Logo Przewdonik Katolicki

Uwięziona zakonnica i fake newsy XIX wieku

Szymon Bojdo
fot. Polona

Sprawa Barbary Ubryk rozpaliła wyobraźnię ludzi w XIX i na początku XX wieku. Teraz wraca do niej nasza redakcyjna koleżanka, Natalia Budzyńska, i przeprowadza rzetelne śledztwo historyczne.

Natalia tworzy ostatnio z postępem niemal geometrycznym, dlatego co chwila mamy okazję zapoznać się z kolejną ciekawą historią, którą wyciągnęła z archiwum. Ostatnio było to archiwum rodzinne, jak ostatnia książka Dzieci nie płakały. Historia mojego wuja Alfreda Trzebinskiego, lekarza SS, w której zmierzyła się z bardzo trudną historią dalekiego krewnego i jego pracy w obozie koncentracyjnym. W wielu archiwach musiała pracować, tworząc monumentalną biografię św. Brata Alberta Chmielowskiego. Nieprzypadkowo jako ostatnią wymienię pierwszą książkę Budzyńskiej – Matka męczennika – tu dostęp do archiwów nie był już tak łatwy, a opisanie bez koloryzowania, tylko zgodnie z prawdą, życia matki wielkiego świętego – ojca Maksymiliana Kolbego – spotkało się, delikatnie mówiąc, z rezerwą i oporem. Praca nad najnowszą książką też nie była zapewne łatwa, tym bardziej że opisuje ona wstydliwą historię – zarówno jeśli chodzi o samą sprawę, jak również reakcje na nią.
 
Zamknięta w sobie i murach klasztoru
W 1840 r. do furty klasztoru karmelitanek przy ul. Wesołej w Krakowie zapukała młoda, 23-letnia Anna Ubryk. Miała ze sobą niewiele, a jako polecenie – pismo od sióstr wizytek, u których się uczyła w Warszawie, gdzie też przez krótki czas była w ich nowicjacie. Po tej pierwszej nieudanej próbie postanowiła wstąpić do zakonu o surowej regule – nie działały one jednak na terenie zaboru rosyjskiego, a warszawskie karmelitanki przeniosły się właśnie do Krakowa. Po ponad roku nowicjatu przyjęła śluby wieczyste i otrzymała zakonne imię Barbara Teresa od św. Stanisława. Już po kilku latach w jej zachowaniu dostrzeżono dziwne symptomy, jak wybuchy śmiechu, zmiany nastrojów i przesadnie okazywaną pobożność. Apogeum choroby nastąpiło w 1848 r., gdy siostra Barbara zamknęła się w celi i nie chciała z niej wyjść. Po otwarciu jej siłą znaleziono siostrę nagą, śpiewającą piosenki. Zdezorientowane siostry przeniosły ją do tzw. karceru, w którym spędziła ponad dwadzieścia lat. Z klasztornego więzienia uwolniono ją w roku 1869, ale w więzieniu swojego ciała i schorowanej duszy pozostała już do śmierci. To te wydarzenia wywołały ogromną wrzawę, oburzenie, z próbą linczu na siostrach karmelitankach i przedstawicielach innych zakonów, także męskich, za rzekome nieróbstwo, stosowanie średniowiecznych metod i bałamutne występki najgorszego autoramentu, czynione pod przykrywką pobożnej działalności. Później odbył się proces przełożonych siostry Ubryk, a sama chora została przeniesiona do szpitala św. Ducha, czyli miejsca pełniącego rolę dzisiejszych szpitali psychiatrycznych, gdzie zresztą zmarła po kolejnych niemal trzech dekadach. Tak w skrócie wygląda przedmiot sprawy, którą zbadała Natalia Budzyńska, szczegóły znajdą Państwo w jej książce Ja nie mam duszy. Sprawa Barbary Ubryk, uwięzionej zakonnicy, której historią żyła cała Polska. Tytuł, zasugerowany zapewne przez wydawcę, może wydawać się przesadzony, bo Polski nie było wtedy na mapach świata, ale istotnie, historię zakonnicy podawano sobie dalej, a nawet więcej: dotarła ona do Austrii, Niemiec, Włoch, Wielkiej Brytanii, USA i wielu innych miejsc, wywołując oburzenie.
 
Historia, która żyje własnym życiem
Reakcje prasy, a po nich reakcje społeczne, opisane przez autorkę, potwierdzają moją intuicję, że fake newsy to nie znowu takie współczesne nam zjawisko. Jak świat światem gazety zarabiały na sensacji, która przyczyniała się do wzrostu nakładów. Im dłużej można było przeciągać informowanie o jakiejś sprawie, tym lepiej nie dla samej sprawy, ale dla wydawcy gazety. Przy czym sprawdzanie informacji w kilku źródłach czy próba bycia „obiektywnym”, to w sumie już wynalazek późnego XX w., który właściwie ostatnio znów stał się démodé. W XIX w. procesy o zniesławienie nie były tak częste, jeśli ktoś poczuł się urażony, swój żal publikował w innej gazecie. Nawałą różnych, bardziej i mniej sprawdzonych informacji szafowano również w sprawie Barbary Ubryk. Każdego dnia starano się ujawnić kolejne pikantne szczegóły, które wywoływały gniew opinii publicznej. Do czasu gdy śledztwo w sprawie się nie skończyło, oskarżone przełożone karmelitanki wróciły do klasztoru, a sąd zakończył sprawę. Wtedy historia nabrała drugiego życia, w licznych broszurach, książkach, odczytach, w których przedstawiano sensacyjną opowieść o zakonnicy zamkniętej w celi niby to za złamanie ślubów zakonnych, ofiarę nieszczęśliwej miłości, no i oczywiście – okrucieństwa zakonów. I to właśnie świetnie punktuje autorka Ja nie mam duszy…: całe zainteresowanie wokół nieszczęsnej karmelitanki wynikało nie tyle z przejęcia jej losem, ile z możliwości wyżycia się na koźle ofiarnym – zakonach czy też Kościele. Robi to jednak z reporterskim dystansem i pokazuje także błędy drugiej strony: chęć zachowania wszystkiego w tajemnicy, uciekanie się często jeśli nie do jawnego kłamstwa, to do niemówienia całej prawdy, próby chronienia bardziej siebie i interesu swojej grupy niż schorowanej i nieszczęśliwej jednostki. To przecież wszyscy znamy z dyskusji o Kościele w ostatnich latach, więc wygląda na to, że natura tych sporów nie zmienia się poprzez wieki. Budzyńska jako dobra reportażystka wspomina też grzecznie, że siostry karmelitanki nie otworzyły dla niej swoich archiwów. Błąd to ogromny, bo moglibyśmy z pewnością poznać szczegóły sprawy, zauważyć, z jakimi problemami borykały się mniszki, gdy jedna z nich nieszczęśliwie zachorowała. Dziwi mnie zawsze, że instytucje kościelne sądzą, że schowanie głowy w piasek (i to w sprawie sprzed ponad stu lat!) jest dobrą strategią obronną. Gdybym nie był im życzliwy, to wręcz przeciwnie, snułbym domysły, że w owych archiwach kryją się mroczne informacje na temat tej sprawy. Pewnie nie, ale pozostaje pole do domysłów.
 
Jak leczyć duszę?
Myślę, że już zauważyli Państwo, że reportaż historyczny Natalii Budzyńskiej to nie tylko opisanie następujących po sobie faktów, ale też ciekawych kontekstów wokół poruszanych tematów. Tak było w poprzednich książkach, tak jest i teraz. Jednym z tych kontekstów jest osadzenie historii siostry Ubryk w tle rodzącej się dopiero psychiatrii. Dokładne opisy jej zachowania pozwalają z pewną ostrożnością stawiać diagnozy, że zapadła ona na jakąś postać schizofrenii. Nie znamy jej przyczyn, do dziś trudno odkryć dokładne źródło tej choroby, która nie tylko oddziela chorego od świata zewnętrznego, ale i od siebie samego. Widać jednak, że autorka dołożyła wszelkich starań, żeby wyjaśnić nam, jakiego rodzaju cierpienia doznawała Barbara Ubryk, jak szalenie trudny jest proces leczenia czy raczej – doprowadzenia do stanu, w którym chory potrafi funkcjonować, wobec jakich kłopotów staje cała rodzina, otoczenie, społeczeństwo, którego częścią jest chory. Tym sposobem opowieść przedstawiona przez Natalię Budzyńską przenosi ciężkość widzenia z faktów, dat i okoliczności na człowieka, jego historię. W jednym z wywiadów powiedziała ona, że zajmuje się tymi sprawami, bo interesują ją właśnie ludzkie historie. Po lekturze najnowszej książki dodam, że są to historie pokazujące człowieka w całym spektrum ludzkich, humanistycznych wartości.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki