– To, co robimy, przy prawdziwej wojnie jest tylko zabawą. Ale chodzi nam o to, żeby pokazać, że wojna nie jest niczym dobrym. Chcemy, żeby ludzie to zrozumieli, żeby nigdy więcej do takich rzeczy nie dochodziło – mówi Maciej Elantkowski z Grupy Rekonstrukcji Historycznych „Dragoner” w Gnieźnie.
Od starożytności do powstania
Rekonstrukcje historyczne polegają na odtwarzaniu konkretnych wydarzeń historycznych, przy zachowaniu realiów odgrywanych czasów. Choć obecnie zyskują coraz większą popularność, wcale nie są zjawiskiem współczesnym. O przypominaniu zwycięstw i odtwarzaniu ich dla publiczności wspominają już zapiski ze starożytnego Egiptu, Grecji i Rzymu. Król Jakub w 1687 r. na polach Hunslow Heath odtworzył oblężenie Budapesztu, a w czasach wojen napoleońskich żołnierze inscenizowali wielkie bitwy w londyńskim Hyde Parku.
W Gnieźnie historia rekonstrukcji zaczęła się w 2011 r. Wtedy to zorganizowana została krótka inscenizacja wydarzeń z grudnia 1918 r., z Powstania Wielkopolskiego. – Inscenizacja była krótka, trwała około 20 minut – wspomina Maciej Elantkowski. – Wzięło w niej udział około 10 powstańców i 10 żołnierzy pruskich, broni strzelającej też było niewiele, ale widowisko zrobiło duże wrażenie. Rok później postanowiono więc je powtórzyć. Przygotowania rozpoczęły się już w październiku, w szkołach zbierano chętnych do wzięcia udziału w rekonstrukcji, wtedy też ja się w to włączyłem. Ta rekonstrukcja była już dużym wydarzeniem, z 40 pruskimi żołnierzami. Mieliśmy dokładnie rozpisany scenariusz, wszyscy przecież byliśmy wtedy nowicjuszami. Ta rekonstrukcja była już dużym wydarzeniem, z 40 pruskimi żołnierzami, broni strzelającej też mieliśmy dużo więcej. Tylko mundurów nie mieliśmy jeszcze swoich, walczyliśmy w wypożyczonych. Po widowisku, które okazało się sukcesem, spotykaliśmy się jeszcze kilka razy w grupie odtwarzającej garnizon pruski. Pomyśleliśmy wtedy, że skoro tak się przygotowywaliśmy, skoro się poznaliśmy, skoro już jesteśmy wyszkoleni, szkoda byłoby zmarnować tyle pracy. Pojawiła się myśl o stworzeniu grupy rekonstrukcyjnej.
Mężczyzna w lumpeksie
Nazwa grupy „Dragoner” pochodzi od formacji wojsk konnych walczących w armii cesarstwa niemieckiego, pod okupacją którego znajdowało się Gniezno. 12. Pułk Dragonów miał swoją siedzibę w koszarach przy ulicy Wrzesińskiej.
Nawiązania do lokalnej historii są w grupach rekonstrukcyjnych dość naturalne. GRH „Dragoner” odtwarza przede wszystkim sylwetki żołnierzy Królestwa Prus, a korzystając z ich mundurów, również wojsk wielkopolskich i powstańczych, w których dodawano jedynie polskie oznaczenia. Prywatne kolekcje członków grupy umożliwiają także rekonstrukcje innych formacji: Wehrmachtu, SS, Volkssturm, Armii Czerwonej, żołnierzy AK, powstańców warszawskich, żołnierzy wyklętych czy francuskiego ruchu oporu (FFI).
– Zaczynaliśmy od I wojny światowej, w związku z nią jesteśmy umundurowani w największej liczbie – mówi Maciej Elantkowski. – Wiele sylwetek można skompletować z części różnych mundurów, a nawet z pomocą cywilnych strojów. Doskonałą kopalnią historycznych ubiorów są second handy – nie ma lepszego miejsca, żeby skompletować strój powstańca warszawskiego! Najważniejsze jednak jest to, żeby opierać się na źródłach, na archiwalnych zdjęciach czy opisach, żeby nie rekonstruować czegoś, czego być może w ogóle nie było.
Rekonstruktorzy często utożsamiają się z sylwetką, którą odtwarzają, albo konkretnej armii, albo konkretnej osoby. Nie muszą wiedzieć, kim ona była, to może być jakiś anonimowy żołnierz z fotografii. Nie łączymy tego jednak z żadną ideologią. Jestem Polakiem i patriotą, ale nie mam oporów, żeby włożyć mundur żołnierza Armii Czerwonej (nawiasem mówiąc, najwygodniejszy z mundurów, jakie nosiłem) czy żołnierza Wehrmachtu. Naszym celem nie jest, żeby było fajnie – chcemy jak najwierniej odtwarzać to, co się działo w historii.
Kilogramy wełny i stali
Kiedy się patrzy na młodych chłopaków w mundurach, łatwo odnieść wrażenie, że bieganie w mundurze i strzelanie to dla nich świetna zabawa. Mało kto zdaje sobie sprawę, jaki kryje się za tym wysiłek fizyczny i jak wielkie poczucie odpowiedzialności.
– Na początku, kiedy człowiek oswaja się z mundurem, denerwuje go, że ten ciężki, wełniany pruski mundur gryzie – mówi Maciej Elantkowski. – Po pewnym czasie sukno nie przestaje gryźć, ale przestaje się na to zwracać uwagę. Katorgą była też dla nas początkowo temperatura. Żołnierze pruscy w czasie I wojny światowej nie mieli letnich mundurów. Ich mundur ważył 8 kg, do tego dochodzi jeszcze ważący 3 kg hełm z grubej stali. Podczas widowisk latem, w pełnym słońcu, dosłownie się topiliśmy. Teraz już nie robi to na nas wrażenia, zahartowaliśmy się. Znajomi rekonstruktorzy wyjechali kiedyś na tak zwany „inkubator historyczny”, gdzie przez tydzień żyje się dokładnie tak, jak żołnierze w czasie wojny. Byli na jakichś podmokłych terenach, mieli utworzyć linię obrony i wytrzymać napór armii rosyjskiej. Wspominają, że największą plagą było coś, o czym nie wspominają podręczniki historii: komary. Nie mieli niczego, co mam dziś, sprayów, lampek, świeczek, nic, co by je odganiało. Mówili, że to było okropne. Sam nie wiem, jak bym się zachował w takiej sytuacji – a żołnierze musieli wytrzymać. „Inkubatory historyczne” odbywają się zwykle bez publiczności. Ale prezentując coś innym, bierzemy odpowiedzialność za to, co im przekażemy, za to, czego oni się dowiedzą. Dlatego jeśli coś odtwarzamy, staramy się to robić tak wiernie, jak to tylko możliwe.
Nie powtarzać lekcji
– Wiele razy po rekonstrukcjach podchodzili do nas ludzie, mówiąc, że wprawdzie wojny nie znają, ale dzięki nam wydała im się mocno realna, mimo całej ułomności rekonstrukcji. Zdarza się również, że przychodzą ludzie wojnę pamiętający, oni mówią, że to dobra ilustracja przeszłości. Doceniają, że chcemy przypominać historię tym, którzy nie mają czasu albo ochoty, żeby zgłębiać ją z książek. Czy ktoś historię lubi, czy nie – ona jest żywa. Spotykam się czasem z zarzutami, że pokazujemy „fajną wojnę”. A nam chodzi o coś dokładnie odwrotnego. Jeśli dla kogoś przerażający jest sam terkot karabinu maszynowego, o ile bardziej przerażająca będzie świadomość, że każdy pocisk oznacza śmierć! Kiedy rekonstruktor kładzie się na ziemi, nadal żyje. Może się najwyżej potknąć i zrobić sobie krzywdę w postaci siniaka. Ludzie patrząc na rekonstrukcję, powinni zrozumieć, że choć my to tylko odgrywamy, wtedy ludzie ginęli naprawdę. Wielu to rozumie i mówi, że ciarki im chodzą po skórze. My pokazujemy, że w wojnie nie ma nic fajnego, że musimy wyciągać wnioski z przeszłości i robić wszystko, by do takich rzeczy nigdy więcej nie dochodziło. Chodzi nam o to, żebyśmy nie zapomnieli – bo jak mówił Piłsudski, jeśli zapomnimy o historii, będziemy ją musieli powtórzyć. Robimy wszystko, by nie być zmuszonymi do tej powtórki.