Logo Przewdonik Katolicki

O potrzebie jasnego słowa

Jacek Borkowicz
Fot. Adam Kardasz/PAP

Poziom publicznej debaty o trudnych momentach naszych najnowszych dziejów, jakimi są tragedie Jedwabnego i Kielc, wyznaczają głosy skrajne lub spłycone. Tymczasem trzeba mówić w sposób wyważony, ale nazywając rzeczy po imieniu.

Mijające kolejno rocznice dwóch tragicznych wydarzeń z polskiej historii stały się okazją do wystąpień, które większość z nas niewątpliwie wolałaby wyrzucić z pamięci. Oba miały miejsce przed kamerami telewizji publicznej. W pierwszym z nich Anna Zalewska, urzędująca minister edukacji narodowej, pytana o to, kto dokonał pogromu w Kielcach, kluczy pomiędzy stwierdzeniem „nie wiem” a zaprzeczeniem faktowi, że zrobili to Polacy. W drugim Ewa Kurek – tym razem w imię „historycznej rzetelności” – kategorycznie stwierdza, że nie można mówić o jakiejkolwiek polskiej winie ani też polskiej odpowiedzialności za pogrom w Jedwabnem, dopóki nie zostanie dokonana pełna ekshumacja szczątków ofiar. Zaprezentowane tutaj postawy wyznaczają nowy, żenująco niski standard publicznej debaty o trudnych momentach naszych najnowszych dziejów. O ile w ogóle można ją nazwać publiczną debatą.
 
Nazwać po imieniu
Wiem, co mówię, bo pamiętam początek jej ważnego etapu. Kilka miesięcy po wybuchu ogólnonarodowej dyskusji o Jedwabnem (mało kto pamięta, że rozpoczęła ją nie książka Jana Tomasza Grossa, lecz artykuł Andrzeja Kaczyńskiego Całopalenie, opublikowany w „Rzeczpospolitej” w maju 2000 r.) uczestniczyłem w spotkaniu redakcji „Więzi” z przedstawicielami lokalnej elity: burmistrzem, przewodniczącym Rady Miejskiej, proboszczem, dyrektorem pobliskiej placówki służby zdrowia oraz senatorem, byłym działaczem białostockiej „Solidarności”. Nasza rozmowa odbywała się w siedzibie jedwabieńskiego Urzędu Miejskiego, jej zapis opublikowała „Więź” w kwietniu 2001 r.
Był to moment trudny. Miasteczko – mogę powiedzieć bez przesady – otrząsało się właśnie z szoku wywołanego pierwszymi publikacjami o Jedwabnem. Do tej pory mieszkańcy o wydarzeniach 1941 r. albo nic nie wiedzieli (95 proc. ludności Jedwabnego stanowią osiedleńcy powojenni), albo też skrzętnie je ukrywali, mówiąc o nich najwyżej szeptem i między swoimi. Teraz nazwa ich miejscowości znalazła się nagle na ustach całego świata – i nie była to sytuacja, którą można było się chlubić.
Mimo to atmosfera szczerości, jasności formułowanych zdań oraz klarowność naszych intencji umożliwiły nam sensowny i budujący dialog. Jedwabiniacy, początkowo nieco nieufni, gdy tylko przekonali się, że nie chcemy nimi manipulować, dosłownie otwierali się na naszych oczach. Jeden z nich powiedział, że nadszedł czas, by nazwać zbrodnię po imieniu: „Nasi rodzice nie uporali się z tą sprawą. Po co mają się z nią męczyć nasi potomkowie?”.
Niestety, po nas przyjechali do Jedwabnego politycy…
 
Praca nad pojednaniem
Nie byliśmy pierwsi, którym z jedwabiniakami udawało się uczciwie porozmawiać i których wysiłki zostały w dużej mierze zniweczone przez promotorów politycznych albo medialnych sensacji. Kilka lat przed „Więzią” jeździła do Jedwabnego dokumentalistka Agnieszka Arnold. Po ukazaniu się Sąsiadów Grossa ludzie, z którymi udawało się jej dotąd – po długich wysiłkach – nawiązywać rozmowę, w większości na nowo się pozamykali. Mimo tych ograniczeń reżyserka ukończyła film w 2001 r. Dokument Agnieszki Arnold nosi tytuł Sąsiedzi, gdyż tak miał się nazywać na długo przed publikacją książki Grossa.
Praca nad pojednaniem w duchu prawdy wymaga cierpliwego wysiłku, zrozumienia i wyczucia ludzkich słabości. Niestety, w sytuacji gdy w publicznej debacie promowane są skrajne albo też spłycone, tak czy owak efekciarskie opinie o tragedii Jedwabnego i Kielc, głosy mówiące o tym w sposób spokojny, wyważony, ale jednocześnie nieunikające jasnych ocen moralnych, są i będą usuwane w cień. Taki los spotyka obecnie Bogdana Białka, wieloletniego inicjatora upamiętnienia pogromu z 1946 r. w społeczności kielczan. Również najnowszy film dokumentalny Przy Planty 7/9, w którym Białek jest głównym narratorem, nie wywołuje wyraźnego odzewu u masowego odbiorcy.
Dlaczego tak się dzieje? Ano dlatego, że tacy ludzie jak Białek nie popadają w skrajności, nie pasują więc żadnej ze stron nakręcanego przez polityków konfliktu. Białek nie piętnuje Polaków, nie nakleja im etykietek, z drugiej strony mówi jednak wyraźnie, że to oni byli sprawcami tamtej zbrodni.
 
Wyzwanie odpowiedzialności
W historycznym wymiarze oceny kieleckiego pogromu w niejednym nie zgadzam się z osobami, które to wydarzenie publicznie oceniają. Nie wykluczam możliwości sowieckiej prowokacji. Podobnie jak w sprawie Jedwabnego nie zgadzam się z autorami kwalifikującymi udział Niemców jedynie jako „przyzwolenie” na mord. To było coś więcej niż przyzwolenie – to była inspiracja. Jestem też zdania, że liczba ofiar, które pochłonęła jedwabieńska stodoła, ma znaczenie dla generalnej oceny całego wydarzenia. Jeśli jest to możliwe, należy to definitywnie ustalić. Ale te wszystkie okoliczności nie zmieniają i nie zmienią podstawowego faktu: zarówno w Jedwabnem, jak i w Kielcach mordu dokonano polskimi rękami. Piszę to teraz, to samo powiedziałem w lutym 2001 r. na spotkaniu z ludźmi z Jedwabnego. I nikt mi wtedy nie zaprzeczył.
W tej sprawie wszelkie kluczenie, mącenie – jest zwykłą niegodziwością. Oburzamy się, i słusznie, na zbitkę „polskie obozy koncentracyjne”, którą posługują się media świata. Ale to kłamstwo zrodziło się właśnie w szerzonym od dawna klimacie niedopowiedzi, w którym niemieckich sprawców zastąpiono enigmatycznymi „nazistami”. Powinna to rozumieć osoba odpowiedzialna za narodową edukację. Podobnie jak winna rozumieć to reprezentowana przez panią minister formacja polityczna. Nie można domagać się jasnego stawiania sprawy o ludobójstwie na Wołyniu, a jednocześnie mataczyć w sprawie pogromu w Kielcach. To moralna schizofrenia.
Ale nie można też generalizować, obarczając zbiorową winą cały naród. Ostatni winni antyżydowskich pogromów dożywają dziś sędziwej starości, anonimowo, gdzieś na kompletnym uboczu polskiego życia. Cała reszta Polaków winy nie ponosi, ale powołana jest do odpowiedzialności. Do pielęgnowania pamięci o tym, co zaszło, aby nie powtórzyło się więcej. A poczucia odpowiedzialności nie można nikomu narzucić – ono rodzi się w nas samo. W tym, i tylko w tym sensie mieszkańcy Jedwabnego za pamięć o pogromie 1941 r. odpowiedzialni są bardziej od innych Polaków. Zaś kielczanie, tacy jak Bogdan Białek, ponoszą większe od innych wyzwanie odpowiedzialności za upamiętnienie rzezi z roku 1946.
 
Prawda i pamięć
„Pedagogikę dumy” słusznie przeciwstawia się dziś „pedagogice wstydu”. Bo wstyd, a już szczególnie zawstydzanie, nie jest najlepszą z metod wychowawczych. Zarówno w skali jednostek, jak i całych narodów. Ci, którzy aplikują dziś Polakom narodową dumę, nie powinni jednak zapominać, że pojęcie to chodzi w parze z poczuciem wewnętrznej godności. A tę buduje się na szacunku dla prawdy.
Ale to nie wszystko. Bowiem w praktyce słowo „prawda” Polacy wytykają dziś w oczy innym Polakom. Tymczasem prawda jest też „dobrą pamięcią”, o której mówił 27 lipca w Krakowie papież Franciszek: „Cechą charakterystyczną narodu polskiego jest pamięć (…). W codziennym życiu każdej osoby, podobnie jak każdego społeczeństwa istnieją jednak dwa rodzaje pamięci: dobra i zła, pozytywna i negatywna. (…) Spoglądając na wasze najnowsze dzieje, dziękuję Bogu, że potrafiliście sprawić, by przeważyła dobra pamięć: na przykład, obchodząc 50-lecie wzajemnie ofiarowanego i przyjętego przebaczenia pomiędzy episkopatami polskim i niemieckim po drugiej wojnie światowej”. Prawda jest też wyrzeczeniem się „złej pamięci”, która „spojrzenie umysłu i serca obsesyjnie koncentruje na złu, zwłaszcza popełnionym przez innych”.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki