Moja koleżanka, która jest dzisiaj matką pięciorga dzieci, opowiadała mi, że kilka lat temu została zaproszona przez znajomego księdza na rekolekcje dla dziewcząt. Miały 16, 17 lat. Nie były to typowe szkolne rekolekcje, w czasie których katechetka proponuje wspólne obejrzenie filmu, a ksiądz gra na gitarze. Żadnych tego typu atrakcji. Moja koleżanka też nie jest nikim szczególnym, to nie celebrytka, po prostu młoda żona i matka. Opowiedziała swoją historię. Przez trzy dni rekolekcji nastolatki jej nie odstępowały na krok. Wyciągały na rozmowy, zwierzały się, prosiły o rady. Chciały być wysłuchane. Co więcej: chciały być wysłuchane przez kogoś, kto ich nie osądza, nie moralizuje, nie nakazuje.
To wspomnienie przyszło mi do głowy teraz, w czasie protestów, w których bierze udział tak dużo młodych ludzi. Czy przypadkiem te tłumy nie chodziły w szkole na lekcje religii? Czy ci młodzi nie są ochrzczeni, nie są bierzmowani? W ogromnej większość tak. Więc czy to nie daje do myślenia, że teraz nawołują do masowych apostazji? To porażka Kościoła. To efekt oddalenia od prawdziwego życia, ciągłego moralizowania, ukrywania niewygodnej prawdy. Wiem, że istnieją wielkie dzieła, że wielu ludzi Kościoła robi wiele dobra, ale pytanie brzmi: dlaczego chrześcijaństwo nie jest atrakcyjne? Bo jest zbyt wymagające? Łatwa wymówka.
Sama byłam zbuntowaną nastolatką, jako studentka szłabym w pierwszym rzędzie na takich protestach. A przecież byłam uczennicą katolickiego liceum. Co się stało? Młodzi są bardzo wrażliwi na najmniejszy przejaw hipokryzji, ja ją obserwowałam na każdym kroku. Nie widziałam żadnych znaków. Chrześcijaństwo stało się dla mnie symbolem obłudy. Zamiast troski i miłości widziałam jedynie osąd. Kiedy na festiwalu w Jarocinie podszedł do mnie ewangelizator i namawiał do powrotu do Boga, bo na pewno jestem zagubiona i schodzę na złą drogę (a mówił to, nie znając mnie zupełnie), moją reakcją był atak. Wcale się nie dziwię, to naturalna reakcja na pouczanie. Dzisiejsze wydarzenia i apostazje to dowód na to, że dotychczasowy model Kościoła upada. Może to być bolesne, ale jakże oczywiste dla kogoś, kto żyje wśród ludzi, kto wychodzi ze swojej bańki i samozadowolenia. Wejście do świątyni zabarykadowane przez policję i bojówki ONR to najsmutniejszy dla mnie widok tych czasów. Wróciłam do Kościoła, który jest otwarty dla każdego, który nie zamyka drzwi, który się nie broni, który jest gotowy przyjąć krzyż w każdej postaci.
Ale Kościół to też ja, więc i ja nie daję znaków miłości i jedności, reakcje moich znajomych, ich agresja wobec Kościoła to też Słowo Boga do mnie.