Logo Przewdonik Katolicki

Zapach Ewangelii

Remigiusz Ciesielski

Rozmowa z ks. Dariuszem Kałużą MSF, biskupem nominatem diecezji Goroka w Papui Nowej–Gwinei

Przypomina mi się scena z filmu o misjonarzach Świętej Rodziny na Papui Nowej-Gwinei, w której Ksiądz Biskup rozmawiając ze starszym mężczyzną, wskazuje cmentarz i mówi: „Tam będzie mój grób”. Stał się Ksiądz członkiem wspólnoty, w której pracuje od lat?
– Ten człowiek, z którym rozmawiałem, miał na imię Kera, on już nie żyje i tam na mnie czeka. Dla mnie bycie misjonarzem to nie robienie wielkich rzeczy, dokonywanie wielkich nawróceń. Dla mnie to życie z ludźmi, do których zostałem posłany. I to, jak sądzę, jest świadectwem tego, kim jest Chrystus i czym jest chrześcijaństwo. To jest świadectwo, którego oczekują od nas ludzie, ale nie tylko tam na misjach, w Polsce oczekują dokładnie tego samego. Czy kogoś nawróciłem, nie wiem, ale jeśli tak się stało, to na pewno nie moja zasługa. Jestem tam już prawie 20 lat, a wielu rzeczy, wielu zachowań, których jestem świadkiem, i tak jeszcze nie rozumiem, ale jestem z tymi ludźmi.

Jak z perspektywy antypodów widzi Ksiądz Kościół w Polsce. Tu chyba wszystko jest łatwiejsze.
– W Polsce? Nie, chyba na Papui wszystko jest łatwiejsze. Wychowałem się w Polsce, tutaj nauczyłem się wiary, z tych korzeni czerpię. Po trzech latach bycia wikariuszem na parafii nauczyłem się duszpasterstwa. Studia przecież człowieka tego nie nauczą. Żeby być księdzem, musisz usiąść w konfesjonale, ułożyć kazanie i je powiedzieć, iść do chorych, być przy umierających. I z tym doświadczeniem, z tym Kościołem w którym tu żyłem w Polsce pojechałem na Papuę. I tam to wszystko trzeba było zweryfikować jeszcze raz. To nie jest tak, że tam jest inny Kościół. To jest cały czas ten sam jeden, powszechny, apostolski Kościół. Błędem byłoby jednak przyniesienie Ewangelii w ramce, którą znałem z Polski. Wiedziałem, że ramkę do niesienia tam Ewangelii muszę wystrugać z tych drzew, które tam rosną, narzędziami, które są dostępne na Papui-Nowej Gwinei. Ewangelia Jezusa Chrystusa pasuje do każdej kultury. Jest ona taka sama zarówno dla Kościoła w Polsce, jak i dla Kościoła w Papui. Prawdy w niej zawarte są niezmienne. W Polsce i na Papui trzeba je jednak inaczej odczytać, trzeba pamiętać, że tu żyjemy 1050 lat w chrześcijaństwie, a oni mają inne problemy, inny sposób myślenia, a chrześcijaństwo jest tam 60 lat. Kiedy czytam listy św. Pawła na Papui-Nowej Gwinei, wiem, co Paweł czuł, pisząc listy do pierwszych chrześcijan w Efezie czy w Koryncie. Dla Papuasów te słowa brzmią jak coś nowego. Ważne jest to, by ta Ewangelia, która ma 2000 lat, była ciągle nowa i świeża i pachniała w Polsce tak jak nowa Ewangelia, bo taką jest ona dla moich parafian.
 
Misjonarz ma jasny cel i misję – jest mu łatwiej niż księżom diecezjalnym?
– Tak, ale gdy po prostu znajdziesz swoje miejsce, niezależnie od tego, gdzie jesteś, to wszystkie klocki w twoim życiu same jakoś stworzą porządek. To prawda, jest tak jak myślą ludzie – ja nie mam tego, tego i tego… ale dzięki temu jestem bardziej wolny. A Papuasi mi jeszcze w tym pomagają, bo oni sami nie wymagają zbyt wielu rzeczy.
Realizacja każdego powołania to poświęcenie. Ale zgadzam się, że w pewnym sensie realizacja powołania kapłańskiego na Papui jest o wiele łatwiejsza niż tutaj w Polsce. Dlatego mówię księżom w Polsce, że mają naprawdę ciężko.
                                                                                                 
Każda Księdza decyzja, każde działanie to właściwie stawianie pierwszych śladów Chrystusa na Papui. Czy z perspektywy 20 lat pracy tam, zrobiłby coś Ksiądz Biskup inaczej?
– Papuasi mają swój zmysł religijny, są bardzo uduchowionymi ludźmi. Staramy się nie narzucać im własnych stylów. Pracuję tam z księżmi z Korei, Indii i każdy przywozi własne doświadczenia katolicyzmu. Istnieje więc niebezpieczeństwo, że Papuasi zagubią się w tej różnorodności zwyczajów. To wielka odpowiedzialność, bo rzeczywiście każdy stawiany tam krok to ślad dla tamtejszego katolicyzmu. Gdyby liczyć na własne siły, to człowiek wiele rzeczy chciałby zmienić, ale są sprawy, które trzeba pozostawić Panu Bogu.
Ważne jest to, by wszyscy zrozumieli, że my jesteśmy Kościołem. Żeby nie było tak, że katolicyzm na Papui to dzieło jedynie misjonarza, który pcha sprawy misyjne do przodu. Od 2006 r. mamy takie hasło pracy pastoralnej i formacyjnej: „My jesteśmy Kościołem żywym w Chrystusie”, aby Papuasi odnaleźli, że wszyscy razem tworzymy Kościół. Pamiętam, że kiedy byłem ministrantem, właściwie cała praca duszpasterska była oparta na osobie proboszcza i jego działaniach. Może takie to były czasy, nie wszyscy mogli, czy też nie wszyscy chcieli angażować się w życie parafii. Tam nie było na przykład nadzwyczajnych szafarzy Komunii św. czy ludzi odpowiedzialnych za poszczególne sprawy w życiu parafii. Wszystkim zarządzał proboszcz. Na Papui spotkałem się z ludźmi odpowiedzialnymi za wiele rzeczy. Gdy przyjeżdżałem na stację misyjną i nie musiałem nikogo szukać, zachęcać, bo wszystko było przygotowane. Myślę, że moja działalność wśród nich jest tylko malutkim ziarenkiem w tym wszystkim, może nawet bardzo niezauważalnym ziarenkiem. To jest mój Kościół, to jest moja wiara, to jest mój budynek kościoła czy kaplicy, to jest moje życie. Te wartości są bardzo silnie uświadamiane przez Papuasów. Jeżeli coś chciałbym zmienić, to na pewno nie u nich, ale może zmieniłbym coś u siebie, w codziennym życiu to oni uczą mnie więcej rzeczy, niż ja ich mogę nauczyć. Serio.
 
W jakim języku Ksiądz Biskup się modli prywatnie?

– Po angielsku. Językiem urzędowym jest angielski, ale o wiele łatwiej mi mówić kazania w języku pidgin. Nawet jak przyjeżdżam do Polski, kiedy układam kazanie, myślę o nim w języku pidgin, dopiero potem tłumaczę na język polski, co nie zawsze jest łatwe. Gdy jesteśmy razem w naszej papuaskiej wspólnocie, kiedy się modlimy, to mam nadzieję, że Bóg rozumie ten mój pidgin. Nie modlę się po polsku.
 
Kiedy Ksiądz Biskup realizuje swoje dzieła na Papui-Nowej Gwinei, pamięta wówczas o tym, że jest członkiem konkretnego zgromadzenia zakonnego?
– Tak, myślę o założycielu zgromadzenia ks. Janie Berthier. Myśląc o tym, że jestem misjonarzem, przypominam sobie najpierw, że jestem misjonarzem Świętej Rodziny. Dla Papuasów najważniejsza jest wspólnota, dlatego jest nam łatwiej jako misjonarzom Świętej Rodziny być tam z nimi. Samo imię zgromadzenia kojarzy się im ze wspólnotą. Dlatego jako misjonarze Świętej Rodziny spotykamy się wspólnie jak najczęściej, aby dać świadectwo życia wspólnotowego. Postać Świętej Rodziny jest Papuasom jeszcze bliższa niż nam tutaj. Założyciel zakładając zgromadzenie, myślał o misjach i to jest jeden z naszych głównych charyzmatów. Jesteśmy po to, by głosić Ewangelię drugiemu człowiekowi. Myślę, że ja po prostu spełniam moje posłannictwo. Mamy na przykład wśród nas kilku księży diecezjalnych z Polski, ale przez to, że z nami współpracują, są utożsamiani przez Papuasów z Misjonarzami Świętej Rodziny. A oni tego nie poprawiają, cieszą się, że są częścią naszej wspólnoty.
 
Kiedyś był Ksiądz Biskup zachwycony książką Georga B. Huma W poszukiwaniu Boga…
– Mam ją do dziś! To jedna z niewielu książek w języku polskim, którą zabrałem z sobą na Papuę.
 
To cykl nauk dla benedyktyńskich nowicjuszy. Zaraz na początku autor opisuje swoje spotkanie z przyjacielem, który wybrał drogę życia pustelniczego. I wspomina, idąc na rozmowę, że nie wie, co powiedzieć. Ma świadomość, że obaj – jego przyjaciel podobnie jak on sam – są nowicjuszami w tej kwestii. Jak to jest być w pewnym sensie nowicjuszem – za parę dni zostanie Ksiądz Biskupem. Jak sobie Ksiądz wyobraża swoją posługę?
– Najbardziej obawiam się tego, że kiedyś będę musiał zdać sprawozdanie ze swojej posługi przed samym Bogiem. Z posługą biskupią wiąże się to, żeby pomagać innym w korygowaniu błędów i żeby ich uświęcać. Dlatego sam muszę być uświęcony, żeby dać to innym. Jeśli wydaje ci się, że jesteś odpowiedzialny za samego siebie, ten lęk jest trochę mniejszy, a jeśli jesteś odpowiedzialny za życie wieczne drugiego człowieka, to ta odpowiedzialność stwarza poczucie lęku, głównie o to, czy podołam mojemu powołaniu. Z drugiej strony wiem, że jest tak, jak powiedział bp Stephen Reichert – mój serdeczny przyjaciel i mentor – że jak przyjdzie moment sakry i jak spłynie na mnie olej i trzech biskupów położy na mnie ręce, to ten lęk minie.
 



Dariusz Kałuża MSF – biskup nominat diecezji Goroka w Papui-Nowej Gwinei. Urodził się 5 listopada 1967 r. w Pszczynie. W roku 1987 złożył pierwsze śluby zakonne w zgromadzeniu Misjonarzy Świętej Rodziny. Święcenia kapłańskie przyjął 8 maja 1993 r. Po trzech latach pracy duszpasterskiej w Złotowie został wysłany na kurs języka angielskiego do Wielkiej Brytanii, a w 1997 r. rozpoczął pracę misyjną w Papui-Nowej Gwinei w diecezji Mendi, gdzie był między innymi wikariuszem generalnym. Od 2015 r. był wikariuszem ds. duszpasterskich w archidiecezji Madang.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki