Otwartość w podejmowaniu tematu grzechu i przestępstw pedofilii w Kościele była naszym redakcyjnym świadomym wyborem. Uznaliśmy, że biorąc pod uwagę zachodnie doświadczenie w rozwiązywaniu tego problemu, należy wchodzić w debatę publiczną, a nie działać jedynie reakcyjnie. Nie chcieliśmy i nadal nie chcemy jedynie reagować na to, co już ukazuje się w mediach. Tym bardziej nie mamy zamiaru wybielać rzeczywistości. Ani udawanie, że problemu nie ma, ani próba usprawiedliwiania każdego przestępstwa popełnianego przez duchownych nie jest sposobem, aby zachować wiarygodność Kościoła. Jedyna droga jest w prawdzie. Co jednak oznacza prawda w tej sytuacji?
Pełna prawda
Z wielu lekcji, jakie pozostawił nam Jan Paweł II, jedna jest dla mnie zdecydowanie ważna: prawda o człowieku jest zawsze większa niż jego grzech. Godności nigdy nie może odebrać człowiekowi jego grzech. Samarytanka (nawet jeśli nie wiemy, czy rzeczywiście ona była winna rozpadu kolejnych małżeństw) nie odkryła w spotkaniu z Jezusem jedynie prawdy o swojej winie. On nie przyszedł ją poniżyć albo przypomnieć, że jest nic niewarta. Prawda o tej kobiecie to grzech (jeśli rzeczywiście był, bo mogła być odsyłana przez kolejnych mężczyzn listem rozwodowym), ale też – i to o wiele bardziej – prawdą o niej jest jej poszukiwanie dla siebie szansy na zmianę i lepsze życie. I że ona rzeczywiście jej szuka, bo dialog z Jezusem natychmiast pokazał jej otwartość na prawdę.
Prawda o człowieku, tak jak odczytujemy ją w nauczaniu Jezusa, to zawsze prawda pełna, tzn. taka, która zawiera dwa elementy: prawdę o winie i o godności zarazem. Umniejszanie człowieka do miary jego grzechu prowadzi do odbierania mu podstawowego prawa, jakim jest jego dobre imię. Dobre nie dlatego, że nie zgrzeszył, ale że ma niezbywalną niczym godność.
Niebezpieczeństwo uogólnień
To ewangeliczne spojrzenie porządkuje sposób mówienia o pedofilii. Prawda, którą chcemy odkryć w tym krytycznym momencie dla Kościoła, to zobaczenie, co rzeczywiście dzieje się wśród niektórych duchownych. Bo z jednej strony są przestępstwa i nie można ich ukrywać. I ta prawda musi ujrzeć światło dzienne. Nie jest to jednak prawda pełna: zarówno o księżach w ogóle, jak i o tych z nich, którzy przestępstwa się dopuścili.
Po pierwsze, problem dotyczy niektórych duchownych, nawet jeśli wciąż nie znamy skali tego problemu w Polsce. Nie ma też innej instytucji w naszym kraju, która by tak zdecydowanie problem próbowała rozwiązać. Pełnej prawdy nawet w wymiarze ilościowym po prostu nie znamy. I nawet jeśli ktoś powie, że to błąd, to jednak nie można z tego wyciągać wniosku, że problem jest większy jak w innych grupach społecznych. Można zbyt łatwo uogólniać, co z czasem prowadzić będzie do niepohamowanego osądzania w ogóle duchownych za to, że są duchownymi. Pomijam nawet fakt, że dla ludzi właśnie, a nie dla siebie, zdecydowali się oni na życie w celibacie i naprawdę wielu go zachowuje.
Po drugie, ewangeliczne myślenie podpowiada, że sami oprawcy nieletnich też mają swoją godność. A to oznacza, że z jednej strony powinni zostać osądzeni przez prawo za swoje przestępstwa, a z drugiej nie powinno się im tej godności odbierać przez nagonkę medialną, na przykład przez publikację wszystkich faktów, danych i w końcu ich twarzy. Wiem, że w niektórych przypadkach jest to nieuniknione. Może czasami konieczne, jeśli ktoś uparcie tuszuje problem, a dziennikarze są pewni, że przestępstwo miało miejsce. Pytam się jednak: opierając się na jakich wartościach chcemy budować życie społeczne, jeśli uważamy, że oczyszczanie wspólnoty ma polegać na publicznym wyciąganiu wszystkich brudów konkretnych osób? Czy taki sposób naprawiania sytuacji nie doprowadzi do jeszcze większej agresji?
Zdaję sobie sprawę, że to brzmi jak próba obrony oprawców. Ale po wielu publikacjach w „Przewodniku”, w których wołaliśmy o przejrzystość dyskusji o pedofili wśród duchownych, mam wrażenie, że przy okazji rzeczywistego stawania po stronie ofiar, i w mediach, i w Kościele, wkrada się w debacie publicznej ochota na publiczny lincz. Najpierw polegający na pełnym nienawiści potępianiu sprawców przestępstwa. Ale zaraz potem na niepohamowanym upublicznianiu wszystkiego, co jest grzechem duchownych. Już nawet nie tylko przestępstw seksualnych, ale dosłownie wszystkiego, co ktoś uzna za czyjąś słabość, wartą publicznego ośmieszenia. Czy naprawdę możemy posuwać się aż tak daleko? Czy przy okazji tego „moralnego oczyszczania” Kościoła, nie zbudujemy zupełnie niemoralnego stanu całkowitego braku zaufania?
Ważny głos
Dobrze, że z Centrum Ochrony Dziecka pracującego dla episkopatu po raz kolejny odezwał się głos rozsądku. Ewa Kusz, która już od lat współpracuje z o. Adamem Żakiem w rozwiązywaniu problemu pedofilii, zwraca uwagę na skrajne reakcje społeczne. Z jednej strony podkreśla, że nie można Kościoła wybielać, udawać, że problemu nie ma. Należy wysłuchać prawdziwy krzyk bólu osób, które dotychczas milczały. Często bały się one mówić otwarcie o tym, czego doświadczyły ze strony księdza. Z drugiej jednak strony powstał ogromny ruch medialny, który zamienia się w trąbę powietrzną, która zamiata ze sobą wszystko, co napotka. Przestaje być ważne to, co naprawdę się wydarzyło. Tak odbieram na przykład pracę nad platformą internetową, na której ludzie zachęcani będą do swobodnego rzucania oskarżeń. Swobodnego, tzn. bez sądowej weryfikacji. A że do tej akcji rękę przykładają też politycy, metoda nakręcania napięcia społecznego, które zwykle pomaga wygrać wybory, wydaje się tutaj prawie oczywista. Za cenę szczucia jednych na drugich i podtrzymywania sprowokowanego podziału.
To tak nie działa
– Wielokrotnie zgłaszaliśmy się do episkopatu o informacje, ale nasze prośby zostały bez odzewu. Dlatego postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce. Nad mapą pracujemy od półtora roku – powiedziała „Rzeczpospolitej” Joanna Scheuring-Wielgus, posłanka z koła Liberalno-Społeczni. Razem z Fundacją „Nie lękajcie się” tworzy interaktywną mapę pedofilii w Kościele w Polsce. Jej twórcy tłumaczą, że ma to być pomoc w zbieraniu danych na temat księży wykorzystujących seksualnie nieletnich. Trudno jednak przyznać im rację, że skończy się na zbieraniu danych ilościowych. Na mapie będzie można bowiem odznaczać księży pedofilów odpowiednio położoną na mapie pineską. Jeden kolor dla skazanych, inny dla tych, których ktoś uzna za sprawcę mimo braku rozprawy sądowej. Przy próbie zachowania pozornej zresztą anonimowości oprawców będzie się oznaczać wskazaniem na przykład małej miejscowości, gdzie jest tylko jeden ksiądz. A co to w praktyce będzie oznaczać, dobrze wiemy. Tym bardziej jeśli będzie to dotyczyć nie aktualnego, ale poprzedniego proboszcza. I to pozostające pytanie wśród wiernych: który z nich?
Interaktywna mapa ma też dużo znamion politycznej motywacji jej twórców. Zastosowano bowiem na niej podział na dwie grupy duchownych: ci, którzy noszą na sobie wyroki sądowe, i ci, którzy są tylko przez kogoś podejrzewani. I chcę tutaj zaznaczyć, że politycznych motywacji nie przypisuję wszystkim osobom i organizacjom, które się w tę inicjatywę włączyły. Potrafię na przykład zrozumieć działania fundacji „Nie lękajcie się”, która reprezentuje osoby pokrzywdzone. Nie rozumiem jednak sposobu zbierania danych i ich publikacji. Czy nie jest odbieraniem dobrego imienia księdzu, którego tylko ktoś uznał za winnego, a nie zostało przeprowadzone żadne postępowanie w tej sprawie? Czy nie można domyślać się politycznych motywacji tam, gdzie właśnie polityk chce się tą sprawą bezpośrednio zająć?
Ocalić twarz
Poważne wątpliwości moralne budzi więc przykład rozwiązywania problemu pedofili przez tworzenie interaktywnej mapy i to skierowanie tylko na duchownych, ale też w ogóle idea, aby rozwiązywać problemy społeczne za pomocą wyciągania wszystkich brudów konkretnych osób publicznie. Nie tylko duchownych. O czym w rozmowie dla „Przewodnika” wspomina także Ewa Kusz. Bo czy sam fakt bycia skazanym ma oznaczać, że można odbierać przestępcy jego godność? Czy można tę godność i dobre imię poważnie naruszać przez niekontrolowane zbieranie danych za pomocą swobodnych oskarżeń?
Nie życzę takiej polityki oczyszczania żadnej grupie społecznej. Nawet politykom, którzy również należą do grupy wysokiego ryzyka bycia oskarżonym. I podkreślam: przestępstwa powinny być karane, nie wolno ich tuszować, nie wolno nie pokazywać skali problemu, nie można kłamliwie wybielać Kościoła. Nie można jednak prowokować linczu. Na żadnym z trzech wspomnianych przeze mnie poziomów: rzeczywistych oprawców przez publikację wszystkich danych, osób niewinnych przez pochopne przyzwolenie na swobodne rzucanie oskarżeń oraz tych, którzy ponoszą jakąś winę, ale nie w tak wielkim stopniu jak inni, a mimo to wkłada się ich do jednego worka: pedofile. Obawiam się, że ta spirala przemocy może łatwo obrócić się przeciwko tym, którzy rzekomo chcą ją zatrzymać.