Logo Przewdonik Katolicki

Tajemnica spowiedzi pozostanie tajemnicą

Monika Białkowska
FOT. UNSPLASH

Tajemnica spowiedzi jest nienaruszalna: co do tego nie ma wątpliwości. Niebezpieczny precedens w Australii, groźny dla wolności całego Kościoła, ma jednak swoje przyczyny. I nie można powiedzieć, że Kościół – a może po prostu ludzie Kościoła? – jest tu bez winy.

Przypomnijmy: w marcu 2019 r. na części terytorium Australii zacznie obowiązywać kontrowersyjne prawo, zgodnie z którym księża, którzy nie będą chcieli ujawnić przypadków wykorzystywania seksualnego nieletnich, o których dowiedzieli się w czasie spowiedzi, będą postawieni przed sądem. Za odmowę wydania winnych grozić im będzie grzywna w wysokości 10 tys. dolarów australijskich (blisko 30 tys. złotych) lub więzienie. Tamtejsi biskupi już teraz obawiają się, że prawo to może stać się inspiracją dla kolejnych stanów.
Doniesienia o tym, co dzieje się w Australii, brzmią niepokojąco: tajemnica spowiedzi jest przez Kościół chroniona niezwykle mocno, wielu księży wręcz oddawało za nią życie. Podważenie zaufania do tego sakramentu może mieć katastrofalne skutki. Trzeba jednak być ostrożnym, zbyt łatwo szafując argumentami o zamachu na autonomię Kościoła i o deptaniu wolności religijnej. Dlaczego Australia zdecydowała się tak mocno wtargnąć w kompetencje Kościoła? Czy to wtargnięcie jest sygnałem, że powinniśmy zacząć się bronić – czy raczej wezwaniem do nawrócenia?
 
Co się stało?
Australijski dziennik „The Sydney Morning Herald”, wydawany od 1831 r. i sprzedawany w ponad 200 tysiącach egzemplarzy – co świadczy o jego prestiżu – opisuje historię, która stanęła u początków nowego prawa. W październiku 2003 r. w Queensland postawiony przed sądem ks. Michael McArdle przyznał się do wykorzystywania seksualnego nieletnich: w konfesjonale, prezbiterium kościoła, w zakrystii i na parafialnych obozach. Jego ofiarami padło czternastu chłopców i dwie dziewczynki w wieku od ośmiu do trzynastu lat. Gazeta relacjonuje jego zeznania: – Gdy dzieci wychodziły, czułem przytłaczający smutek i wyrzuty sumienia. Byłem zdruzgotany – wspominał. Regularnie więc, przynajmniej raz w tygodniu, przystępował do spowiedzi, wyznając wprost swój grzech: napaść seksualną na nieletnich. Mówił, że w ciągu 25 lat spowiadał się z tego w konfesjonale w sumie półtora tysiąca razy, na ucho trzydziestu różnych kapłanów. Każdy z nich wysłuchał średnio pięćdziesięciu jego spowiedzi, w których powtarzał się ten sam, wołający o pomstę do nieba grzech. A on w każdej spowiedzi oprócz rozgrzeszenia otrzymywał tylko polecenie modlitwy. Potem, jak sam przyznaje, czując się „jak magiczną różdżką” uwolnionym od wyrzutów sumienia, wracał do grzechu. Twierdzi, że nigdy od żadnego ze spowiedników nie usłyszał nic, ponad „Idź do domu i się módl”, że nikt nie próbował namówić go do zgłoszenia się na policję albo leczenie.
Wobec tych zeznań, relacjonowanych przez „The Sydney Morning Herald”, nie dziwią pytania, które się pojawiają w Australii. Nie dziwią podejrzenia, że regularne rozgrzeszanie księdza (jeśli penitent wyrażał żal i postanowienie poprawy, spowiednik nie miał prawa tego odmówić) bez – jak twierdzi ks. McArdle – próby powstrzymania go przed powrotem do grzechu, usypiało jego sumienie i przedłużało cierpienie kolejnych dzieci. To nie były przecież jednorazowe spowiedzi, ale korzystanie ze stałych spowiedników, którzy dobrze go znali i byli świadomi, że regularnie co tydzień wraca do tej samej winy. Czy naprawdę nie byli w stanie w żaden sposób na niego wpłynąć?
Ks. McArdle usłyszał wyrok sześciu lat więzienia za 25 lat zbrodni. „The Sydney Morning Herald” pyta, czy owych trzydziestu spowiadających go regularnie kapłanów nie powinno aby w tym więzieniu mu towarzyszyć.
 
Kto ma rację?
Trzeba być świadomym, że poruszamy się tu w materii niezwykle delikatnej. Nie mamy prawa wchodzić z butami w tajemnicę spotkania człowieka z przebaczającym mu Bogiem. Nie wiemy, co rzeczywiście usłyszeli australijscy księża w konfesjonale i co rzeczywiście mówili swojemu współbratu: znamy tylko jego relację. W gruncie rzeczy nie mamy nawet prawa o to ich pytać. Ich sytuacja, podobnie jak wszystkich innych spowiedników, jest niezwykle trudna: jeśli penitent wyraża żal, muszą udzielić mu rozgrzeszenia, nawet jeśli mają co do szczerości jego żalu wątpliwości. Muszą zaufać penitentowi, a możliwości ich działania ograniczają się tylko do krótkiej chwili, kiedy klęczy on przy konfesjonale.
Ale – jeśli znać kontekst – kwestia nowego prawa, które zmusza australijskich księży do zdrady tajemnicy spowiedzi, przestaje być tak jednowymiarowa. Nowa ustawa nadal jest niesprawiedliwa. Nadal ingeruje w przestrzeń, w którą ingerować nie ma prawa. Słusznie australijscy księża deklarują, że nie będą jej przestrzegać i przypominają, że złamanie tajemnicy spowiedzi grozi im ekskomunika, nakładana latae sententiae, czyli przez sam fakt popełnienia czynu, a uwolnić od niej może tylko papież. Są gotowi iść do więzień. Czy rzeczywiście jednak, wobec znajomości faktów o tym, co wydarzyło się w Australii (przypomnijmy, przypadek ks. McArdle nie był tam jedynym!), możemy mówić o tamtejszych księżach wyłącznie jako o męczennikach tajemnicy spowiedzi? A może powinniśmy widzieć w nich nie tylko męczeństwo, ale również wezwanie do rachunku sumienia i nawrócenia dla samych spowiedników?
 
Kto zawiódł?
Biskupi australijscy wiedzą, że mają problem i że wobec ujawnionych w tamtejszym Kościele przypadków pedofilii nie mogą pozostawać obojętni. Zależy im na realnej poprawie bezpieczeństwa nieletnich, dlatego proponują między innymi wprowadzenie testów psychologicznych dla wszystkich, którzy pracują z dziećmi, oraz opracowanie procedur w razie zauważenia jakichkolwiek nieprawidłowości. Nikt nie mówi jednak, że najważniejsze nadal rozgrywa się i będzie rozgrywać w konfesjonale. Że wiedzę o tym, co się wydarzyło, nadal mieć będzie tylko Bóg i spowiednik. I że – niestety! – na spowiedniku również spoczywa ciężar odpowiedzialności za to, co dalej stanie się ze skrzywdzonym dzieckiem i z jego prześladowcą. To, że nie może zgłosić sprawy do nikogo na zewnątrz, nie znaczy, że nie może zrobić nic. O tym, co może, szczegółowo mówić powinni teologowie, zajmujący się sakramentem pojednania. Święty ojciec Pio swoim stałym penitentom odmawiał wręcz rozgrzeszenia, jeśli widział, że ktoś uporczywie wraca do tego samego grzechu: traktował to jako kubeł zimnej wody na otrzeźwienie, a nie jako odrzucenie grzesznika. Może zresztą nie chodzi o proste „co zrobić”, ale o wzrost wrażliwości i determinacji: żeby, dopóki człowiek wraca do konfesjonału i klęka, zrobić możliwie wszystko, by nie odszedł z sumieniem uspokojonym, ale z sumieniem nawróconym.
W jednorazowej spowiedzi to dużo trudniejsze, często wręcz niemożliwe, kiedy spowiednik i penitent spotykają się być może pierwszy i ostatni raz. Tam, gdzie spowiedź się powtarza, spowiednik ma większe możliwości. Nadal nie może penitenta do niczego zmusić. Nadal nie może jego tajemnic zdradzić. Nadal, jeśli ten wyraża żal, nie może odmówić mu rozgrzeszenia. Ale może, na tyle, na ile to możliwe, wywierać na nim presję. Nadal może czuć odpowiedzialność za tego człowieka i za jego ofiary. Nadal może powiedzieć więcej, niż to, co jak twierdzi, słyszał nieustannie ks. McArdle: „Idź i się módl”. Spowiednik nadal powinien mieć świadomość, że jeśli on nie zrobi i nie powie czegoś tu i teraz, dopóki ów człowiek jest w konfesjonale, to być może nie zrobi tego już nikt.
Jeśli sakrament pokuty nie nawraca, ale uspokaja sumienie i utwierdza w grzechu, to nie dlatego, że Bóg przestał w nim działać. To my zawodzimy. Zawodzimy brakiem chęci nawrócenia. Zawodzimy brakiem odwagi i determinacji w wezwaniu do nawrócenia. Zawodzimy brakiem wiary, że prawdziwe nawrócenie grzesznika naprawdę jest możliwe.
 
Kto odbuduje zaufanie?
Państwo dało Kościołowi jasny sygnał: „Zawiodłeś nasze zaufanie. Wiedziałeś i byłeś nieskuteczny, więc my będziemy skuteczni za ciebie i po swojemu”. Australia próbuje odebrać Kościołowi jego narzędzia, chcąc z zawiedzionym zaufaniem poradzić sobie w sposób świecki. Zapewne polegnie. Nowe prawo niczego nie zmieni w sytuacji molestowanych dzieci. Nie sprawi, że księża zaczną wydawać policji swoich penitentów: wierzę, że będą gotowi płacić kary i iść do więzienia, żeby tajemnicy spowiedzi nie zdradzić. Nie zrobią tego ze względu na wiarę i prawo Kościoła. Są też świadomi, że nawet jeśli zaczęliby rzeczywiście tajemnicami spowiedzi dzielić się z organami ścigania, wówczas przestępcy po prostu przestaliby się spowiadać.
Sygnał dany od świata: „Zawiodłeś nasze zaufanie” nadal jednak pozostaje aktualny i nie może być przez Kościół zignorowany. Nie możemy się zgodzić na świecki sposób odbudowy – ale jakiś sposób odzyskania tego zaufania znaleźć trzeba.
– Wolimy iść do więzienia, niż złamać tajemnicę spowiedzi – mówią australijscy księża. Nie mówią, że to właśnie w konfesjonałach z największą determinacją zrobią wszystko, by grzech się nie powtórzył, a grzesznik sam zaczął naprawdę zmieniać swoje życie. Ufam, że nie robią tego tylko dlatego, że o tym, co dzieje się w konfesjonale, mówić im nie wolno.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki