Logo Przewdonik Katolicki

Ale dlaczego?

Zbigniew Nosowski
fot. Unsplash

Wśród chrześcijan i w Kościołach powstają wciąż nowe podziały. Nowe trendy kulturowe zachęcają do tożsamości „mocnej” – a wielu mylnie uważa poszukiwanie jedności i tego, co łączy ponad różnicami, za wyraz tożsamości słabej.

Ponad ćwierć wieku temu – podczas przygotowań do Wielkiego Jubileuszu Roku 2000 – papież Jan Paweł II przedstawił wizję, że trzecie tysiąclecie będzie czasem chrześcijaństwa ponownie zjednoczonego. W książce Przekroczyć próg nadziei pisał: „chrześcijanie dostrzegli, że o ile pierwsze milenium było okresem Kościoła niepodzielonego, to drugie przyniosło głębokie podziały na Wschodzie i na Zachodzie, z których dzisiaj wypada się dźwigać. Trzeba, ażeby rok 2000 znalazł nas przynajmniej mniej podzielonymi”. Wkrótce minie druga dekada XXI stulecia, ale realizacja tej wizji świętego papieża wcale nie jest bliższa niż pod koniec wieku XX.
 
Ekumenizm nie jest modny
Przygasł wśród chrześcijan entuzjazm do pracy na rzecz jedności, minęła „moda na ekumenizm”, znikły nadzieje na szybkie zjednoczenie rozdzielonych Kościołów. Nieliczni ekumeniści mają de facto status „dyżurnych hobbystów”, nawet gdy oficjalna doktryna wskazuje, że ekumenizm jest obowiązkiem każdego chrześcijanina.
Dialogi teologiczne okazały się dużo bardziej skomplikowane, niż przypuszczano na początku – trwają one latami, często bez widocznych efektów. A jeśli już pojawią się ekumeniczne uzgodnienia teologów różnych wyznań, to nie zawsze są przychylnie przyjmowane przez zwierzchników Kościołów, natomiast kompletnie nieznane są przeciętnym wiernym.
W wielu wyznaniach ujawniają się też grupy przeciwne jakimkolwiek tendencjom ekumenicznym, ekskluzywistycznie przekonane o jedynej słuszności własnej interpretacji. Tak się dzieje na przykład wśród polskich baptystów, których część oczekuje wręcz całkowitego wycofania się ich Kościoła z Polskiej Rady Ekumenicznej.
Hiperdemokratyczne media społecznościowe sprzyjają promowaniu opinii skrajnych – narasta więc przekonanie (trudno zweryfikować, na ile prawdziwe), że wśród przeciętnych internautów przybywa postaw radykalnych, uznających dążenia ekumeniczne nie za „wyraźny powiew Ducha Świętego”, lecz za przejaw ulegania zgubnemu duchowi czasów.
 
Nowe podziały
Mało tego, nowe podziały rodzą się wewnątrz poszczególnych grup wyznaniowych, przyjmując nawet niekiedy formy instytucjonalne. Niektóre Kościoły anglikańskie, a ostatnio amerykańscy metodyści, formalnie przeprowadzili podziały w swoich strukturach, uznając, że nie znajdą porozumienia w kwestiach moralnych, zwłaszcza w podejściu do osób homoseksualnych.
Ukraińskie prawosławie niby się jednoczy, ale temu procesowi towarzyszy umacnianie grup odśrodkowych. Na tle ambicjonalnym nawet niektórzy liderzy dążeń do autokefalii kultywują obecnie odrębne struktury eklezjalne. W tle jest oczywiście znana od lat konkurencja między „trzecim” a „drugim Rzymem”, czyli między Moskwą a Konstantynopolem. Dążenie władz Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej do dominacji w świecie prawosławnym nie zna granic – Rosjanie bojkotowali wszechprawosławny sobór, a obecnie de facto podważają honorowy prymat Konstantynopola. 
Rodzenie się nowych podziałów nie omija także Kościoła rzymskokatolickiego. Coraz bardziej popularne stają się wśród katolików postawy zdystansowane wobec papieża Franciszka (które akurat „Przewodnik Katolicki” mądrze analizuje i trafnie przed nimi przestrzega). W środowiskach „Franciszkosceptycznych” wyraźnie narasta przekonanie o potrzebie zorganizowanego protestu. Amerykańskie katolickie środowiska antypapieskie otwarcie się organizują, korzystając z hojnego wsparcia konserwatywnych dobrodziejów. 
W Polsce tego typu skłonności najczęściej są ograniczone do niewielkich grup. Coraz częściej jednak poważni autorzy piszą o podziałach bez, odczuwanego dawniej, bólu. Pod tym względem zaskoczył mnie niedawno redaktor naczelny „Christianitas” Paweł Milcarek, który – podsumowując dla KAI rok 2019 – napisał o sytuacji wewnątrz Kościoła rzymskokatolickiego: „Trzeba się chyba niestety pożegnać z marzeniem, żeby «dwóch papieży» (rządzący i emeryt) byli razem patronami jednej wspólnoty. Żyjemy już w dwóch różnych, chociaż nie wiemy, czy ktoś to kiedyś ogłosi”.
Doprawdy? Żyjemy w dwóch różnych wspólnotach wiary, których „patronami” mieliby być – oddzielnie – Benedykt XVI i Franciszek? Toż to odwrócona wizja prostackiego podziału z pierwszej części filmu Dwóch papieży. Tyle że w drugiej części filmu jego twórcy odwracają narrację. Okazuje się, że papież Ratzinger wcale nie jest zatwardziale przywiązany do idei niezmienności w Kościele – zapowiada wszak najbardziej rewolucyjny krok w nowożytnej historii papiestwa: swoją rezygnację. Zaś filmowy kardynał Bergoglio gwałtownie zniechęca go do tak radykalnego zrywania z tradycją.
 
Orzech kokosowy i Eucharystia
W takiej sytuacji tym bardziej trzeba przypomnieć zwłaszcza o dwóch sprawach, które są może obecnie mniej popularne, ale za to niesłychanie ważne dla budowania wrażliwości ekumenicznej i uświadamiania znaczenia dążeń ku kościelnej jedności.
Po pierwsze, dialog to nie słabość, lecz wyraz katolickiej tożsamości, a jednocześnie droga do jej wzmocnienia. Osobiście najgłębiej nauczyłem się tego podczas studiów w Instytucie Ekumenicznym Bossey, należącym do Światowej Rady Kościołów. Paradoksalnie to doświadczenie (nazywam je moim „przedszkolem ekumenicznym”) stało się właśnie źródłem głębszego uświadomienia sobie katolickiej tożsamości.
Podczas semestru, który spędziłem w Bossey pod Genewą, w gronie kilkudziesięciu młodych osób z całego świata reprezentujących wiele wyznań chrześcijańskich, sporo czasu poświęcaliśmy na dyskusje. Pewnego razu pastor wolnego Kościoła ewangelikalnego z Kiribati (wyspa na Pacyfiku) przedstawił nam teologię orzecha kokosowego. Przekonywał, że gdyby Jezus przyszedł na świat w jego kulturze, to wybrałby zamiast chleba i wina właśnie orzech kokosowy. Dość łatwo to sobie wyobrazić. Ten pastor mówił jednak więcej – że orzech kokosowy lepiej niż chleb i wino wyraża symbolikę Ciała i Krwi Pańskiej. Mamy bowiem „dwa w jednym”: miąższ i mleczko, a na dodatek, aby wypić mleczko z orzecha, trzeba przyssać się doń ustami, niemal go ucałować.
Wizja ta zaintrygowała mnie. W dyskusji szybko jednak zrozumiałem, że nie mogę się z nią zgodzić. Uświadomiłem sobie po prostu, że ja wierzę w Eucharystię wiarą katolicką. Wierzę mianowicie, że chleb i wino to nie mit, który można dowolnie (nawet pięknie) przekładać na różne kultury, lecz Rzeczywistość; że Jezus jest realnie obecny pod postacią chleba i wina. Wtedy też zrozumiałem najdobitniej, że Bóg wcielił się w konkretnym miejscu i czasie, w konkretnej kulturze i konkretnym narodzie (to mi się teraz bardzo przydaje w dialogu z judaizmem!). Dlatego najpiękniejsza nawet teologia orzecha kokosowego pozostaje tylko teologią orzecha, a nie Eucharystii.
 
Sakrament jedności czy krzywe zwierciadło
Po drugie, katoliccy profesorowie od ekumenizmu uczyli mnie przede wszystkim wrażliwości ekumenicznej. A to nawet coś więcej niż stosunek do innych wyznań chrześcijańskich. To uwrażliwienie na procesy jednoczenia i dzielenia się w Kościele wynikające z pewnego sposobu rozumienia samego chrześcijaństwa, w tym katolicyzmu.
Za kluczową misję Kościoła II Sobór Watykański uznaje bycie sakramentem jedności. Jedność należy wręcz do soborowej definicji naszej wspólnoty: „Kościół jest w Chrystusie jakby sakramentem, czyli znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego”. Mamy zatem być jako wspólnota Kościoła czytelnym znakiem i skutecznym narzędziem jedności.
Ale możemy też być – i jakże często jesteśmy – znakiem nieczytelnym i narzędziem nieskutecznym. A znak nieczytelny, zamazany, zakryty jest nieprzydatny. Nie pełni tej funkcji, do której został powołany! Ba, możemy też nawet stać się jako Kościół krzywym zwierciadłem stosunku Boga do człowieka.
Zasadniczo wszelkie jednoczenie jest zatem objawianiem Kościoła. A dzielenie – osłabianiem go, uniewiarygodnianiem i unieczytelnianiem znaku, jakim ma być. Brak troski o jedność to brak troski o Kościół, o to, czym on ma być.
Kiedy jedność, kiedy różnorodność
Ideałem kościelnej ekumenii jest, jak często podkreśla papież Franciszek, jedność w różnorodności. Ta piękna formuła ma oczywiście dwie strony.
Niekiedy jest w życiu Kościoła (czy pewnych jego grup) za dużo jedności, a za mało różnorodności. Wtedy podkreślanie różnic jest potrzebne, a wręcz niezbędne. Kiedy? Na przykład żeby przełamać mit jedności fałszywej, zbudowanej wokół jakiejś linii myślenia uznawanej za jedynie słuszną, albo w obronie „korporacyjnego” interesu Kościoła. Albo żeby dać świadectwo w czasach trudnych, że nie wszyscy i nie zawsze myślą w Kościele tak jak głośna i dominująca większość.
Czasem jednak w życiu katolickim brakuje jedności, bo różnorodności jest za dużo i powstaje zamieszanie. Wtedy niezbędne staje się przywoływanie tego, co nas łączy ponad podziałami.
Nie chodzi jednak bynajmniej o zagłaskiwanie różnic. Na przykład z dużym niepokojem patrzę na pojawiające się ostatnio w Niemczech pomysły mieszanych parafii katolicko-ewangelickich. Wiem, co prawda, doskonale, że egzystencjalnie „przeciętny” niemiecki katolik jest dużo bliższy niemieckiemu luteraninowi niż polskiemu katolikowi. Pomysły dotyczące „mieszanych” struktur kościelnych wynikają jednak nie tyle z głębokiego zbliżenia obu wyznań, ile raczej z powierzchownego bagatelizowania istniejących różnic – wprowadzą zatem więcej zamieszania niż porządku. A jedność nie narodzi się z chaosu.
W sumie chodzi o to, że Kościół ma być „domem i szkołą komunii”. W nim mamy się uczyć, jak można być razem i pięknie się różnić. On cały ma być dla świata czytelnym znakiem, że jedność w różnorodności jest możliwa. Zgodnie z Ewangelią stawka jest tu bardzo wysoka – chodzi o wiarygodność chrześcijaństwa, o to, żeby dzięki naszej kościelnej jedności świat mógł uwierzyć.
Jan Paweł II wspominał: „Nigdy nie zapomnę zdania, które wypowiedzieli na spotkaniu ekumenicznym przedstawiciele wspólnot protestanckich w Kamerunie: «Wiemy, że jesteśmy podzieleni, ale nie wiemy dlaczego»”. W tym „dlaczego” nie chodzi bynajmniej o wyjaśnienie historycznych powodów rozłamu chrześcijaństwa, lecz o dramatyczne pytanie egzystencjalne: dlaczego jest z naszą jednością tak, jak być nie powinno?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki