Gdy Jan Pospieszalski zaprosił do swojego programu w TVP Info abp. Jana Pawła Lengę, przelała się czara eklezjalnej goryczy. Rzecznik Konferencji Episkopatu Polski musiał wydać specjalny komunikat w sprawie emerytowanego biskupa Karagandy.
Ks. Paweł Rytel-Andrianik stanowczo stwierdził 22 stycznia 2020 r., że abp Lenga nie reprezentuje Kościoła w Polsce, „nigdy nie był i nie jest członkiem Konferencji Episkopatu Polski”, nie można więc jego wypowiedzi „traktować jako stanowiska polskich biskupów”. Rzecznik KEP wyraził również „ubolewanie, że abp Lenga występuje w środkach społecznego przekazu i wprowadza wiernych w błąd”.
Dlaczego było to konieczne i co dalej może się w tej sprawie wydarzyć?
Zawsze prześladowany
Jan Paweł Lenga urodził się w 1950 r. w polskiej rodzinie w Gródku Podolskim na Ukrainie. Wstąpił potajemnie do zgromadzenia księży marianów. Ukończył podziemne seminarium duchowne i w 1980 r. przyjął święcenia kapłańskie.
Skierowano go do pracy duszpasterskiej w Tadżykistanie. Stamtąd został wyrzucony przez KGB. W 1981 r. trafił więc do Kazachstanu. Tam gorliwie duszpasterzował miejscowym katolikom. W kwietniu 1991 r. Jan Paweł II mianował go biskupem tytularnym i administratorem apostolskim dla Kazachstanu i Środkowej Azji (czyli również: Uzbekistanu, Turkmenistanu, Tadżykistanu i Kirgistanu).
W sierpniu 1999 r. 49-letni ks. Lenga został ordynariuszem Karagandy w Kazachstanie. W roku 2003, gdy Watykan przeprowadzał reorganizację struktur kościelnych w Kazachstanie, diecezja w Karagandzie została podporządkowana metropolii w Astanie, natomiast Lenga, jako pierwszy biskup w Kazachstanie, został wyniesiony do godności arcybiskupa ad personam.
Jednak już w 2011 r. – jak ogłoszono w oficjalnym komunikacie – „papież Benedykt XVI przyjął jego rezygnację z urzędu ordynariusza Karagandy”. Uzasadnienia dymisji zaledwie 61-letniego biskupa nigdy nie podano do publicznej wiadomości, a przywołany kanon Kodeksu prawa kanonicznego mówi o rezygnacji „z powodu choroby lub innej poważnej przyczyny”.
Obecnie abp Lenga mówi, że jego usunięcie to „sprawka Watykanu”, a jako „winnego” wymienia z nazwiska m.in. ówczesnego sekretarza stanu kard. Tarcisia Bertonego. Czuje się prześladowany w Kościele za swoje poglądy. Jakie to poglądy? Choćby takie, że „ekumenizm to jest największa plaga dla Kościoła katolickiego w całej jego historii”, zaś „wielką klęską dla tego prawdziwego Kościoła katolickiego” było spotkanie międzyreligijne w Asyżu z roku 1986. Złe jest również to, że dzisiaj Kościół zajmuje się „ciuchami, portkami i gaciami, imigrantami, troszczy się o biednych, o różne rzeczy, tylko nie o rzeczy wieczne”.
„Nie papież, a Bergoglio”
Po przejściu na emeryturę abp Lenga uzyskał niejasny statut kanoniczny, z którego obecnie skwapliwie korzysta.
Jako marianin zamieszkał w Polsce, w domu swego macierzystego zgromadzenia w Licheniu Starym. Gdy kilka miesięcy temu pisałem o arcybiskupie dla „Więzi”, rzecznik marianów ks. Piotr Kieniewicz wyjaśniał, że choć arcybiskup tam mieszka, to „w sensie formalnym nie jest jednak domownikiem domu zakonnego, tzn. nie podlega władzy przełożonych, choć pozostaje członkiem Zgromadzenia”.
Nie jest jasne również, czy abp Lenga otrzymał jakieś kary kościelne. Z jednej strony sam mówi: „Jestem uwięziony w klasztorze i nie mogę powiedzieć kazania. Mszy św. nie mogę odprawiać, ale to nie jest kara kościelna, choć z nią się liczę”. Z drugiej natomiast strony – często przewodniczy publicznym liturgiom, głosi homilie, wygłasza konferencje, zabiera głos publicznie, wydaje książki.
Formalnie biskup emeryt podlega tylko papieżowi. Problem zaś nie tylko w tym, że Rzym leży dość daleko od Lichenia i Franciszek nie czyta po polsku, lecz przede wszystkim w fakcie, że emerytowany biskup Karagandy w swoich działaniach i wypowiedziach prezentuje najostrzejszą linię antypapieską. On nie tylko krytycznie ocenia papieża Franciszka („prowadzi świat na manowce”, „głosi nieprawdę, głosi grzech”), lecz także publicznie twierdzi, że uważa go za uzurpatora i heretyka.
Wyrazem tego jest również zwyczaj językowy abp. Lengi, który w swoich wypowiedziach konsekwentnie mówi o papieżu Franciszku wyłącznie jako o „Bergoglio” lub co najwyżej „biskupie Rzymu”. Inne określenia z jego ust nie padają – a gdy się pomyli, poprawia się: „przepraszam, nie papież, a Bergoglio”… Papieżem wedle jego słów pozostaje Benedykt XVI. Dlaczego? Bo „nie zdejmuje z siebie tej papieskiej sutanny”. „Kiedyś była abdykacja papieża i on przeszedł do stanu kardynalatu, a dzisiaj papież, który abdykował, on pozostaje nadal papieżem”.
Z powyższych powodów abp Lenga przyznaje, bez żadnej żenady, że w liturgii Mszy św. nie wymienia imienia urzędującego papieża! Taka postawa to przecież wyraz zerwania jedności z biskupem Rzymu – i to podczas liturgii, która ma objawiać jedność Kościoła. Do tej pory jednak bohater tego tekstu nie poniósł żadnych konsekwencji.
Biskup w Polsce, ale „nie polski”
Poglądy abp. Lengi są dobrze w naszym kraju znane. Mimo to bez większych przeszkód może on je głosić z ambon i w salkach kościelnych w różnych częściach Polski. Chętnie udziela również wywiadów dla tradycjonalistycznych telewizji internetowych.
Do rzadkości należą sytuacje, gdy biskup marianin nieoficjalnie dowiaduje się, że jest w jakiejś diecezji persona non grata. Tak było np. w Poznaniu w sierpniu 2019 r., gdy odwołana została zapowiedziana już publicznie wizyta abp. Lengi w kościele pw. Najświętszej Krwi Pana Jezusa. Powodów zmiany kaznodziei nie podano do wiadomości publicznej, ale nie wydaje się prawdopodobne, aby stało się to tylko pod wpływem lokalnej „Gazety Wyborczej”, która sprawę opisała.
Bardzo długo aktywność i poglądy abp. Lengi nie spotykały się z publiczną krytyczną oceną. Zyskiwał on natomiast wiernych słuchaczy i zwolenników. Emerytowany biskup Karagandy mówi prosto i zrozumiale, a ludzie chętnie go słuchają i niektórzy w to wierzą – niestety całkiem liczni, jak wskazują i wypełnione sale na spotkaniach, i liczby wyświetleń na YouTube. W efekcie przybywa w Polsce katolików (także księży) myślących tak jak emerytowany biskup Karagandy.
Fenomen rosnącej popularności abp. Lengi śledziłem wraz z redakcyjnym kolegą z „Więzi”, Sebastianem Dudą. Po tym, gdy pięć miesięcy temu opisałem obszernie to zjawisko, ukazało się wiele innych publikacji wskazujących na niebezpieczeństwa wynikające z tolerowania wypowiedzi abp. Lengi, które są i antypapieskie, i lekceważą współczesne nauczanie Kościoła.
Nadal jednak hierarchowie Kościoła w Polsce nie czuli się zobowiązani do zabrania w tej sprawie głosu publicznie. W sensie ścisłym zagraniczny biskup przedwczesny emeryt żadnemu z nich przecież nie podlega, nie należy także do KEP – można więc myśleć: „to nie nasza sprawa”. Jest biskupem mieszkającym w Polsce, jest Polakiem, ale nie jest „biskupem polskim”… Można też było pocieszać się, że popularność kontrowersyjnego arcybiskupa ograniczona jest do środowisk radykalnie tradycjonalistycznych.
Ani wyjaśnione, ani zakończone
Sytuacja zmieniła się, gdy Lengę zaprosił do programu „Warto rozmawiać” Jan Pospieszalski, uważany przez niektórych za wzorowy przykład katolika walczącego w mediach o prawdę. W TVP Info emerytowany biskup zapowiedziany został w tonie sensacyjnym, a w wywiadzie wygłosił swoje zwyczajowe tezy przy pełnym wsparciu prowadzącego, bez żadnego trudnego pytania. W przypadku normalnego dziennikarstwa po takiej rozmowie powinna nastąpić dyskusja ekspertów – ale nie u Pospieszalskiego. Słów abp. Lengi w TVP nie skomentował nikt.
Oburzenie natychmiast rozlało się w mediach społecznościowych. W efekcie opinia publiczna otrzymała cytowany na początku zwięzły komunikat rzecznika KEP. Owszem, stanowczy w stwierdzeniu, że wypowiedzi abp. Lengi nie są głosem polskiego episkopatu. Czy to jednak wyjaśnia sprawę? Czy to ją kończy? Na oba pytania odpowiem: nie.
Trudno mówić o wyjaśnieniu, skoro rzecznik nie odnosi się do meritum. Wiadomo, że ks. Rytel-Andrianik wyraził ubolewanie, iż abp Lenga „występuje w środkach społecznego przekazu i wprowadza wiernych w błąd”. Nie wiemy jednak, co rzecznik uważa – w imieniu KEP – za wprowadzanie w błąd. Bo przecież zdarza się arcybiskupowi mówić również rzeczy słuszne. Wypadałoby jedno od drugiego odróżnić.
Tym bardziej trudno mówić o zakończeniu sprawy, skoro nie została ona wyjaśniona. Powiem z najwyższą delikatnością, na jaką mnie stać: Kościół w Polsce zupełnie świeżo ma doświadczenie wielu spraw trudnych, które odbijają się czkawką po latach właśnie dlatego, że nie zostały wyjaśnione, gdy trzeba było. Nie należy liczby takich spraw mnożyć, gdyż oznacza to mnożenie wynikających z nich oczywistych szkód.
Gdy nie wystarcza perswazja
Rzecz jasna, formalnie jakiekolwiek polecenie abp. Lendze mógłby wydać jedynie – negowany przez niego – papież. W oczach emeryta byłoby to jedynie potwierdzenie tezy o jego „prześladowaniu” wewnątrz Kościoła. Pat? Być może dlatego warszawska nuncjatura zajmuje się tą sprawą z wyraźną opieszałością. Wyjaśnienie może tkwić właśnie w przekonaniu, że papież Franciszek nie chce wykreować „męczennika”, który będzie twierdził, że jest prześladowany za krytykę obecnego biskupa Rzymu.
Może tak jest, tyle że to wszystko jest eklezjalną polityką wewnętrzną, a ludzie coraz bardziej mają w głowach pomieszane – zwłaszcza że wsparł arcybiskupa „słuszny” red. Pospieszalski w popularnym programie telewizyjnym. W tej sprawie, jak widać, całkowicie nieskuteczne są „miękkie” środki, do których Kościół jest przyzwyczajony wobec swoich biskupów, którzy rodzą kłopoty: próby perswazji, dawanie do zrozumienia, odwoływanie się do rozsądku. Najwyższa pora na działania twarde i stanowcze.
Zarówno pasterze Kościoła w Polsce, jak i przełożeni zgromadzenia marianów mogą zrobić dużo więcej niż wyrazić ubolewanie (marianie zresztą nie zrobili nawet tego!). Nie muszą czekać na ewentualne przyszłe sankcje nałożone przez Stolicę Apostolską, lecz mogą sami – w trosce o wiernych sobie powierzonych – przedstawić krytyczną analizę poglądów swego współbrata, zająć stanowisko merytorycznie oraz podjąć i ogłosić decyzje administracyjne co do możliwości wystąpień publicznych na podległym sobie terenie.
Owszem, trudne to zadanie w przypadku duchownego zasłużonego dla przetrwania Kościoła podziemnego w Związku Sowieckim. Ale nikt nie obiecywał, że sprawowanie władzy w Kościele będzie sielanką.