Tragedia, która nas nie zmieniła
Gdyby mijający rok toczył się według „normalnego” harmonogramu, mniej więcej w momencie, w którym czytają Państwo ten tekst, urzędnicy Pałacu Prezydenckiego przygotowywaliby zaprzysiężenie nowo wybranego prezydenta. Uroczysta zmiana warty i salwy armatnie w okolicach świąt Bożego Narodzenia witałyby nowego lokatora Pałacu przy warszawskim Krakowskim Przedmieściu. Witały jednak na początku sierpnia.
10 kwietnia najważniejsze osoby w państwie wsiadły do jednego samolotu, łamiąc procedury, które obowiązywały tylko w teorii. Jedna z setek zagranicznych podróży Lecha Kaczyńskiego zakończyła się tragicznie, tuż przed pasem startowym lotniska w Smoleńsku. W tym roku zmieniła się nie tylko polityka, która pozbawiona została wielu ważnych aktorów: prezydenta, posłów, senatorów, ministrów. Zmieniło się państwo, które w tych samych dniach, w których kolejne trumny lądowały na Okęciu, musiało funkcjonować w cieniu opuszczonych do połowy masztu flag. Przez moment wydawało się nawet, że wpisany w polityczną mentalność jałowy, bezproduktywny konflikt zostanie zakończony. Że wspólne przeżywanie żałoby narodowej zmieni polityczną rzeczywistość, a rachunek wzajemnych win i oskarżeń zostanie umorzony. Chciałbym móc napisać, że został.
11 kwietnia jeden z najważniejszych polityków w kraju podszedł do mnie po konferencji prasowej i zapytał, miałem wrażenie, nie prosząc o opinię, a o konkretną receptę: – I co teraz będzie? Pamiętam, że odpowiedziałem mu: – To zależy od pana.
Ten rok odarł ze złudzeń tych, którzy mieli nadzieję, że polska polityka może wyjść z okopów, w których na własne życzenie znalazła się wiele lat temu. Najpierw 96 pogrzebów, pożegnanie polskiej elity. Potem tłumy przed Pałacem Prezydenckim, wolnym krokiem przemierzające Krakowskie Przedmieście. Nawet niespodziewana, wymuszona okolicznościami kampania wyborcza jeszcze dawała nadzieję.
Po ośmiu miesiącach w pamięci pozostał obraz dzielącego się powoli i chyba na długo, głównie według linii podziału politycznego, społeczeństwa. Zniknęła pamięć o smoleńskich ofiarach.
Ułomność mitu zgody narodowej najlepiej widać było przed Pałacem Prezydenckim w sierpniu, gdy krzyż ustawiony tam przez harcerzy próbowano przenieść do kościoła św. Anny. Tamte letnie dni i gorący, także polityczny spór okazały się fundamentalne dla polityki w wydaniu wszystkich chyba partii politycznych. PO starała się, nie zawsze skutecznie, sprawę bagatelizować. PiS próbowało wykuć mit założycielski nowego ruchu społecznego. Szeroko rozumiana lewica chciała wrócić do radykalnych haseł, a Janusz Palikot liczył swoich zwolenników. I wszystko wskazuje na to, że się przeliczył. Był jeszcze Kościół, który stojąc z boku, każdego dnia, niestety, raczej tracił, niż zyskiwał.
Polska i Rosja
Gdy rok temu pisałem zapowiedź nadchodzącego 2010 r., jednym z najważniejszych wyzwań polskiej dyplomacji była poprawa relacji z Rosją. Jesteśmy kilkanaście dni po wizycie Dmitrija Miedwiediewa. Rosyjski prezydent był najważniejszym gościem witanym przez Bronisława Komorowskiego po zwycięskich wyborach prezydenckich. Po wizycie pozostały deklaracje. Głównie te dotyczące śledztwa w sprawie katastrofy TU-154. Są też nadzieje prokuratorów i rodzin na pełną jawność i przejrzystość; na to, że wreszcie dysproporcja między liczbą pytań i odpowiedzi nie będzie tak rażąca. Tak można podsumować nadzieje. Wagę wizyty będzie można podsumować przy kolejnym résumé roku 2011.
In vitro
Rok temu, dokładnie o tej porze, pewien krakowski poseł Platformy zapowiadał, że rok 2010 będzie rokiem, w którym parlament przyjmie ustawę o in vitro. Być może, gdyby nie katastrofa smoleńska, sejm miałby na to więcej czasu… Miał go jednak wystarczająco dużo na gorący, ideologiczny spór wewnętrzny, na spór z Kościołem, organizacjami „pro” i „anty”. I tak, pometkowane nazwiskami twórców, wrócą ustawy: Gowina, Kidawy-Błońskiej, Piechy. Wróci też niezakończony, nierozwiązany spór.
Koniec kryzysu?
Rok temu na hasło „kryzys” bankowcom trzęsły się ręce, a ludzie liczyli pieniądze pochowane w materacach (do kont, po upadku Lehman Brothers stracili zaufanie). Być może podkoloryzowany obraz totalnego krachu finansowego w tym roku wypierał kolor zielony. Symbolizował polski wzrost gospodarczy. Jedyny utrzymany wśród będących pod kreską krajów Unii Europejskiej. Polacy wydawali pieniądze, a polski rząd nie zasilał gospodarki programami pobudzającymi. Okazało się to na tyle skuteczne, że każdy przyjeżdżający do naszego kraju szef rządu ściskał rękę naszemu premierowi w geście podziwu. Czy na tyle skuteczne, żeby mówić o końcu kryzysu?! Na wyciąganie pieniędzy z materaca i wycieczkę do salonu… (tu można wpisać dowolną luksusową markę) jeszcze chyba za wcześnie. Łatany budżet i podwyższany VAT nie pozwalają spać spokojnie.
Miro, Zbychu, Rychu
Gdy rok temu pytano mnie, co będzie politycznym wydarzeniem nadchodzącego roku, bez wahania wymieniałem „Komisję hazardową”. Ona mogła mieć wpływ na wybory prezydenckie, samorządowe, na podział sił w parlamencie. Dziś już niewiele pamięta się kto z kim, jak, kiedy i po co uzgadniał konkretne zapisy w ustawie o grach i zakładach. Mało kto pamięta zdymisjonowanych ministrów, urażonych polityków, plączących się w zeznaniach. Zostały hasłowe wspomnienia o Mirze, Zbychu i Rychu. Tylko tyle. Morał: albo afery nie było, albo politycy, okopując się w politycznych afiliacjach, nie potrafili przed nią nic udowodnić.
Wielkie słońce i jeszcze większy deszcz
Na mijający rok zapowiadano gorące lato. Ta prognoza się sprawdziła. Nikt nie zapowiedział jednak największej od 1997 r. powodzi. Setki rodzin tegoroczne święta spędzają w prowizorycznych domach. Zaimprowizowanych noclegowniach. Czasem czekając wciąż na zasiłki, które i tak nie wystarczą na odbudowę zniszczonych gospodarstw. Setkom rodzin nie wystarczy zdawkowe: „przed wielką wodą nie ma ucieczki”. Bo ta powódź obnażyła zaniedbania wszystkich ekip rządzących. Udowodniła może, że potrafią skutecznie reagować, ale udowodniła na pewno, że nie potrafią skutecznie zapobiegać.
*
Jedno w tym roku się nie zmieniło – z badań wynika, że Polacy czytają jedną książkę rocznie.