Życiową rolę Marianny Kolbe można oczywiście sprowadzić do bycia matką. Matką założyciela Niepokalanowa, twórcy „Rycerza Niepokalanej”, męczennika, który w Auschwitz oddał życie za Franciszka Gajowniczka.
Marzenia o klasztorze
Ofiarowanie Kościołowi świętego to niewątpliwie najważniejsza jej zasługa. Ale Marianna była jeszcze żoną, zresztą chyba niezbyt dobrą, oraz tercjarką (co jest poniekąd skutkiem nieudanego życia małżeńskiego). Natalia Budzyńska na kartach książki Matka Męczennika przybliża postać prostej tkaczki z okolic Zduńskiej Woli.
Marianna wcale nie marzyła o zamążpójściu. Wręcz przeciwnie – chciała poświęcić życie Bogu jako zakonnica. Jej marzenie nie spełniło się jednak z prozaicznego powodu – pochodziła ze zbyt ubogiej rodziny, której nie było stać na wyprawienie córki do klasztoru. Co do męża ma niewielkie wymagania – aby „nigdy nie zaklął, nie pił wódki i nie chodził do szynku na zabawy”.
Juliusz Kolbe zdaje się ucieleśnieniem tych życzeń. „Niepijący, niepalący i rozmodlony” – czegóż chcieć więcej? W dodatku, nie zwykły tkacz, ale tkacki majster, rozkręcający niewielki zakład. W młodym małżeństwie niespełna rok po ślubie przychodzi na świat dziecko. Syn otrzymuje imię Franciszek ze względu na wielką fascynację rodziców Biedaczyną z Asyżu i jego Trzecim Zakonem, do którego zresztą wkrótce oboje wstępują.
Toksyczna matka
Państwo Kolbowie starają się żyć tak, jak nauczał św. Franciszek – w wielkiej prostocie, nie zaprzątając sobie głów doczesnymi dobrami. Interesy im nie idą. Zamykają swój zakład, co rusz się przeprowadzają, krążąc między Pabianicami, Zduńską Wolą i Łodzią.
Rodzą się kolejne dzieci, w sumie pięciu synów – Franciszek, Rajmund, Józef oraz Walenty i Antoni (dwaj najmłodsi umierają w wieku kilku lat). Dziećmi zajmuje się Marianna. Rygor, dyscyplina, karność – to jej podstawowe metody wychowawcze. Budzyńska pisze, że w rodzinie rządziła pani Kolbe, podczas gdy Juliusz był nieobecny, wycofany.
Marianna nie jest łatwą matką. Nie tylko dlatego, że trzyma chłopców „ręką mocną i sprężystą”. Dziś wszelkiej maści psychoanalitycy powiedzieliby wprost, że była matką toksyczną, która nie dawała swoim dzieciom żadnej przestrzeni, układając im życie dokładnie tak, jak to ona sobie zaplanowała.
Białe małżeństwo
To na najstarszym synu, jak to zwykle bywa, spoczywa realizacja niespełnionych matczynych ambicji. Marianna wyraźnie więc oczekuje, że Franciszek pójdzie do klasztoru. Planuje mu życie w drobnych szczegółach. Jej zdaniem, wstąpienie do zakonu było najlepszą przyszłością dla dziecka. Była szczęśliwa, dopóki wszystko szło zgodnie z jej planem. Tym bardziej, kiedy do zakonu wstąpił nie tylko najstarszy syn, ale wszyscy trzej.
Tak gładko nie układa się jednak jej życie małżeńskie. Od chwili urodzenia ostatniego syna Marianna i Juliusz nie współżyją ze sobą. Najpierw składają śluby czystości na próbę – na okres roku, później je odnawiają. Dla niej czystość to największa cnota. Zresztą, marzyła o życiu mniszki. On się godzi, niby podziela ideały żony, ale… przecież jest mężczyzną w sile wieku! Nie dziwi więc, że ich małżeństwo wkrótce się rozpada – postanawiają żyć oddzielnie, Juliusz zwalnia Mariannę z przyrzeczeń małżeńskich.
Ona ma wielką nadzieję, że resztę życia spędzi w klasztorze, ale… Nigdzie nie chcą jej przyjąć nie tylko ze względu na skomplikowaną sytuację rodziną (w końcu formalnie jest żoną i matką), ale przede wszystkim ze względu na wiek. Po wieloletnich poszukiwaniach, interwencjach Maksymiliana (wtedy już zakonnika przebywającego w Rzymie) Marianna zamieszkuje jako tercjarka przy krakowskim klasztorze Felicjanek.
Wielka rana
Gorzej z separacją radzi sobie Juliusz, który próbuje żyć w zakonach franciszkańskich przy różnych klasztorach, ale nigdzie nie zagrzewa miejsca na dłużej. Utrzymuje listowny kontakt z synami, nawet z Marianną, ale z tej korespondencji wyraźnie wynika, że nie potrafi znaleźć swojego miejsca na świecie.
Swojego miejsca w klasztorze przestaje być za to pewien Franciszek, który wkrótce porzuca habit. Być może uświadamia sobie, że żyje życiem nie swoim, ale tym, które zaplanowała mu matka. To oczywiście jest dla Marianny wielką raną, latami żyje ona nadzieją na powrót syna do zakonu. Nawet wtedy, gdy Franciszek zakłada rodzinę, którą zresztą także porzuci.
Jak nietrudno się domyślić, w Mariannie nie ma współczucia dla synowej. Listy porzuconej przez syna Ireny i Alki (wnuczki) ją irytują. Skarży się na nie (a właściwie wręcz donosi) Maksymilianowi. Jest zbyt okrutna i pamiętliwa (wypomina Irce nietakt w sprawie pieniędzy na bilet).
Zasługi mamy
Pociechą dla Marianny jest za to najmłodszy syn, który raz po raz daje wyraz wdzięczności matce. „Jeśli dziś jestem, gdzie jestem, jeśli nie ugiąłem się pod podmuchem wiatru – to zasługa mamy” – pisze w liście z 1918 r. Józef.
W innym dodaje: „Widzę ja w Mamie – wyznaję to jak najszczerzej – tego Anioła Stróża za rękę do celu wiecznego drogą stromą, ale pewną mnie prowadzącego. I jeśli dziś jestem, gdzie jestem, jeśli się nie ugiąłem pod wichru podmuchami – to zasługa Mamy. Każdy Jej list jest dla mnie nową podporą i tchnie we mnie nowy zapał, nową siłę, nową nadzieję” – pisze najmłodszy syn.
A Rajmund, czyli o. Maksymilian? Ten nie sprawia matce żadnych problemów. Pnie się po kolejnych szczeblach zakonnej kariery, odbiera nauki w Rzymie, w końcu buduje klasztor w Niepokalanowie, gdzie zaczyna wydawać „Rycerza”. O niego jest spokojna, smuci się jedynie z powodu coraz rzadszych kontaktów z zapracowanym synem.
O relacjach pomiędzy Marianną i Maksymilianem (jak zresztą z pozostałymi synami również) najwięcej mówią ich listy. Te Marianny są przepełnione matczyną troską, ale i noszą ślady jej dewocyjnej pobożności (np. zwroty „Boziu”). Te Maksymiliana z kolei pełne szacunku, ale z czasem coraz bardziej zdystansowane (być może dojrzały zakonnik chce zamanifestować swoją niezależność względem zaborczej matki).
Matka bolesna
Uderzająca jest korespondencja Maksymiliana z Oświęcimia. „Kochana Mamo, bądź spokojna o mnie i o moje zdrowie, gdyż dobry Bóg jest na każdym miejscu i z wielką miłością pamięta o wszystkich i o wszystkim” – pisze w ostatnim liście z 15 czerwca 1941 r. List z Auschwitz, a jakby – co zauważa Budzyńska – pocztówka z wakacji. Jest dobrze, jestem zdrowy… – wiadomo, że inaczej nie można było napisać.
W dniu śmierci Maksymiliana Marianna widziała syna. We śnie? Jak zapewniała jednego z franciszkanów, to nie był sen. Maksymilian miał stanąć uśmiechnięty w drzwiach i powiedzieć: „Mamusiu, zapewniałem ciebie, abyś się o mnie nie martwiła. Ale teraz jestem szczęśliwy. Tak! Bardzo szczęśliwy!”.
Śmierć Maksymiliana odciska się na tożsamości Marianny, która od teraz przedstawia się jako „matka bolesna”. Do końca życia nosi przy sobie włosy z brody syna (potajemnie zachowane przez współbrata podczas golenia). O jej głębokiej miłości do Rajmunda świadczy fakt, że w chwili śmierci mogła go zobaczyć. Jej ostatnie słowa brzmiały bowiem: „Mój, syn! Mój syn!”.
Schemat odejść
Natalia Budzyńska w wydanej właśnie książce Matka męczennika kreśli wyjątkowy, bo niejednoznaczny portret matki męczennika. Widzimy Mariannę jako osobę wielkiej wiary, a jednocześnie jako dewotkę. Jako przykładną małżonkę, a jednocześnie kobietę, dla której ważniejsze od życia rodzinnego zdaje się dziecięce marzenie o pójściu do klasztoru. Widzimy wreszcie troskliwą matkę, a jednocześnie matkę zaborczą, nielubiącą sprzeciwu, górującą nad synami.
Ten szeroki wachlarz cech Marianny Kolbe, jaki rozwija przed czytelnikiem Budzyńska, jest tym ciekawszy, że wydawać by się mogło, iż rodzina świętego (a już z pewnością jego matka) musi być po prostu nieskazitelna.
Tak nie jest, a autorka dogłębnie analizując drzewo genealogiczne o. Maksymiliana (bo przecież nie tylko o jego matce pisze), zauważa pewien powtarzalny schemat zachowań. Schemat porzuceń i odejść, któremu przeciwstawili się wyłącznie dwaj Kolbowie: Józef i Rajmund. Marianna zostawia przecież męża, Franciszek porzuca zakon, a później żonę, jego pierworodna córka – zostawia męża, zaś wnuczka – wpada w alkoholizm.
Rodzina (nie)doskonała
To dość jednostronne, coby nie powiedzieć powierzchowne spojrzenie na rodzinę Maksymiliana. Budzyńska proponuje inną pespektywę. „Może rodzina, która wydaje świętego męczennika, jest bardziej niż inne narażona na mające ją zniszczyć siły zła” – zastanawia się.
Książka Budzyńskiej to pozycja nie tylko ciekawa, bo rzucająca całkiem nowe światło na samego Maksymiliana i jego rodzinę, ale także dlatego, że świetnie udokumentowana. Autorka przeprowadza wnikliwą kwerendę źródeł, na które się powołuje. Obficie cytuje listy, które Marianna wymieniała z synami, a które są prawdziwą kopalnią wiedzy na temat ich relacji.
Budzyńska sprawnie kreśli tło wydarzeń. Przywołuje opisy Reymonta, wprost przenosząc czytelnika do robotniczej Łodzi. Sięga do wydań gazet z takich dni, jak narodziny czy ślub głównej bohaterki. Wreszcie, osobiście jedzie zobaczyć te miejsca, spróbować odnaleźć i poczuć tamtego ducha, by pokazać, jak dziś wyglądają Pabianice, Zduńska Wola czy krakowski klasztor felicjanek.
Autorka opisując Mariannę, stara się zachować bezstronność i obiektywność, stoi nieco z boku, ale momentami nie unika ocen czy wyrażenia swoich opinii, jak na przykład wtedy, gdy współczuje odtrąconemu Juliuszowi albo wytyka Kolbowej brak współczucia dla porzuconej przez Franciszka żony i córki. Czytelnik otrzymuje więc rzetelny, a jednocześnie intrygujący opis rodziny świętego. Rodziny, która jak pewnie większość familii, skrywa swoje czasem bolesne tajemnice.
Natalia Budzyńska
Matka Męczennika
Wydawnictwo Znak
Kraków 2016