Chiara Corbella Petrillo zmarła krótko po narodzinach syna. Już na pogrzebie kard. Agostino Vallini nazwał ją „drugą Joanną Berettą Mollą”. Może i była do niej podobna, choć przecież prawdziwe życie naprawdę wymyka się prostym porównaniom i uogólnieniom. Chiara miała swoją drogę, a teraz rozpoczął się jej kolejny etap – proces beatyfikacyjny.
Zaręczyny razy dwa
Gdyby żyła, byłaby ciut starsza ode mnie i mogłybyśmy się spotkać na placu zabaw, bo i dzieci miałybyśmy w podobnym wieku… Chiara urodziła się w 1984 r. Swojego męża poznała w 2002 r. w Medjugorje, dokąd wybrała się z przebywającymi na urlopie w Chorwacji koleżankami. Enrico od razu skradł jej serce. Szybko się zaręczyli, a potem… rozstali, bo Chiara nadal szukała. Pojechała do Asyżu na kurs powołaniowy organizowany przez franciszkanów. Tam poznała o. Vita, który został jej kierownikiem duchowym. Gdy ostatecznie rozeznała, że jej drogą jest małżeństwo i wróciła do Enrica, napisała w swoim dzienniku: „Nasze zaręczyny nie mogły funkcjonować, dopóki nie zrozumiałam, że Pan niczego mi nie zabierał, a wprost przeciwnie dawał mi wszystko i On wiedział, z kim powinnam spędzić życie. Do tego momentu nic nie rozumiałam! Ostatecznie, wolna od oczekiwań, które sobie sama stworzyłam, byłam w stanie widzieć nowymi oczami, czego Bóg chciał ode mnie”.
Chiara i Enrico pobrali się w 2008 r. Panna młoda podała piękną definicję miłości: „Kochać kogoś znaczy: zaakceptować, że nie wszystko, co go dotyczy, można zrozumieć, być gotowym się zmienić, a więc cierpieć, zrezygnować z czegoś dla niego”.
Dzieci w niebie
Już w miesiąc po ślubie Chiara zaszła w ciążę. W czasie rutynowego badania w 14. tygodniu ciąży okazało się, że nienarodzona córeczka choruje na anencefalię, czyli bezmózgowie. Chiara płakała i choć przecież oboje byli głęboko wierzący, bała się, jak na tę wiadomość zareaguje Enrico. Mimo wszelkich lęków, tak bardzo ludzkich, postanowiła: „To, że Maria po urodzeniu nie będzie żyła, było oczywiste, logiczne i nie budziło żadnych wątpliwości. Ale nie budził również żadnych wątpliwości fakt, że teraz dziewczynka żyła i robiła wszystko, by rosnąć. A ja nie chciałam się jej sprzeciwić. Czułam, że muszę ją wspierać, jak tylko potrafię, a nie odbierać jej życie”. A jak zareagował Enrico? „Ona jest naszą córką. Będziemy jej towarzyszyć tak długo, jak tylko będziemy w stanie”.
Maria Grazia Letizia urodziła się w 2009 r. i żyła 40 minut. Na jej pogrzeb mama i tata ubrali się na biało. Ponieważ byli muzykami, sami zagrali na Mszy św., dziękując Bogu za dar potomstwa.
Minęło pół roku i Chiara po raz kolejny spodziewała się narodzin dziecka. Niestety, pierwsze badania wykazały, że chłopiec urodzi się bez nogi. Gdy Enrico obmyślił plan dostosowania domu do potrzeb niepełnosprawnego dziecka oraz wyspecjalizował się w zakresie protez dziecięcych, przyszła kolejna diagnoza – nie wykształciło się wiele narządów wewnętrznych. Urodzony w 2010 r. Davide Giovanni został ochrzczony tuż po porodzie. Żył zaledwie 38 minut.
Kolejny pogrzeb znów bardziej przypominał poranek Zmartwychwstania niż Wielki Piątek, tylko w kościele było trochę pustawo… Ci, którzy wcześniej powtarzali: „Za słabo modlicie się o cud!” oraz „Tyle przeszliście, darujcie sobie marzenia o dziecku, mówimy to dla waszego dobra”, nie przyszli.
„Nie kochamy krzyża”
Trzecia ciąża była jak z podręcznika dla studentów medycyny. Zdrowe dziecko! Jednocześnie jednak na języku Chiary pojawiła się afta oporna na wszystkie maści… Wkrótce zmiana okazała się nowotworem złośliwym. Mama przeszła bolesną operację usunięcia części języka – z powodu ciąży całkowite znieczulenie było niemożliwe. Odmówiła radio- i chemioterapii, które mogłyby zaszkodzić nienarodzonemu synowi. Nie zgodziła się też na wywoływanie porodu w 32. tygodniu, by przyspieszyć walkę z rakiem, mimo że urodzone wtedy dziecko może już przeżyć poza organizmem mamy.
Zaraz po narodzinach Francesca w maju 2011 r. Chiara przeszła operację, po której znów bardzo cierpiała – fizycznie i jako matka. Zrezygnowała z karmienia piersią, prosząc dwie znajome, aby zostały mamkami dla jej synka. Nie nosiła go, nie przytulała, nie całowała, aby maluch bardziej przywiązał się do taty niż do niej. Czuła, że wkrótce jej zabraknie.
W kolejnych miesiącach wiele razy pytano małżonków, czy kochają krzyż, a ci zawsze zgodnie odpowiadali: „Nie, nie kochamy krzyża, lecz Tego, który na nim zawisł”. Wiedzieli, że Jezus towarzyszył im także wówczas, gdy odbierali wyniki badania PET: rak rozsiał się po całym organizmie, stan Chiary jest terminalny. Po zapoznaniu się z diagnozą poszli do szpitalnej kaplicy, w której powtórzyli przysięgę małżeńską. Potem poprosili przyjaciół, aby przez chwilę zaopiekowali się dzieckiem, a sami poszli na spacer nad brzegiem Tybru. Objęci, zakochani, jak nowożeńcy.
„Nasze lampy są zapalone”
Krótko przed śmiercią Chiara zorganizowała pielgrzymkę do Medjugorje, na którą wybrało się dwieście osób. Na miejscu wszyscy uczestnicy otrzymali od małżonków różaniec i obrazek z Matką Bożą. Wyjazd ten wspominali Troisi i Cristiana Paccini, autorzy biografii Świadek radości: „Tam zrozumieliśmy, że wszyscy jesteśmy terminalnie chorzy, to tylko kwestia czasu. Chiara po prostu wyprzedziła nas, jak matka”.
Umierała pogodnie, pocieszając tych, którzy ją odwiedzali i zapewniając, że bardzo ich kocha. Zaprzyjaźniony z rodziną o. Vito czytał psalmy, a Enrico wysyłał przyjaciołom SMS-y o treści: „Nasze lampy są zapalone. Czekamy na Oblubieńca”.
I przyszedł 13 czerwca 2012 r., gdy Chiara miała zaledwie 28 lat. Pochowano ją w sukni ślubnej z bukietem lawendy w ręce – jak na spotkanie z Oblubieńcem przystało. Pieśni o małżeństwie na liturgię pogrzebową skomponował sam Enrico. Były tak radosne, że niektórzy uczestnicy pogrzebu mieli wrażenie, że zaszła jakaś pomyłka. Na prośbę Chiary Enrico kupił mnóstwo małych sadzonek, które rozdawał uczestnikom pogrzebu. Miały im przypominać, żeby pielęgnowali życie.
Podczas Mszy św. mąż odczytał duchowy testament tej niezwykłej mamy. Jego adresat, roczny Francesco, biegał wtedy wesoło wokół ławek. „Pewnego dnia urodziliśmy się po to, by nigdy nie umrzeć. Moje Dziecko, cokolwiek będziesz robił w życiu, nigdy się nie zniechęcaj. Pamiętaj, że jeśli Bóg coś ci odbiera, to po to, aby dać ci coś więcej. Dobrze jest poszukać wokół siebie przykładów życia, które przypomną ci, że naprawdę można doświadczyć wielkiego szczęścia już tutaj, na ziemi, pod warunkiem że pozwolimy, by to Bóg nas prowadził. W życiu liczy się tylko miłość. Celem naszego życia na ziemi jest niebo, a oddanie życia z miłości jest czymś naprawdę pięknym. Francesco, idę do nieba zająć się Marią i Dawidem, a ty zostaniesz z tatą. Tam będę się za was modlić. Pan Bóg od zawsze chciał, żebyś żył, i On sam wskaże ci drogę, jeśli otworzysz przed nim swoje serce. Zaufaj Mu, bo naprawdę warto. Chiara, twoja mama”.