Wszystko wydarzyło się całkiem niedawno, bo zaledwie osiem lat temu. 16 czerwca 2012 r. kościół parafialny Santa Francesca Romana w Rzymie zgromadził tysiące ludzi na niezwykłym pogrzebie. Niezwykłym po pierwsze dlatego, że w trumnie leżała śliczna, młoda kobieta w sukni ślubnej; po drugie zaś dlatego, że nie była to ceremonia smutna, ale radosna, pełna pieśni uwielbienia i dziękczynienia, oklasków i podniosłych przemówień. Przewodniczący jej wtedy kard. Agostino Vallini powiedział: „Nie wiem, co przygotował dla nas Bóg przez tę kobietę, ale jest to zdecydowanie coś, czego nie możemy stracić”.
Jeden z najpiękniejszych dni
Chiara Corbella Petrillo była zwyczajną dziewczyną, od urodzenia w 1984 r. mieszkającą z rodzicami i siostrą w Rzymie. Jej rodzice, zaangażowani we wspólnotę Odnowy w Duchu Świętym, przekazali córkom żywą wiarę, poszukującą coraz większej bliskości z Bogiem. Dorosła Chiara znalazła ją w duchowości franciszkańskiej, szczególnie zaś w tzw. metodzie małych kroków, uczącej, że wszystkie wielkie dzieła zaczynają się od zrobienia małych rzeczy w ramach naszych aktualnych możliwości. Często bywała w Asyżu, a jej duchowym przewodnikiem i spowiednikiem został franciszkanin z Porcjunkuli o. Vito d’Amato. Przyjeżdżała tam potem regularnie na rekolekcje organizowane dla narzeczonych.
Swojego chłopaka, a potem narzeczonego i męża Enrico Petrillo poznała w 2000 r. w Medjugorje. Od razu myśleli o sobie poważnie i od początku swój związek oboje powierzali Panu Bogu. Pobrali się we wrześniu 2008 r.
Już miesiąc później Chiara zaszła w ciążę, jej marzeniem bowiem była pełna dzieci rodzina. Tak zwane połówkowe badanie USG wykazało jednak, że nosi dziewczynkę z bezmózgowiem – wadą letalną, niedającą szans na przeżycie. Zgodnie z włoskim prawem zaproponowano jej zatem aborcję, Chiara jednak stanowczo odmówiła. Decyzji tej nie zrozumiało wiele osób, także niektórzy wierzący znajomi, argumentując, że „skoro dziecko nie ma mózgu, to i tak nie żyje” oraz że „nawet Kościół tego od was nie wymaga”. Chiara i Enrico mieli jednak jasne zdanie.
„Ona była we mnie i rosła, nie mogłam wystąpić przeciwko niej, czułam, że muszę ją wspierać tak, jak potrafię, a nie decydować o jej życiu. Gdybym przerwała ciążę, raczej nie wspominałabym dnia aborcji jako święta, jako chwili w której się od czegoś uwolniłam, chciałabym raczej o niej zapomnieć. Natomiast dzień narodzin Marii mogę zawsze wspominać jako jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu” – mówiła później Chiara.
Maria Letizia urodziła się w czerwcu 2009 r. w sposób naturalny, na czym bardzo zależało jej rodzicom. Personel medyczny asystujący w tych narodzinach bał się jej widoku, dlatego też nawet nie wykonano dziecku rutynowych badań, orzekając od razu o śmierci i natychmiast zabierając je od mamy. To Enrico upomniał się o córkę, żądając pozwolenia na przytulenie jej choć jeden raz. Wtedy też odkrył, że dziewczynka żyje i oddycha, choć – co charakterystyczne dla dzieci z tą wadą – nie płacze. Maria Letizia, została od razu ochrzczona i po około 30 minutach życia zmarła.
Jej pogrzeb zdumiał wszystkich, bowiem była to pełna radości uroczystość, na której osobiście grali na skrzypcach i gitarze Chiara i Enrico. „Był to najpiękniejszy pogrzeb, na jakim w życiu byłem” – wspominał potem mąż Chiary.
Pokonać Goliata
Kilka miesięcy później kobieta znów była w ciąży i znów badanie USG wykazało nieprawidłowości w rozwoju dziecka. Najpierw wykryto, że nie ma ono nóg, dlatego Chiara i Enrico od razu zaczęli przygotowywać się na wychowywanie dziecka niepełnosprawnego. Gdy jednak kolejne badania wykazały, że inne narządy chłopca, w tym nerki i wątroba, także nie rozwijają się prawidłowo, musieli zmierzyć się z wyrokiem: ich wyczekany synek umrze podobnie szybko jak siostra.
Także i w tym wypadku Chiara nie chciała słyszeć o aborcji. Z jej odkrytego później dziennika duchowego dowiadujemy się jednak, że przeżywała to wydarzenie znacznie głębiej. Zanotowała: „Kim jest Davide? Maluszkiem, który otrzymał od Boga misję pokonania kryjących się w nas wielkich Goliatów”. Goliatami zaś nazwała niedoskonałości swojego ducha, polegające na tym, że m.in. chciała tego dziecka „dla siebie”, aby znaleźć pocieszenie po odejściu córeczki; że oczekiwała od Boga „czekoladek”, czyli normalności i życia bez bólu. Tymczasem „Davide pokazał nam, że rośnie i jest taki, ponieważ Bóg go takim potrzebuje. Obalił nasze prawo do pragnienia dziecka dla nas, ponieważ ono jest dla Boga. Pokazał, że Bóg czyni cuda, ale nie według naszej ograniczonej logiki, bo Bóg wykracza poza nasze pragnienia. Obalił idee tych, którzy proszą Boga o szczęśliwe i proste życie, które w niczym nie jest podobne do drogi krzyża, jaką pozostawił nam Jezus”.
Davide urodził się niemal dokładnie rok po swojej siostrze i również żył około pół godziny. Jego także udało się ochrzcić i również jego pogrzeb został zapamiętany przez świadków jako niezwykła uroczystość. Niektórzy mówili potem: „Czego mam pragnąć dla swoich dzieci po takim pogrzebie? Zdrowia? Ale po co? Bo jeśli mają przeżyć sto bezużytecznych lat, to po co to wszystko?”.
Uratować dwa życia
Mimo przestróg ze strony lekarzy Chiara po kilku miesiącach znów była w ciąży. Jak podkreślał jej mąż – to jej samej na tym bardzo zależało, niezależnie od ryzyka. Tym razem wszystkie badania napawały optymizmem: dziecko jest zupełnie zdrowe i rozwija się prawidłowo. Jednak niepokój o nie szybko zastąpił niepokój o jego mamę.
Chiara odkryła w swoich ustach aftę, która po serii badań okazała się złośliwym nowotworem języka. Ciąża uniemożliwiała przeprowadzanie standardowych procedur w takich diagnozach, czyli kilku operacji i szybkiej chemioterapii. Aby więc ratować życie kobiety, lekarze od razu zaproponowali przerwanie ciąży. Gdy Chiara odmówiła, proponowali inne metody, także te zagrażające życiu dziecka. Ona jednak konsekwentnie godziła się tylko na takie, które byłyby bezpieczne dla synka. Wiedziała bowiem – i lekarze przyznawali jej potem rację – że nawet najbardziej radykalne środki walki z rakiem mogą nie przynieść oczekiwanego rezultatu.
Donosiła ciążę do pierwszego momentu, w którym chłopiec mógł już oddychać samodzielnie, i po porodzie od razu poddała się ratującym ją procedurom. „Nie chciała ratować jednego życia kosztem drugiego, ale uratować obydwa” – przekonuje Roberto, tata Chiary. Jednak mimo bolesnych terapii oraz kilku operacji szybko pojawiły się przerzuty do innych narządów i po roku Chiara odeszła.
Patrzący na jej cierpienie w ostatnich chwilach mąż odważył się ją zapytać, czy owo „jarzmo”, które nałożył na nią Jezus, ten krzyż, naprawdę jest dla niej słodki? „Tak, jest bardzo słodki” – odpowiedziała. Był 13 czerwca 2012 r.
Już wówczas świadectwo jej życia zaczynało być znane we Włoszech: ich historia była opowiadana na różnych konferencjach ruchów pro-life, a kilka miesięcy przed śmiercią Chiary przyjął ją wraz z jej mężem papież Benedykt XVI. Pewnie dlatego na jej pogrzeb przyszły prawdziwe tłumy.
Tajemnica matki
Ale nie tylko dlatego. Historia Chiary od początku była dla wielu nie tylko świadectwem matki ofiarowującej swoje życie za dzieci, ale przede wszystkim lekcją ufania Bogu w najtrudniejszych okolicznościach.
Towarzysząca Chiarze we wszystkich ciążach ginekolog imieniem Daniela mówiła o niej: „Widziałam matkę, która nie tylko potrafi przyjąć cierpienie, ale nawet dziękować za swój los i błogosławić go. Widziałam matkę, która po narodzinach dziecka pozbawionego nóżek tuli je, szepcząc «kochanie moje, synku mój». Jest to dziecko umierające, nieudane – według naszych kryteriów, ale ona kocha je miłością absolutną, stuprocentową. Taka mama sprawia, że pragniesz poznać jej tajemnicę, przyjrzeć się jej z bliska”.
Od dwóch lat trwa proces beatyfikacyjny Chiary Corbelli Petrillo. Na uroczystej otwierającej go sesji wszyscy widzieli radosnego chłopca w eleganckiej koszuli, biegającego pośród ławek. Był to 7-letni Francesco, synek Chiary.