Najbardziej pamiętne polskie spory o krzyże to ten ze Żwirowiska w Oświęcimiu i ten smoleński z Krakowskiego Przedmieścia. Gniew, przemoc, pogardliwe słowa, trwające przez miesiące i lata zgorszenie, podziały wewnątrz Kościoła. Takie są skutki traktowania krzyża jak plemienny totem.
Karmelitanki w obozie
Historia krzyża na Żwirowsku rozpoczęła się w zasadzie już w 1983 r., kiedy to s. Zofia Jaśniak, przełożona domu sióstr karmelitanek bosych w Poznaniu, zwróciła się z prośbą do Urzędu do Spraw Wyznań o zgodę na założenie domu zakonnego w Oświęcimiu. Siostrom zależało, by w miejscu, które „bez Chrystusowego Krzyża tchnie beznadziejnością”, trwała nieustanna modlitwa i pokuta. Pierwsze karmelitanki przybyły do Oświęcimia latem 1984 r. i zamieszkały w budynku dawnych magazynów obozowych, w miejscu, w którym tysiące ludzi poniosło śmierć. Już kilka miesięcy później ze strony pięciu europejskich rabinów pojawiły się głosy sprzeciwu. Pisali oni: „Uważamy za rzecz niemożliwą do przyjęcia, aby uświęcać ziemię, która została sprofanowana i przeklęta, zroszona krwią milionów ofiar”. Problemem było również to, że obecność karmelitanek wielu uznało za zawłaszczenie tego miejsca przez katolików, przez co Żydzi poczuli się z niego wypchnięci. Siostrom grożono wysadzeniem budynku.
By modlić mógł się każdy
W maju 1986 r. Konferencja Episkopatu Polski – nawiązując do niedawnej wizyty papieża Jana Pawła II w synagodze – poinformowała o powstaniu Podkomisji ds. Dialogu z Judaizmem. Jej przewodniczącym został bp Henryk Muszyński. Najpilniejszym zadaniem komisji było przygotowanie rozmów z Żydami, protestującymi przeciwko istnieniu klasztoru. W lipcu 1986 r. w Genewie odbyło się spotkanie przedstawicieli Kościoła katolickiego i społeczności żydowskiej w Europie: jego celem było omówienie sporu dotyczącego klasztoru na terenie dawnego obozu. Podpisano wówczas bardzo krótką wspólną deklarację, w której padają słowa: „Niech modlitwa, która wzniesie się z naszych niemych warg, pomoże nam dziś i jutro lepiej szanować prawo do życia, do wolności i do godności innych, wszystkich innych”. Podczas drugiego spotkania, w lutym 1987 r., ustalono, że na terenie dawnego obozu powinien powstać ośrodek, którego celem będzie między innymi wzajemne spotykanie się Żydów i chrześcijan – ale że nie będzie tam stałego miejsca kultu katolickiego, tak by modlić tam mógł się każdy.
Pięści i warunki
Siostry jednak nie opuszczały klasztoru, a w Polsce trwał potężny i głośny spór. W marcu 1989 r. polski episkopat opowiedział się w komunikacie za przeniesieniem klasztoru sióstr do budowanego przez kard. Macharskiego Centrum Informacji, Wychowania, Spotkań i Modlitwy, ale dwa miesiące później oficjalnie sprzeciwili się temu Wyżsi Przełożeni Zakonów Męskich w Polsce na swoim spotkaniu plenarnym. Spór między hierarchami miał swoje konsekwencje: na klasztor zaczęły napadać kolejne grupy wywodzące się ze środowisk żydowskich, wyważające drzwi, krzyczące, wygrażające siostrom pięściami. Pod koniec lipca na należącym wówczas jeszcze do klasztoru karmelitanek Żwirowisku i za zgodą sióstr grupa wiernych ustawiła krzyż. Spór stawał się coraz bardziej zaciekły: angażował media, angażował kolejnych biskupów. W sierpniu 1989 r. kard. Glemp na Jasnej Górze mówił: „Kochani Żydzi, nie rozmawiajcie z nami z pozycji narodu wyniesionego ponad wszystkie inne i nie stawiajcie nam warunków niemożliwych do wypełnienia. Siostry karmelitanki, mieszkające obok obozu w Oświęcimiu, chciały i chcą być znakiem tej ludzkiej solidarności, która obejmie żywych i umarłych”.
Krzyż nie do przyjęcia
Wreszcie w kwietniu 1993 r. papież Jan Paweł II polecił siostrom „z woli Kościoła” przenieść się w inne miejsce w Oświęcimiu. Posłuchały go cztery siostry, reszta pozostała w klasztorze aż do czerwca 1993 r., kiedy bp Tadeusz Rakoczy, ówczesny ordynariusz bielsko-żywiecki, ogłosił desakralizację ich zakonnej kaplicy. Wówczas reszta sióstr z przełożoną wyjechały najpierw do klasztoru w Poznaniu, a potem do nowego klasztoru w Rzeszowie.
Sprawa się jednak nie skończyła i spór nie ucichł: na Żwirowisku pozostał krzyż i to nie byle jaki, ale krzyż papieski, pod którym Jan Paweł II odprawiał Mszę św. w 1979 r. Podczas protestów latem 1994 r. rabin Weiss oświadczył, że „zamienianie najbardziej przerażających miejsc zagłady w kościoły i stawianie olbrzymich krzyży jest absolutnie nie do przyjęcia”.
Zdrada wiary?
W grudniu 1994 r. prowincjał karmelitów bosych, o. Benignus Józef Wanat, pisał do bp. Kazimierza Nycza list w obronie zarówno sióstr, jak i krzyża. „Nie powiedzieliśmy sobie szczerze o najważniejszym – ideowym wymiarze sprawy. Jest nią zorganizowana walka o Krzyż Chrystusowy. Z powodu tej walki siostry zostały zmuszone do odejścia ze Starego Teatru. Nakłaniano je, że powinny ze sobą zabrać Krzyż z miejsca egzekucji licznych Polaków dokonywanych przez hitlerowców. One tego nie mogły zrobić, gdyż uważały to za zdradę wiary i zaparcie się Krzyża na miejscu męczeństwa naszych rodaków. (…) Przyzwolenie na oddanie terenu w nieodpowiedzialne ręce zawierałoby implicite zgodę na usunięcie Krzyża i oddanie terenu wrogom Kościoła. Dla wiernych byłoby to równoznaczne ze zdradą Chrystusa i zaparciem się wiary”.
W kwietniu 1998 r. bp Tadeusz Pieronek mówił: „Krzyż jest znakiem miłości, przebaczenia, pokoju. Nie można zeń czynić symbolu konfliktu, sporu, walki. (…) Miejsce krzyża w Oświęcimiu jest jego miejscem naturalnym. (…) Ale trzeba uszanować, że tam ginęli też ludzie, którzy inaczej myślą, którzy mają inną teologię. To ich prawo i ich godność trzeba uszanować”.
Kolejne krzyże
Choć spór de facto trwał już ponad piętnaście lat, na temat krzyża na Żwirowisku wypowiadali się wówczas wszyscy najwięksi politycy, hierarchowie Kościoła, teologowie, publicyści. Kazimierz Świtoń w czerwcu 1998 r. podjął głodówkę w imię jego obrony. Kiedy głodówkę na prośbę biskupów przerwał, na Żwirowisku część wiernych zaczęła dostawiać kolejne krzyże.
W sierpniu 1998 r. Izrael oficjalnie zwrócił się do Polski, by podjęła działania w celu usunięcia krzyży ze Żwirowiska. Z podobną prośbą do prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego zwróciło się muzeum Yad Vashem. Podobne prośby płynęły z niemal wszystkich środowisk żydowskich całego świata. Wtedy abp Glemp, wcześniej broniący obecności krzyży na terenie obozu, zaczął zmieniać swoje stanowisko: zauważył, że obrona ta nie obniża temperatury sporu, ale ją podnosi w taki sposób, który trudno już uznać za budowany na prawdziwej wierze. „Żwirowisko przez to zatraca swoją powagę. Apeluję do wszystkich zainteresowanych tą sprawą o zaprzestanie dostawiania krzyży na Żwirowisku. Zwracam się uprzejmie do wszystkich czcigodnych Braci Biskupów, aby starali się powstrzymać wzrost tej niekościelnej akcji” – mówił.
Znamiona prowokacji
W sierpniu 1998 r. biskupi polscy oświadczyli, że stawianie krzyży na Żwirowisku „nosi znamiona prowokacji i jest niezgodne z powagą należną temu szczególnemu miejscu”. Wielu nie posłuchało, pojawiły się kolejne cztery krzyże. Wtedy abp Muszyński zapowiedział, że 14 września 1998 r. w święto Podwyższenia Krzyża w kościołach w Polsce odbędą się nabożeństwa ekspiacyjne za niewłaściwe rozumienie teologii krzyża.
Ostatecznie konflikt udało się zażegnać w 1999 r., kiedy ustalono, że krzyż papieski pozostanie na swoim miejscu, ale wszystkie inne dostawione później krzyże zostaną ze Żwirowiska przniesione do klasztoru w Harmęży. Dziś do tematu nikt nie wraca w bolesnej świadomości, że mała iskra znów rozniecić może wielki ogień.
Z Pałacu do św. Anny
Pierwsze krzyżyki przed Pałacem Prezydenckim zaczęły pojawiać się natychmiast po tym, jak świat obiegła wiadomość o katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem. 15 kwietnia 2010 r. swój krzyż przynieśli harcerze. Krzyż stanął tak po prostu, bez zgód, zezwoleń czy nawet poświęcenia: w tamtym czasie wszyscy działaliśmy spontanicznie i ufając wzajemnie w swoje dobre intencje. Poza tym wydawało się, że krzyż stanie tylko na chwilę.
Tymczasem stał się przedmiotem politycznej walki. Politycy różnych opcji szukali dla niego najlepszego miejsca: jedni proponując kolejne kościoły, inni trwając wyłącznie przy Krakowskim Przedmieściu. Władze kościelne odcinały się od konfliktu, przekonując, że krzyż ani nie stoi na terenie kościelnym, ani nie został przez Kościół ustawiony, więc decyzja należy tu do właściciela obiektu, czyli Kancelarii Prezydenta. Konserwator zabytków przekonywała, że krzyż nie ma odpowiedniej zgody i może być obiektem wyłącznie tymczasowym. Pod krzyżem pojawiły się warty jego obrońców. Ostatecznie przedstawiciele Kancelarii Prezydenta, kurii, harcerzy i Duszpasterstwa Akademickiego Kościoła św. Anny w Warszawie podpisali porozumienie, że krzyż przeniesiony zostanie do tegoż właśnie kościoła.
Krzyż przed Pałacem Prezydenckim, Warszawa, 22.07.2010 r. fot. Paweł Supernak PAP/EPA
Zdrada
Nie zamknęło to sporów: nadal pojawiały się żądania pozostawienia krzyża pod Pałacem Prezydenckim lub postawienia w jego miejscu pomnika. Pojawiały się również deklaracje tych, którzy za krzyż na Krakowskim Przedmieściu chcieli oddać życie. W noc przed planowanym przeniesieniem krzyża próbowali się do niego przywiązać. Potem doszło do szarpaniny, księży i harcerzy nazwano zdrajcami, ostatecznie krzyża w planowanym terminie przenieść się nie udało. Obrońcy krzyża nadal przy nim trwali, doprowadzili do jego poświęcenia, a dookoła ustawili stalowy płot. Regularnie pod krzyż przychodzili również zwolennicy przeniesienia krzyża, w wyniku czego niemal nieustannie trwał tam mało wybredny konflikt. Nastrojów nie uspokoiło wmurowanie na ścianie pałacu pamiątkowej tablicy poświęconej ofiarom katastrofy smoleńskiej: obrońcy krzyża uznali ten gest za zdradę.
Nie powinien dzielić
W sierpniu 2010 r. głos zabrał abp Nycz i prezydium KEP, oświadczając, że teren przed Pałacem Prezydenckim stał się miejscem „gorszących manifestacji”, a krzyż „narzędziem politycznego przetargu i niemym świadkiem słów pełnych nienawiści i zacietrzewienia”. Wzywali jednocześnie, by przestał on być traktowany jako narzędzie w politycznym sporze i nazwali go wprost zakładnikiem tego sporu. „Krzyż nie powinien nigdy dzielić ani być narzędziem używanym dla osiągania najszczytniejszych nawet ludzkich celów” – pisali. Dopiero 16 września 2010 r. rano, bez wcześniejszych zapowiedzi i asysty duchownych, krzyż sprzed Pałacu Prezydenckiego został przeniesiony do pałacowej kaplicy. Kancelaria Prezydenta wydała wówczas komunikat, w którym stwierdziła, że „trwanie dotychczasowego stanu rzeczy godziło w autorytet państwa i Kościoła i raniło uczucia religijne wielu Polaków”. 10 listopada 2010 r. – również bez zapowiedzi – krzyż został przeniesiony z Pałacu Prezydenckiego do kościoła św. Anny.
Uczucia ambiwalentne
Od wydarzeń na Żwirowisku minęło dwadzieścia lat, od wydarzeń na Krakowskim Przedmieściu – dziesięć. Nie jest to być może perspektywa, która pozwala na bardzo głęboką refleksję. Jest jednak wystarczająca, żeby zapytać siebie: co było w tych „krzyżowych walkach” dobre, a co powinno być raczej przestrogą, by nie powtarzać pewnych błędów.
Toczone wówczas „walki” o krzyż z pewnością miały u swoich początków dobre intencje. Pragnienie postawienia znaku zbawienia i współcierpienia Chrystusa w miejscu, w którym brutalnie zamordowano miliony ludzi, było jak najbardziej uzasadnione. Podobne uczucia towarzyszyły zapewne również tym, którzy zupełnie na świeżo przeżywali tragedię smoleńską, w której zginęło wielu niewinnych i oddanych Polsce ludzi. W obu przypadkach krzyż stał się symbolicznym wyrazem wiary w obecność Boga w tych strasznych wydarzeniach, ale także prośbą o zbawienie dla tych, którzy oddali życie na służbie ojczyźnie oraz którzy zostali pozbawieni najpierw godności, a potem życia.
Kiedy dziś czyta się opisy tamtych wydarzeń, trudno nie mieć jednak również pewnego poczucia „niesmaku”. Piękna i przeniknięta wiarą symbolika krzyża ze Żwirowiska i potem z Krakowskiego Przedmieścia, wyrażająca uczucia religijne tych, którzy go stawiali, z czasem zaczęła nabierać nowego znaczenia – przynajmniej częściowo sprzecznego z przesłaniem samego znaku krzyża. Stało się to w momencie, kiedy krzyż stał się pretekstem do zamknięcia się na innych. W przypadku Żwirowiska zaniedbana została wrażliwość narodu żydowskiego, który tam, w Oświęcimiu, doświadczył największej tragedii w swojej historii. Żydzi mieli prawo postrzegać inaczej symbolikę krzyża. Sprzeciwiając się krzyżowi w miejscu, które uznali za „przeklęte”, nie negowali wiary chrześcijan – dla nich ustawienie na Żwirowisku świętego znaku oznaczało uświęcenie tego, co jest złe.
Podobnie myśleć można o symbolice krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Początkowo stały za nim czyste uczucia wiary i miłości do zmarłych. Kontekst polityczny, jaki się wokół niego wytworzył spowodował jednak, że z czasem stał się on symbolem walki politycznych stronnictw, a tej z pewnością inicjatorzy postawienia krzyża pamięci nie chcieli. Stąd późniejsza słuszna reakcja władz państwowych i kościelnych, aby krzyż z owego politycznego kontekstu wyzwolić i przenieść je w miejsce dla krzyża bardziej właściwe.
Krzyż znaczy uniżenie
Chrześcijanie, którzy chcą bronić krzyża, powinni rozumieć, że nie zawsze odsunięcie krzyża w inne miejsce będzie jego zdradą. Przeciwnie, to właśnie wrażliwa zgoda na jego przeniesienie ze względu na uczucia innych osób, a takimi były na pewno uczucia narodu tak strasznie pokrzywdzonego w czasie Holokaustu, jest pokornym uniżeniem, jakie Jezus na krzyżu ukazał. „Ogołocił samego siebie... uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej” – czytamy w Liście św. Pawła o Filipian.
Krzyża można i należy bronić, ale zgodnie z tym, co on sam oznacza: uniżenie i pokorę Syna Bożego, który wydał się w nasze ręce. Krzyż nie jest wyłącznie i po prostu symbolem religii chrześcijańskiej – jest dla nas, wyznawców owej religii, przede wszystkim znakiem przebaczenia i pojednania, także wobec tych, którzy są jego wrogami. Nie jest totemem, który reprezentuje jakąś ideologię, ale znakiem konkretnej postawy naszego Zbawiciela. Jest znakiem postawy, do której naśladowania On sam nas wzywa: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą”.
Krzyż stał się streszczeniem i wypełnieniem całej nauki Jezusa: Jego wezwania do miłości nieprzyjaciół, do bycia solą ziemi, do wybaczania siedemdziesiąt siedem razy, do tego wszystkiego, co spisane później zostało w Kazaniu na górze. Tego symbolem jest krzyż i tylko tego. Nie jest zaciśniętą pięścią. Nie jest biczem w dłoni Jezusa, kiedy wypędza kupców ze świątyni.
Krzyż przynosi pokój, nie wojnę. Krzyża należy bronić – szczególnie w swoich postawach życiowych, aby były one zgodne z postawą Chrystusa Ukrzyżowanego – ale nie można nim walczyć. Można wyrazić swój sprzeciw, kiedy usuwany jest z przestrzeni publicznej albo świadomie pomijany w kulturze, ale nie można zdradą wiary nazywać postawy człowieka wierzącego, który nie chce przemocą odpowiadać na przemoc. Kiedy siłą usuwają znaki jego wiary, chrześcijanin może w jego obronie zaryzykować nawet własne życie, ale nie może jednocześnie ulegać pokusie stosowania przemocy. Walka krzyżem, choć w najgorętszym sercu podejmowana, ostatecznie prowadzi do jego zaprzeczenia.
Prawo Kościoła do krzyża
Pod tym znakiem zostaliśmy zbawieni i otrzymaliśmy obietnicę życia na wieki. Dlatego Kościół ma prawo reagować w obronie krzyża, którego symbolika zostaje zniekształcona lub wręcz zmanipulowana. Ma prawo, a nawet obowiązek powiedzieć: takie wykorzystanie krzyża nie jest zgodne z Ewangelią. Kościół ma prawo też wobec krzyża, który staje się narzędziem walki, powiedzieć, że nie pełni on już funkcji religijnej – że został od niej oderwany, że został zbezczeszczony (bo taka jest przecież definicja zbezczeszczenia, kiedy rzeczy świętej używa się do celów świeckich, do swych własnych celów).
Krzyż nie jest totemem. Nie można go zdobyć. Nie można nim walczyć. Nie można też go bronić metodami, które temu wszystkiemu, co on symbolizuje, przeczą. Krzyż jest znakiem łaski, która nas przygarnia i podnosi nie wtedy, gdy przemocą zdobywamy świat, ale kiedy w tym świecie, z pokorą i oddaniem, świadczymy o Miłości Ukrzyżowanej.