Po kraju rozlały się protesty, które przybierają coraz gwałtowniejsze formy zamieszek. Odpowiedzią na akt przymusu prawnego ze strony państwa stają się społeczne akty wandalizmu. Główne hasła protestów, bardzo świadomie, wyrażane są językiem bardzo wulgarnym. Niszczone jest, co podejdzie pod rękę. W moim mieście, podwarszawskim Otwocku, protest wyraził się w nocy z soboty na niedzielę w napisach sprejem nawet na pomniku marszałka Piłsudskiego, na przypadkowych budynkach prywatnych, na ścianach mojego kościoła parafialnego (skądinąd dobrze znanego z faktu, że politykowania w nim nie ma) i w wielu innych miejscach.
Sytuacja wyraźnie nabrzmiała. Policja reaguje gwałtownie. Widmo niekontrolowanego narastania przemocy, aż do przelewu krwi, które wisi nad Polakami od kilku lat, staje się coraz bardziej realne. Dziś przede wszystkim musimy się więc zatroszczyć o to, aby nasza wspólna Rzecz była bardziej Pospolita.
Kto ratuje jedno życie…
Spotykamy się na nadzwyczajnym zebraniu Rady Społecznej Rzecznika Praw Obywatelskich. Żeby uniknąć niejasności, najpierw jasno powiem, gdzie jako człowiek stoję – i inaczej nie mogę.
Po pierwsze, wychodzę od znanej zasady „Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat”. W Talmudzie Babilońskim brzmi ona dokładnie tak: „Jeśli człowiek niszczy jedno życie, to jest tak, jak gdyby zniszczył cały świat. A jeśli człowiek ratuje jedno życie, to jest tak, jak gdyby uratował cały świat”. Rozumiem te słowa jako wezwanie do spójnej i konsekwentnej etyki życia, która postuluje uważność na wszystkie kwestie życia i śmierci. Wszystkie, a nie tylko niektóre. Zasada ta pociąga oczywiście za sobą zobowiązanie do troski o życie. Życia nie wystarczy bowiem uratować, trzeba je także wspierać, umacniać, pielęgnować.
Obowiązujący do czwartku przepis był dla mnie z jednej strony niedobry, wręcz nieludzki, a z drugiej, optymalny społecznie.
Po drugie, mówiłem wiele razy publicznie (na przykład: „Człowiek to zaproszenie”), że najważniejsze dla mnie życiowe doświadczenie po małżeństwie i ojcostwie to spotkanie i relacje z osobami z niepełnosprawnością intelektualną. Od 37 lat uczestniczę w życiu chrześcijańskich wspólnot skupionych wokół takich osób i ich rodzin. Spotykamy się regularnie w ciągu roku, wspólnie spędzamy wakacje. Znam dobrze trud i ciężkie wymagania takiej sytuacji – zwłaszcza wymagania wobec tych, którzy niosą ten ciężar na co dzień.
Ten trud trafnie nazwała moja koleżanka redakcyjna Ewa Buczek w komentarzu kilka dni temu „układanką z samych braków”. Świadom jestem istnienia wielu sytuacji granicznych. Ale wiem też, że nieraz doświadczałem, iż to osoby z niepełnosprawnością są bardziej ludźmi ode mnie – nie pod względem ilorazu inteligencji, lecz ilorazu serca.
Było niedobrze, ale optymalnie
Dla mnie zatem obowiązujący do czwartku przepis był z jednej strony niedobry, wręcz nieludzki, ponieważ wyłączał ze wspólnoty ludzkiej chronionej prawem osoby takie jak ci moi przyjaciele. Właśnie przyjaciele, a nie podopieczni! A rozszerzająca się praktyka interpretacji tego przepisu sprawiała, że liczba jego ofiar w Polsce stale rosła.
Zmianę przepisów w tym zakresie uważałem więc za docelowo niezbędną. Pytanie jednak – jak i kiedy jej dokonać. Nie wystarczy do jej skutecznego przeprowadzenia odpowiednia większość w parlamencie czy w Trybunale; najważniejsze jest zbudowanie większości w społeczeństwie. A tej na razie nie ma (w efekcie czwartkowej decyzji wręcz coraz bardziej jej nie ma, bo trwale radykalizują się ludzie przywiązani do sytuacji dotychczasowej).
Wobec tego, z drugiej strony, doceniałem zalety dotychczasowej regulacji i uważałem ją za bliską sytuacji optymalnej (choć daleko nie idealnej). Dlaczego? Ze względu na pluralizm społeczny i poszanowanie dla innych. Moimi współobywatelami są bowiem ludzie, którzy przyjmują zupełnie inną lub częściowo inną aksjologię – poczynając od tych, którzy zdecydowanie szerzej interpretują pojawiające się w tej kwestii sytuacje graniczne, a kończąc na tych, którzy twierdzą po prostu, że „aborcja jest OK”. W tej sprawie się z nimi głęboko nie zgadzam, ale wiem, że wielu z nich to ludzie prawi i szlachetni.
Uznawałem zatem (zob. choćby seria komentarzy „Zachęcać, nie zrażać” z 2016 r.), że mamy do czynienia z sytuacją optymalną prawnie – czyli taką, w której ustawa gwarantuje szeroką prawną ochronę życia dziecka w okresie płodowym, a obrońcy życia mają możliwość wpływu na świadomość społeczną i przekonywania wszystkich, by nie korzystali z istniejących nielicznych wyjątków, wymagających czasem heroizmu od rodziców. Ale była to sytuacja daleko niewystarczająca: brakowało przede wszystkim – i to brakowało skandalicznie – narzędzi polityki społecznej i instytucjonalnych struktur zapewniających opiekę nad dzieckiem i wsparcie dla rodziny z osobą niepełnosprawną.
Byle nie referendum
Od 30 lat konsekwentnie twierdzę też, że za najgorszą metodę prawnej regulacji aborcji uważam referendum. Przeprowadzenie referendum w tej sprawie miałoby charakter totalnie niszczący dla spójności społeczeństwa – podzieliłoby Polaków w stopniu najwyższym (widzimy to zresztą w tych dniach). W warunkach wojny ideologicznej wyniki głosowania odzwierciedlałyby raczej nasze emocje niż głębokie przekonania.
Uważam więc, że kwestia tak fundamentalna jak ochrona życia powinna być elementem spójnej doktryny prawnej, opracowanej przez ekspertów i parlament. Niestety, obawiam się, że nierozsądne próby totalnej kryminalizacji przerywania ciąży doprowadzą Polskę, prędzej czy później, do referendum aborcyjnego.
Tyle mojego „wyznania wiary”. Umieszczam te słowa w cudzysłowie, bo choć moje podejście ukształtowane jest przez moją postawę chrześcijańską, to nie zakłada wiary w Boga. Powyższe zasady wynikają dla mnie nie z Ewangelii czy Dekalogu, lecz ze zrozumienia, kim jest człowiek. W Polsce przyjęło się uważać takie poglądy za katolickie. Owszem, są one częścią katolickiej antropologii, ale wiara w Boga i uznanie świętości życia są tu czynnikami jedynie dodatkowymi (niekoniecznymi!).
Aborcja nie należy do praw człowieka
Spotykamy się jako Rada Społeczna Rzecznika Praw Obywatelskich. Warto podkreślić, że dr hab. Adam Bodnar, pełniąc urząd rzecznika, kilkakrotnie podkreślał, że „wbrew temu, co się sądzi, prawo do aborcji to nie jest prawo człowieka. To ustawodawca przyznaje możliwość przerywania ciąży zgodnego z prawem”.
Jeśli mamy wystąpić w jakiś sposób wspólnie, to według mnie wyłącznie na takim gruncie i w przekonaniu, że spolaryzowanej Polsce najbardziej potrzeba obecnie większej spójności społecznej. Trzeba szukać sposobów przezwyciężania ideologicznych podziałów, a nie ich pogłębiania. Żyjemy w kraju ludzi o różnych przekonaniach światopoglądowych i ideowych. Rzeczpospolita ma być dla nich wszystkich.
Skoro politykom udało się tak rozwiązać kwestię terminu wyborów prezydenckich, że prawomocność wyboru głowy państwa nie jest kwestionowana – to i w kwestii aborcji trzeba apelować o wspólne odpowiedzialne działanie parlamentarzystów.
W pluralistycznym społeczeństwie trzeba żyć wspólnie i uzgadniać kompromisy. Nigdy „mój monopol nie jest lepszy niż twój”, że strawestuję Kazika Staszewskiego. Również rzecznik praw obywatelskich i jego rada nie mogą dać się wpuścić w żaden korner ideologiczny. Nie można więc twierdzić, że aborcja nie należy do praw człowieka, a działać tak, jakby należała.
Co do konkretów, mam wątpliwości, czy sprawdzi się w tym momencie w Polsce – skądinąd bardzo ciekawa – irlandzka koncepcja panelu obywatelskiego, o której mówi od pewnego czasu Adam Bodnar. Czegoś takiego w Polsce jeszcze nie przerabialiśmy, więc samo uzgodnienie zasad zajęłoby zbyt dużo czasu. A czasu wyraźnie nie mamy. Byłbym raczej zdania, że odpowiednich regulacji należy oczekiwać obecnie od parlamentu.
To zadanie ustawodawcy
Rzecznik praw obywatelskich słusznie podkreśla zresztą w swoim oświadczeniu (tym samym, w którym proponuje tworzenie panelu obywatelskiego), że tworzenie prawa jest obowiązkiem ustawodawcy. W tym przypadku – kierując się przesłankami czysto politycznymi – Sejm uchylił się jednak od odpowiedzialności.
Zmiana wprowadzona została i w złym czasie narastającej pandemii, i w nieodpowiednich okolicznościach, i przez instytucję pozbawioną niezbędnej wiarygodności demokratycznej. Doprowadziła do praktycznie całkowitej likwidacji przypadków granicznych, wprowadzając bocznymi drzwiami zmianę prawa karnego. Nawet przyjmując na wyrost założenie, że intencje były dobre (na wyrost, bo dobrze wiadomo, że w przypadku wielu osób intencje rzeczywiste różnią się od deklarowanych), to wykonanie jest fatalne. A dobro trzeba czynić dobrze.
Adam Bodnar, pełniąc urząd rzecznika – powtórzę jeszcze raz – kilkakrotnie podkreślał, że „wbrew temu, co się sądzi, prawo do aborcji to nie jest prawo człowieka. To ustawodawca przyznaje możliwość przerywania ciąży zgodnego z prawem”. Trzeba więc apelować do parlamentu, aby jak najszybciej zajął się tym problemem. Fakt, że różne siły polityczne mają przewagę w Sejmie i w Senacie, sprawia, że ewentualne wypracowane wspólnie przez obie izby rozwiązania mogłyby stać się podstawą nowej stabilizacji w tej dziedzinie – tak jak generalnie stabilną społecznie (choć bardzo niedoskonałą, dla wszystkich stron) sytuację mieliśmy przez ostatnie ponad ćwierć wieku.
Skoro politykom (niezależnie od tego, co o nich generalnie myślę) udało się wiosną – w podobnie trudnej sytuacji – wypracować takie rozwiązanie kwestii terminu wyborów prezydenckich, które pozwala nam dziś żyć w sytuacji (wcale nieoczywistej w kwietniu czy maju), że prawomocność wyboru głowy państwa nie jest kwestionowana – to i tutaj trzeba apelować o wspólne odpowiedzialne działanie parlamentarzystów. Rzecz jasna, z aktywnym udziałem RPO oraz wielu zainteresowanych organizacji społecznych.
Artykuł jest poszerzoną wersją wystąpienia podczas nadzwyczajnego posiedzenia Rady Społecznej Rzecznika Praw Obywatelskich 25 października 2020 r. Został pierwotnie opublikowany na portalu Wiez.pl.