Tłum wieczorami, a było lato, przemieszczał się krakowskimi ulicami. Krzyczano różne hasła, najczęściej „Precz z zakonami!”. Być może były też bardziej dosadne, ale żadna gazeta nie odważyłaby się w tamtych czasach ich powtórzyć. Byli ci, co przewodzili, były zaangażowane emancypantki, byli liberałowie, była inteligencja i artyści. Byli także robotnicy i służące, byli mieszczanie i rzemieślnicy, ale przede wszystkim była młodzież. Krzyczano, śpiewano, wygrażano pięściami, rzucano kamieniami, mówiono o rewolucji. Rozruchy trwały kilka dni. Początkowo policja nie reagowała, ale gdy wydawało się, że wszystko wymyka się spod kontroli, na ulice zostało wysłane wojsko i żandarmeria. Kilkadziesiąt osób aresztowano.
Nieprawdopodobne? A jednak, w lipcu 1869 r. Kraków stał się centrum jednych z większych wystąpień antyklerykalnych w Europie. Pisano o tym wszędzie. Liberalna prasa dawała Kraków za wzór, jak należy rozprawić się z Kościołem katolickim. Powód? Na początku był jasno określony, ale szybko o nim zapomniano. Każdy walczył o swoje przeciwko komuś.
Atmosfera
Minęło zaledwie sześć lat od powstania styczniowego, kiedy to wszyscy walczący o Polskę na sztandarach mieli Boga, kiedy zesłańcy w Tomsku czy jeszcze dalej zakładali polskie kościoły, kiedy wiara budowała tożsamość i stanowiła oparcie. Były to czasy, gdy na pielgrzymkę do Częstochowy ciągnęły tłumy, gdy w każdym domu na ścianach wisiały oleodruki przedstawiające Matkę Boską, gdy do kościoła na Mszę chodziło się obowiązkowo, a księży otaczało się szacunkiem. Okazuje się jednak, że ten stereotyp katolickiej Polski pod zaborami nie jest do końca prawdziwy, a wypadki w Krakowie są tego przykładem.
Zresztą taki był klimat w całej Europie. Na przykład Giuseppe Garibaldi, bohater narodowy, rewolucjonista, którego działania w dużej mierze przyczyniły się do zjednoczenia Włoch, był jednocześnie żarliwym przeciwnikiem papiestwa, widząc w katolickich kapłanach wrogów ludzkości. Proces jednoczenia Włoch naznaczony był kasatą zakonów i przejmowaniem majątków kościelnych. Z kolei w niemieckiej prasie roiło się od skrajnie antykatolickich artykułów, co było przejawem panującego kulturkampfu, czyli walki kulturowej, w ramach której Bismarck nawoływał do ograniczenia wpływów Kościoła katolickiego w państwie, powołując się na ideę tolerancji. W końcu ustanowiono prawo, według którego księża katoliccy musieli być podporządkowani państwu, które decydowało o sprawach wewnątrzkościelnych. Podobnie działo się we Francji, Anglii i katolickiej Austrii. Wołano o rozwiązanie konkordatu, o likwidację zakonów, o zabranie majątków należących do biskupów i zgromadzeń. Wszędzie pojawiały się broszury ośmieszające środowisko kościelne i publikujące odrażające opowieści, mające na celu zniechęcenie czytelników do Kościoła.
Ulubionym motywem była więziona w klasztorze zakonnica lub zakonnica gwałcona przez księdza. W takiej atmosferze wydarzenia, które sprowokowały rozruchy w Krakowie, były idealną pożywką dla europejskiej prasy. Pięćdziesięcioletnia karmelitanka bosa, Barbara Ubryk, stała się ich bohaterką znaną na całym świecie. Bohaterką jarmarcznej antyklerykalnej literatury, w której opisywano całkowicie zmyśloną historię jej życia.
Iskra
W lipcu 1869 r. sędziowie wkroczyli za klauzurę klasztoru karmelitanek bosych, żeby sprawdzić, czy otrzymany donos mówi prawdę. Mówił. W jednej z cel znaleziono nagą, wychudzoną i potwornie brudną kobietę. W celi było ciemno, ponieważ okno było zabite deskami, panował w niej okropny smród z powodu otwartego otworu kloacznego, piec był rozmontowany. Siostra Barbara była tam przetrzymywana od dwudziestu lat z powodu choroby psychicznej, na jaką cierpiała. Siostry nie otrzymały pozwolenia od władz kościelnych, aby uwolnić chorą karmelitankę od klauzury, zresztą, jak ustalono w toku śledztwa, niezbyt intensywnie się o to ubiegały. Siostra Barbara została natychmiast odwieziona do szpitala dla obłąkanych, zakonnice były przesłuchiwane, przełożoną zatrzymano w areszcie, a gazety dokładnie opisywały całą sprawę w codziennych raportach.
Powstające pogłoski i plotki żyły całkowicie swoim życiem, trudno było odróżnić prawdę od kłamstwa. Wszyscy współczuli więzionej, oskarżając zakonnice o barbarzyńskie metody. Snuto różne domysły, wśród których były te najbardziej popularne: zakonnica została zamknięta i izolowana z powodu jakiegoś przewinienia, a jej współsiostry postąpiły karygodnie, trzymając ją w nieludzkich warunkach. To stało się dla ludzi dowodem na ciemnotę i zacofanie panujące w klasztorach. I wzbudziło gniew.
Ten gniew nie był nagły. Już od jakiegoś czasu gazety pisały o układach biskupów z zaborczą władzą, o przymierzu kleru z bogatą arystokracją krakowską i równoczesnej obojętności wobec niższych warstw, o wielkich majątkach i obnoszeniu się z bogactwem. Do krytyków stosunków panujących w krakowskim Kościele dołączyły emancypantki, które widziały w Barbarze ofiarę patriarchalnego systemu, który zakonnicom zamyka usta i sprowadza je do roli służebnej, każąc żyć w izolacji od świata. Socjaliści zwrócili z kolei uwagę na podział klasowy: przełożona była córką hrabiego, a uwięziona Barbara pochodziła z ludu.
Rebelia
Tłum jak to tłum, był różnorodny i trudno było nad nim zapanować. Na czele osoby zaangażowane i wściekłe, za nimi ci, którzy przyszli z ciekawości, a jeszcze inni czekali na okazję do rozróby. Wystarczyło rzucić hasło.
Celem numer jeden były karmelitanki bose: wyłamano drzwi do klasztoru, wybito szyby, tłum o mały włos wdarłby się za klauzurę, gdyby nie akcja policji. Ale zaraz obok był nowy, dopiero co wybudowany klasztor jezuitów. Ktoś przeskoczył płot, otworzył furtę, inni splądrowali ogród i jezuickie cele, rzucali kamieniami w szyby, pobili dwóch jezuitów, w tym dotkliwie przełożonego, starszego człowieka, który wyszedł do protestujących, chcąc porozmawiać. Potem zaatakowano w podobny sposób klasztory Sióstr Miłosierdzia, Wizytek, Norbertanek, dewastując ogrody, wybijając szyby, skandując obraźliwe hasła. Nawet liberalne gazety próbowały uspokoić nastroje, pisząc: „Pokażmy wrogom naszym, że umiemy potępiać wszystko, co depcze uczucia ludzkości, co obraża cywilizację i postęp, ale pokażmy zarazem, że jesteśmy politycznie wykształconymi obywatelami”.
Do magistratu wniesiono petycję o natychmiastowe usunięcie z miasta jezuitów i karmelitanki, aby uspokoić „rozdrażnienie w mieście”. Dla antyklerykałów było oczywiste, że w takiej atmosferze pod petycją podpisze się większość mieszkańców Krakowa. Jeden z publicystów, Władysław Siemieński, pisał tak: „Nie pojedynczy fakt zbrodniczy, ale całe instytucje w zasadzie winny być potępione, za szkodliwe uznane i jako takie zniesione w imię miłości i postępu”. I nawoływał: „Zaprotestujmy przeciw temu napływowi pijawek wysysających z nas pieniądze i żywotne soki”.
Rządowi austriackiemu było to wszystko bardzo na rękę. Mówiono wręcz, że tłumy podburzali austriaccy wojskowi. Ciekawe też, że w ogóle nie interweniowali, biernie ochraniając jedynie ulice i klasztory. Mieli rozkaz wkroczyć do akcji tylko wtedy, gdy sami zostaną zaatakowani.
Wszystkim chodziło już tylko o własne racje. Antyklerykałowie nie przebierali w słowach, a środowiska kościelne użalały się nad atakowanymi, za męczennicę uznając nie izolowaną w nieludzkich warunkach zakonnicę, ale aresztowaną przełożoną karmelitanek. Dwa obozy zradykalizowały się i nie znalazły wspólnego języka, prowadząc wojnę na słowa i pogłębiając kryzys.
Tymczasem o chorej i cierpiącej Barbarze nikt nie pamiętał: ani protestujący, ani katolicy. Umarła w samotności.