Logo Przewdonik Katolicki

Jak nie mówić o aborcji

Michał Szułdrzyński
fot. Magdalena Bartkiewicz

W tej dyskusji właściwie wyrzucono poza nawias możliwość stwierdzenia przez kobietę, samą, we własnym sumieniu, że aborcja jest zabójstwem

W sejmowej debacie na temat czterech projektów ustaw liberalizujących prawo zabraniające przerywania ciąży było wiele ciekawych elementów. Choć sama debata była dość nudna, jeśli w ogóle nudna może być dyskusja na tak ważny temat. Dość nudne były jednak niekończące się głosy zwolenników pełnej liberalizacji prawa i zezwolenia na aborcję na życzenie do 12. tygodnia ciąży. Bo dominowały w niej te same hasła o wolności, godności, prawu do podejmowania decyzji, co zrobić z własnym ciałem.
To ciekawe, jak mocno zmienił się sposób mówienia o aborcji. Jeszcze dziesięć lat temu zwolennicy legalizacji przerywania ciąży nie mówili, że to jest coś dobrego. Podkreślano wcześniej dramatyczną niekiedy sytuację, w której mogą znaleźć się kobiety, podkreślano, że to zło konieczne albo mniejsze zło. Ale nikt w mainstreamowej debacie jeszcze parę lat temu, nie mówiłby o tym, że „aborcja jest OK”. Jednak radykalizacja języka oraz fala protestów po decyzji Trybunału Konstytucyjnego z 2020 roku, prowadzącej do zerwania tzw. kompromisu aborcyjnego, doprowadziły do tej zmiany. Powstały wówczas organizacje, które chlubią się pomocą kobietom w przerwaniu ciąży. Najlepszym przykładem tej postawy była minister w rządzie Donalda Tuska, która instruowała w Sejmie ciężarne, jakich substancji farmakologicznych użyć, by zakończyć nienarodzone jeszcze życie, które się w nich pojawiło.
Podczas debaty w Sejmie nikt ze zwolenników legalizacji aborcji na życzenie nie mówił o tym, że to coś złego. Właściwie moralny jej aspekt całkowicie z debaty wykluczono. Zupełnie jakby chodziło o zabieg z dziedziny medycyny estetycznej, a nie zakończenie życia zupełnie osobnego bytu biologicznego, wobec którego mamy moralne zobowiązania. Argumenty moralne w tej dyskusji usiłowano uniemożliwić. Hasło, że to kobiety, a nie ksiądz będą decydowały o tym, czy należy dokonać aborcji, czy też nie, zawiera w sobie pewne założenie, że system moralny – reprezentowany przez Kościół, przez księdza, a nawet kogokolwiek innego – jest pewną opresją, narzucaną kobiecie. W tej dyskusji właściwie wyrzucono poza nawias możliwość stwierdzenia przez kobietę, samą, we własnym sumieniu, że aborcja jest zabójstwem. Nie, przyjęto, że kobieta nie może tak sama uznać, że wszelkie moralne aspekty to świat zewnętrzny. W ten sposób doszło do zupełnego odwrócenia moralnego. Każdy z klasycznych systemów etycznych mówi bowiem o konieczności ratowania i podtrzymywania ludzkiego życia. Prawo morskie mówi o tym, że jeśli przewróci się łódź, trzeba najpierw ratować ludzi, a dopiero potem pytać, czy to legalni podróżni, czy też migranci, którzy bezprawnie usiłują się przedrzeć do Europy. W przypadku debaty o aborcji tę logikę odwrócono. To przyjęcie życia przez kobietę jest gestem dobrej woli, przerwanie życia jest zaś jej podstawowym prawem. Państwo – w myśl zwolenników tej koncepcji – powinno stać raczej na straży tego podstawowego prawa – prawa do aborcji (jak zauważył trzeźwo rzecznik praw obywatelskich Marcin Wiącek – w Polsce takiego prawa nie ma).
I tak całą sferę moralną zepchnięto do narożnika, zupełnie jakby nie o tym toczyła się cała dyskusja o prawnej dopuszczalności przerywania ciąży.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki