Jest tu mowa o Eucharystii, ale rozumiem to szerzej, jako zabieganie o to wszystko, co jest prawdziwie trwałe i daje życie wieczne. Troska o ludzi słabszych wpisuje się w to wezwanie. Spotykam wiele osób i wspólnot, które próbują ze względu na Jezusa tak żyć. Są jak znaki wskazujące, czego trzeba szukać, nawet za cenę rezygnacji z własnych korzyści.
Niedawno spotkałam siostry benedyktynki samarytanki, które z wielkim poświęceniem pracują w Homlu na Białorusi z osobami głęboko niepełnosprawnymi. Usłyszałam, że trzyma je tam miłość do dzieci, za którą płacą jednak problemami zdrowotnymi, spowodowanymi mieszkaniem na terenach skażonych skutkami awarii w Czarnobylu. W dziecięcej wiosce mieszka 60 osób, którym siostry i pracujący personel zapewniają rodzinne warunki życia. Widziałam jak wszyscy, będący na wózkach czy ledwo chodzący, szukają wsparcia u sióstr. One dają im dom, powtarzając, że są w nim bezpieczni. Widziałam też, jak same dzieci troszczą się jedne o drugich, jak dziewczyna z zespołem Downa pcha wózek swojego, można powiedzieć, młodszego brata, który powyginany, potrafi się jednak szczerze śmiać. W końcu byłam świadkiem jak do 14-letniego Wowki przyjechała po raz pierwszy biologiczna rodzina i po wizycie odjechała. Trudno mi znaleźć inne wytłumaczenie obecności tam sióstr, jak wiara w Tego, którego Bóg posłał, a której znakiem jest miłość do dzieci i miłość, którą od nich otrzymują.