Przedstawiona przez prezydenta Andrzeja Dudę zmiana ustawy antyaborcyjnej, podobnie jak wszystkie propozycje mające prowadzić do kompromisu, nie będzie nikogo satysfakcjonować. Część uczestników protestów, szczególnie z lewej strony, spod znaku pioruna, Strajku Kobiet itp., nie chce dziś słyszeć o żadnym kompromisie. Oni domagają się legalnej aborcji na życzenie. I choć ten postulat według sondaży nie ma więcej niż około 30 proc. społecznego poparcia, to lewica liczy, że protesty sprawią, że będące następstwem wyroku Trybunału Konstytucyjnego zerwanie z tzw. kompromisem aborcyjnym, doprowadzi do liberalizacji przepisów o ochronie życia w Polsce.
Ale projekt prezydenta też nie usatysfakcjonuje środowisk pro-life. Rozwiązanie proponowane przez Andrzeja Dudę zakłada bowiem zgodę na przerwanie ciąży, jeśli dziecko urodzi się martwe albo obarczone „nieuleczalną chorobą lub wadą prowadzącą niechybnie i bezpośrednio do śmierci dziecka, bez względu na zastosowane działania terapeutyczne”. Według środowisk pro-life to też jest przerwanie ciąży, a więc w myśl nauczania Kościoła coś nieakceptowalnego.
Tu jednak pojawia się pewna przestrzeń do interpretacji. Polskie prawo przewiduje wyjątek od zakazu aborcji w sytuacji, gdy ciąża jest wynikiem przestępstwa lub gdy zagraża ona poważnie zdrowiu i życiu matki. Jeśliby stać konsekwentnie na stanowisku pro-life, należałoby dążyć do zakazania również i tych wyjątków. Ale środowiska „obrońców życia” wiedzą doskonale, że domaganie się pełnego zakazu prawnego aborcji – w każdej sytuacji – byłoby społecznie niezwykle trudne do przeprowadzenia. Widzimy dobrze, że zniesienie przesłanki eugenicznej wywołało protesty z udziałem setek tysięcy Polaków, co by było gdyby zakazać jej całkiem? Paradoksalnie sami więc akceptują ten kompromis. Kompromis z rzeczywistością i z faktem, że nie wszyscy w Polsce są praktykującymi katolikami, a też nie wszyscy praktykujący katolicy, niestety, uznają w całości nauczanie Kościoła.
Po drugie zaś politycy są odpowiedzialni nie tylko za intencje, ale również za konsekwencje swoich czynów. Z punktu widzenia Evangelium vitae przepisy, które obowiązywały w latach 1993–2020 nie były doskonałe. Ale jak pokazała praktyka, były raczej akceptowalnym społecznie rozwiązaniem, które i tak plasowało Polskę w gronie najbardziej restrykcyjnych pod tym względem państw Europy. Jestem przekonany, że autorzy tzw. kompromisu wypełnili przesłankę, o której jest mowa w słynnym 73. punkcie Evangelium vitae, o tym, że jeśli nie ma możliwości pełnego zakazu aborcji, katolik, którego szacunek dla życia jest powszechnie znany, może poprzeć rozwiązanie, które doprowadzi do ograniczenia szkodliwych skutków przepisów, które by na aborcję zezwalały.
Tu oczywiście pojawia się pytanie, o którym stanie rzeczy mówimy. W porównaniu do stanu po wyroku TK, pomysł prezydenta oznacza liberalizację przepisów. W porównaniu do wcześniejszego kompromisu, oznaczałby zaostrzenie. Literalnie czytając nauczanie Kościoła, poparcie propozycji Andrzeja Dudy jest problematyczne. Jeśli zaś podejść do tego, jako do próby ugaszenia społecznych protestów i przyjęcia nowego kompromisu – i tak znacznie bardziej surowego, bo wykluczającego uśmiercanie dzieci np. z zespołem Downa – mógłby on zostać zaakceptowany.
Ale i tak odpowiedzialność moralna za to spadnie na sumienia posłów, którzy będą w tej sprawie głosować. Łatwiej jest w tej sprawie dywagować, niż zagłosować i wziąć na siebie ciężar takiej decyzji.