Prawo i Sprawiedliwość stosuje prosty model radzenia sobie z kolejnymi instytucjami opisywanymi w ustawach jako niezależne. W optyce Jarosława Kaczyńskiego taka niezależność to kamuflaż, należy je więc jak najmocniej związać z obozem rządzącym.
Tak postąpiono z Instytutem Pamięci Narodowej. Owszem w ostatniej chwili dodano do projektu ustawy konkurs na prezesa, ale przeprowadzające go Kolegium IPN obsadzono wyłącznie kandydatami PiS. Skądinąd znaleźli się tam nie zawodowi politycy (inaczej niż w takiej Radzie Mediów Narodowych), a ludzie o znaczącym dorobku zawodowym, w lwiej części naukowcy. Ostateczny wynik uważam mimo wszystko za jedno z jaśniejszych zdarzeń w dziejach tzw. dobrej zmiany. Prezesem został człowiek związany z IPN od jego początków, czyli od 16 lat, dr Jarosław Szarek. Najważniejszym zdaniem, jakie wypowiedział podczas przesłuchań, było to, że Instytut to nie urząd, to misja. Mam wrażenie, że podstawowym grzechem jego poprzednika, przesadnie oskarżanego o platformerskie skłonności, był brak żaru, biurokratyczne wypalenie. Szarek wierzy, mówię to także na podstawie wywiadu, jaki z nim przeprowadzałem, w wielką rolę krzesania emocji. Chce odtworzyć entuzjazm z czasów dawnej „Solidarności”. Ma być nie tylko swoistym ministrem pamięci, ale i kustoszem patriotycznego zapału. Tylko w takiej wersji IPN jest w ogóle potrzebny.
Przyklaskując prezesowi, któremu zdaje się sprzyjać koniunktura nie tylko czysto polityczna, bo widać wzrost patriotyzmu wśród najmłodszych roczników, podzielę się jednak wątpliwością. Nie chodzi nawet o formułowane na użytek partii rządzącej przesadne przytyki do poprzedniej ekipy. Mam wrażenie, że jeden przynajmniej sygnał wypadałoby potraktować jako ostrzegawczy. Chodzi o wypowiedź nowego prezesa na temat Jedwabnego. Sprowokowany przez posła PO, z jednej strony zasugerował konieczność dalszych badań nad tym zdarzeniem. Z drugiej powiedział, co się tam jego zdaniem zdarzyło: zbrodni dokonali Niemcy „przy pomocy przymuszonych Polaków”. Ponieważ wcześniej niefortunnych wypowiedzi na ten temat udzieliła minister edukacji, temat został zauważony przez media zagraniczne.
Nie chcę wdawać się w spór o to, co zdarzyło się w Jedwabnem. IPN Leona Kieresa poczynił ustalenia (choć ograniczone choćby brakiem ekshumacji), ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby próbować je poszerzać czy rewidować. Niemniej nie łączyłbym takich zapowiedzi z przesądzeniem konkluzji, bo pojawi się podejrzenie dochodzeń pod tezę. Można by podejrzewać tylko niezręczność, gdyby nie moja znajomość środowisk bliskich PiS. Tam się pojawiła pokusa swoistego wywrócenia jedwabieńskiego stolika. Można to tłumaczyć agresywną dominacją przekazu autorstwa Jana Tomasza Grossa, prowadzącego w wielu zakątkach świata do przedstawiania Polaków jako współautorów Holokaustu. Niemniej zalecałbym, żeby nie działać na zasadzie mechanicznego przesuwania wahadła. Zasadniczą myśl prezesa: to Niemcy ponoszą polityczną odpowiedzialność za takie zbrodnie jak ta w Jedwabnem, rozumiem. Ale czy Polacy byli przymuszeni? Tak trudno sobie wyobrazić pojawienie się kilkudziesięciu kanalii w polskiej społeczności, nagle pozbawionej elit i wzorców?
Odpowiedzią na kubły pomyj nie musi być lukrowanie, o co prezesa broń Boże nie posądzam, ale co zgodnie z logiką naszego życia społecznego może się rozmaitym środowiskom przytrafić. I niepolityczne to i nieprawdziwe – a naukowców obowiązuje szukanie prawdy. Nie jedyny to zresztą problem, przed którym staje Instytut w nowym prawicowym sztafażu. Musi się na przykład wystrzegać obciążania publikacji i obchodów nadmiernym patosem. Patriotyczna pamięć przestaje być trochę owocem zakazanym, staje się elementem państwowego rytuału. Mam nadzieję, że z tym wszystkim Jarosław Szarek, świetny popularyzator historii, sobie poradzi. Będę mu kibicował.