Spotkał kiedyś Ojciec osoby wykorzystane seksualnie przez księży?
– Wielokrotnie. Także wśród duchownych. Dopiero gdy takie osoby szczerze otwierają swoją duszę, można zrozumieć głębię ich bólu, upokorzenia, poniżenia i poczucia zdrady. Jeżeli niektórzy duchowni wyrażają się o ofiarach pedofilii bez należytego zrozumienia, to dlatego, że nie rozmawiali z nimi ze współczuciem, nie poświęcili im odpowiedniej ilości czasu. Wykorzystanie seksualne dziecka to zamordowanie jego duszy. Dosłownie. Jan Paweł II mówił, że to zbrodnia. Papież Franciszek porównuje ten czyn do kanibalizmu. Czy możemy sobie wyobrazić coś bardziej ohydnego? Myślę, że słowa Jezusa o kamieniu młyńskim zawieszonym u szyi gorszyciela możemy odnieść m.in. do sprawców tego rodzaju niegodziwych czynów.
Z ofiarami pedofilii spotyka się często papież Franciszek.
– I to jest naprawdę wielka sprawa. Przecież ma tysiące spraw na głowie, a mimo to poświęca czas na te rozmowy. Gdy spotyka się z przywódcami państw, ma dla nich pół godziny – godzinę. W rozmowach z ofiarami pedofilii nie ogranicza czasu. Chce, by te osoby mogły spokojnie wypowiedzieć cały swój dramat, cierpienie. To przykład dla nas. Gdyby biskup, prowincjał zakonu osobiście rozmawiał z osobami wykorzystanymi seksualnie przez jego księży, miałby pełniejszy obraz problemu. Od tego powinniśmy zacząć. Procedury prawne są konieczne, ale one same nie „rozwiążą” tego, co jest istotą problemu: leczenia zranionego serca, zranionej duszy w dzieciństwie lub młodości. Wykorzystanie seksualne dziecka przez księdza, to zdrada „ojca”. Uleczyć je może tylko spotkanie z „dobrym ojcem”.
Procedury stały się jednak wyraźnym sygnałem, że Kościół chce reagować na pedofilię.
– Trzeba odróżnić dwie rzeczy. Z jednej strony mamy instytucjonalno-prawne narzędzia rozwiązywania problemu. Zasady postępowania wobec sprawców i ofiar są w Kościele jasno i precyzyjnie opracowane. Żaden przełożony nie może powiedzieć, że nie wie, co robić, gdy ktoś oskarża jego księdza o takie czyny. Ale problem wykorzystania seksualnego małoletnich w Kościele to nie są tylko kwestie prawne, społeczne; to przede wszystkim problem grzechu i nawrócenia.
Jeżeli żyjemy w postawie głębokiej skruchy, bez zakłamania, wówczas łatwiej nam o właściwą ocenę tych ciężkich win. Za zakłamanym traktowaniem cudzych grzechów kryje się zakłamane traktowanie swoich własnych. Cudze grzechy traktujemy tak jak własne. Jak sami przeżywamy miłosierdzie Boże, tak pokazujemy je innym. Tu właśnie tkwi klucz do rozwiązywania problemu wykorzystywania seksualnego dzieci przez niektórych duchownych. Sposób traktowania pedofilii w Kościele jest doskonałym probierzem, czym jest dla nas Kościół.
Jeżeli bronimy się rękami i nogami przed uznaniem problemu, jeśli mówimy, że go nie ma, choć fakty pokazują zupełnie coś innego, to niewiele różnimy się od wielkich korporacji, w których dochodzi do nadużyć, a które bronią się za pomocą piarowskich zabiegów, płacąc w takiej czy innej formie za milczenie. W ten sposób usiłują ratować twarz, aby nie stracić klientów. Nie mamy prawa moralnego wypominać światu jego grzechów, jeśli tuszujemy swoje własne.
Do takiego tuszowania dochodziło przez lata w Chile, gdzie obecnie trwa największy skandal pedofilski w Kościele od czasów USA i Irlandii.
– Skandal w Chile polega na tym, że tamtejsi biskupi nie stosowali się do litery i ducha procedur kościelnych reagowania na wykorzystanie seksualne małoletnich przez osoby duchowne. Mamy wtedy do czynienia z „fałszywą łaskawością”: przełożony przenosi winnego w inne miejsce, zaciera ślady. Oczywiście, nie można bezpośrednio oskarżać przełożonych za to, że w ich wspólnocie doszło do tego typu niegodziwych czynów. Można natomiast oczekiwać, że będą reagowali w duchu słów Jezusa: „Prawda was wyzwoli”. Jasne, że to oni decydują, kogo przyjmują do seminariów, jak wychowują kleryków. Nikt jednak nie wejdzie w sumienie kandydata do kapłaństwa. Formacja opiera się na wzajemnym zaufaniu, które – jak pokazuje życie – może być nadużyte. Ale to przełożeni decydują, jak rozwiązać sprawę, gdy pojawi się grzech. To oni decydują o sposobie traktowania sprawców i ofiar. Jednym z elementów składowych kryzysu związanego ze skandalem pedofilii, oprócz samych przestępczych czynów, była i jest niewłaściwa reakcja przełożonych. Tak to już zdiagnozował Jan Paweł II w 2002 r.
W przypadku Chile sam Franciszek w liście do tamtejszych biskupów przyznał, że popełnił błąd.
– Papież napisał wówczas: „Popełniłem poważne błędy w ocenie i postrzeganiu sytuacji, szczególnie z powodu braku prawdziwych i wyważonych informacji. Teraz proszę o przebaczenie wszystkich tych, których obraziłem”. Za co przepraszał? Za swoją łatwowierność. Za to, że bez dokładnego zbadania sprawy uwierzył jednej stronie. Ale nie przepraszał za to, że chciał kogokolwiek kryć. Papież nie popełnił błędu, który zrobili biskupi w Chile i w wielu innych krajach. On nie chciał zamiatać problemu pod dywan, nie chciał maskować ciężkiej ludzkiej krzywdy. W przypadku Franciszka nie można więc mówić o grzechu krycia cudzego grzechu.
Czego boją się duchowni, próbujący ukrywać przypadki pedofilii w swoich szeregach?
– Kompromitacji, utraty wizerunku, wpływów, władzy. Boimy się, że ludzie odejdą od Kościoła. W Irlandii, gdzie skandale seksualne duchownych były bardzo nagłośnione, Kościół praktycznie się wyludnił. Ale – zaznaczmy to wyraźnie – wierni nie odchodzą jedynie z powodu skandali z udziałem księży. Oni mają także swoje własne powody. Problem jest bardziej złożony. I tu także wina nie jest po jednej stronie. Skandale seksualne duchownych i tuszowanie ich przez przełożonych to była jednak ta ostatnia kropla, która w wielu przypadkach przelała „kielich goryczy”. Cudze grzechy, choćby największe, nie są jednak nigdy usprawiedliwieniem własnych grzechów.
Opór, by uznać prawdę o pedofilii w Kościele widać nie tylko u duchownych, ale i wśród świeckich.
– Wierni świeccy często idealizują duchownych. Chcą mieć spójny obraz księży, ponieważ czują się w sumieniu zależni od nich. Spowiadają się często szczerze jak dzieci; pytają, co jest grzechem, a co nie. Przyjmują opinię księdza. Tak byli wychowywani i – w moim odczuciu – okrucieństwem byłoby oskarżanie ich z tego powodu. Dojrzewanie wiary, zmiana mentalności religijnej w parafii, w diecezji, to dziesiątki lat poważnej pracy formacyjnej, duszpasterskiej.
Poza tym my księża często ukazujemy nasze kapłaństwo w fałszywym świetle. Przedstawiamy je jako „lepszy” stan, „doskonalszy” itp. To odrealniona wizja kapłaństwa. Uprawiamy nieraz swoistą idolatrię. Skoro tak się przedstawiamy wiernym, to oni nas tak traktują. A gdy słyszą coś negatywnego o księdzu, zaprzeczają jak dzieci, choć – bywa – fakty są oczywiste. Dobrze, że mówimy o świętości posługi kapłańskiej, ale trzeba robić to bardzo pokornie, realistycznie. Jako księża różnimy się od świeckich w naszej posłudze Kościołowi, ale jako ludzie jesteśmy dokładnie tacy sami, mamy te same problemy, stajemy przed tymi samymi pokusami, popełniamy te same grzechy itd. I ludzie wcale się tym nie gorszą, jeśli tylko na co dzień widzą nasze starania, świadectwo skruchy, wiary, służby ubogim.
Na ile otwarcie powinien Kościół mówić o pedofilii w swoich szeregach?
– Konieczna jest przejrzystość wynikająca z prawości podejścia do wszystkich osób dramatu – od ofiar, przez rodzinę, po wspólnotę kościelną. Trzeba rozróżnić rozwiązywanie problemów od medialnego ich nagłaśniania. Niektórym się wydaje, że Kościół rozwiązałby problemy skandali duchownych, gdyby o nich opowiadał w detalach. Tymczasem nie chodzi o pokazywanie grzechu, ale ponoszenie jego konsekwencji, zadośćuczynienie Bogu i ludziom, naprawianie tego, co da się naprawić. Sprawiedliwość domaga się właściwego traktowania ofiar. Ofiary wykorzystania seksualnego księży idą niekiedy do mediów tylko dlatego, że Kościół ich odrzucił. Zamiast im pomagać, niekiedy patrzy na nich podejrzliwie, a czasami ich wręcz oskarża. I to jest skandal.
Papież daje nam tu piękny przykład. Jego list do episkopatu Chile mógł być tajny. Został jednak upubliczniony. Franciszek wyznaje swój błąd i przyrzeka, że go naprawi. Podaje też szczegóły, jak to zrobi. To profetyczny czyn. Papieżowi nie chodzi jedynie o posprzątanie na Watykanie. Pragnie pokazać, jak winien reagować każdy przełożony, biskup, gdy osoby pokrzywdzone przez jego księży zgłaszają się do niego. To czytelny znak tak dla Kościoła, jak i całego społeczeństwa. Wykorzystywanie seksualne małoletnich to potężny problem współczesnej cywilizacji, która z doznań seksualnych uczyniła bożka.
Ktoś może nam zarzucić, że mówimy o pedofilii jako problemie społecznym, by zminimalizować odpowiedzialność Kościoła.
– Procent pedofilów wśród księży w porównaniu do innych środowisk, w których przebywają dzieci i młodzież, rzeczywiście nie jest najwyższy. To jednak w niczym ani nie uzasadnia, ani nie tłumaczy choćby jednego grzechu księdza. Porównywanie pedofilii wśród księży z pedofilią w innych środowiskach bywa odbierane społecznie – i słusznie – jako rozmywanie odpowiedzialności Kościoła. Dziecko przychodzi do księdza jak do Pana Boga, z najwyższym zaufaniem, a ten wykorzystuje je jak przedmiot. To można porównać tylko z wykorzystaniem przez najbliższych, w rodzinie.
Jako księża występujemy w roli strażnika moralności. Musimy być zatem tym bardziej klarowni. Najpierw sami mamy żyć tym, do czego zobowiązujemy innych. Ksiądz, który mówi: „U was jest jeszcze gorzej”, nie wzbudzi zaufania. Ukrywanie przypadków pedofilii w Kościele rodzi podejrzliwość. To strzał w kolano.
Wydaje się, że ta podejrzliwość wobec księży to jedna z najboleśniejszych konsekwencji pedofilii. W ten sposób ten grzech dotknął nas wszystkich. Pojawił się lęk, którego do tej pory nie było ani u rodziców i dziadków (baczniej patrzących na zachowania duchownych), ani u księży („mogę pogłaskać dziecko po głowie czy nie?”).
– Spotkałem się z tą podejrzliwością społeczną wobec księży w wielu krajach europejskich, w Australii czy w USA, gdy prowadziłem rekolekcje dla Polonii. Księża nie mogą tam pracować bezpośrednio z dziećmi. Na spotkaniach księdza z dziećmi muszą być obecni ich rodzice lub opiekunowie. Nieufność do księży spowodowała paraliż duszpasterstwa nastoletniej młodzieży. W Polsce mamy komfort bezpośredniej pracy z dziećmi. Przychodzą do salek parafialnych, do zakrystii. Jestem przekonany, że jeśli będziemy przejrzyści, nie będziemy odsuwani od pracy z dziećmi.
Zdarzają się przypadki, że tę podejrzliwość społeczną wykorzystuje nastoletnia młodzież, gdy ksiądz wchodzi z nią w konflikt.
– Tacy młodzi ludzie są świadomi, że mają ostrą broń przeciwko księdzu, przez którego czują się ranieni: szantaż. Fałszywe oskarżenie o nadużycia seksualne to krzyż nad krzyże dla księdza. Im więcej dwuznaczności przełożonych i podwładnych w traktowaniu trudnych sytuacji, tym łatwiej o fałszywe pomówienia. Na szczęście takich oskarżeń jest niewiele. Gdy się zdarzają, mogą czasem złamać życie księdza.
Co może wzbudzać słuszny niepokój rodziców?
– Na przykład spotkania księdza z dzieckiem w jego prywatnych pomieszczeniach, przebywanie z nim w pomieszczeniach zamkniętych, obdarowywanie go drogimi prezentami, nawiązywanie i utrzymywanie korespondencji za pomocą mediów społecznościowych itp. Niepokój budzić może także wyróżnianie, uprzywilejowywanie jednego dziecka, uwagi i żarty z podtekstem seksualnym. Rodzice słusznie wtedy pytają, jak ksiądz na „te tematy” rozmawia z dziećmi na katechezie. Wylewne gesty czułości księdza wobec dziecka, czynione bez kontekstu, który by je uzasadniał, też mogą budzić niepokój.
Ktoś zapyta wprost: kiedy ksiądz może, a kiedy nie, pogłaskać dziecko po głowie?
– A jaki miałby być cel takiego gestu? Wiele dzieci nie lubi, gdy dotyka je i głaszcze ktoś spoza najbliższego kręgu rodzinnego. Duszpasterz musi mieć wyczucie, intuicję, rozeznanie sytuacji. Inaczej zachowa się w rodzinie zaprzyjaźnionej, inaczej na terenie parafii, inaczej w szkole. Jeśli miałbym formułować zasadę bardziej ogólną, brzmiałaby ona: „Gdy ksiądz ma wątpliwości, czy może pogłaskać dzieci, pewnie będzie lepiej, gdy przesadzi w ostrożności niż w wylewności”. A gdyby księdzu trzeba było dokładnie wskazywać, kiedy może dziecko pogłaskać, a kiedy nie, rodzi się wątpliwość co do jego zdolności do bycia duszpasterzem w ogóle.
-----
O. JÓZEF AUGUSTYN SJ
Profesor jezuickiej Akademii Ignatianum w Krakowie. Jeden z najbardziej cenionych i doświadczonych rekolekcjonistów i kierowników duchowych w Polsce, zaangażowany m.in. w formację duchownych. Wieloletni redaktor naczelny „Życia Duchowego” (2001–2014) i kwartalnika dla księży „Pastores” (1998–2002). Członek Rady Naukowej Centrum Ochrony Dziecka, które opracowuje programy prewencji wykorzystania seksualnego oraz uwrażliwia środowiska kościelne na ofiary wykorzystania seksualnego przez księży oraz pracowników instytucji kościelnych. Obecnie pracuje w Centrum Duchowości w Częstochowie