Logo Przewdonik Katolicki

Fogg na nowo

Natalia Budzyńska
fot. Zbigniew Wdowiński/ PAI PAP

Muzeum Powstania Warszawskiego znowu zaskoczyło muzycznie: w Parku Wolności zabrzmiały taneczne rytmy najsłynniejszego warszawskiego śpiewaka wszech czasów: Mieczysława Fogga, w nowym wykonaniu, nowych aranżacjach i nowych interpretacjach.

Die Kunst der Fuge Bacha na specjalnie rozstrojonym fortepianie nagrana na taśmowym dyktafonie. Jazz i improwizowana awangarda. Niemieccy kompozytorzy XVIII w. To Masecki.
Alternatywny pop, miejski folklor i powrót do twórczości ojca. To Młynarski (syn). Rewie, kabarety i tanga. Smoking i muszka. To Fogg. Jak to się razem poskładało? Prosto. Najpierw Jan Młynarski przypomniał warszawski przedwojenny folklor w zespole Warszawskie Combo Taneczne. Potem Masecki z Młynarskim przypomnieli przedwojenny jazz na płycie Noc w wielkim mieście, zakładając Jazz Band Młynarski–Masecki. Zespół w stylu przedwojennym grał polskie jazzowe standardy i piosenki zaaranżowane na nowo, przenosząc słuchaczy do zadymionych sal i kawiarń II Rzeczypospolitej. I co? Fogg do tego towarzystwa nie pasuje? Jak najbardziej pasuje.

Odkurzanie staroci?
Niby to nic oryginalnego nagrać stare utwory na nowo. To trend dość w ostatnich latach modny, czasem nawet irytujący, bo tak jakby nic nowego nie można było stworzyć, tylko wciąż sięgać po to, co kiedyś już było. Z drugiej strony zawsze istnieli artyści, którzy po prostu grali cudze kompozycje, specjalizowali się w wykonywaniu standardów i dobrze, jeśli twórczo je interpretowali. Więc po latach piosenki autorskiej ostatnio mamy czasy powrotu do tego, co kiedyś. Czy to kwestia kryzysu, czy nostalgii – pozostawmy bez komentarza. Przypomnijmy więc chociażby wielki sukces przypomnianej przez orkiestrę Mitch&Mitch debiutanckiej płyty Zbigniewa Wodeckiego 1976: A Space Odyssey. Ich wspólne koncerty sprzed kilku lat gromadziły sporą publiczność na takich festiwalach jak Off czy Opener, a na nowo wydana płyta zgarniała nagrody i pokrywała się a to złotem, a to platyną. Kto by pomyślał. Po Fogga sięgnięto jeszcze dawniej, bo już dziesięć lat temu. Płyta Cafe Fogg była spojrzeniem na dawnego artystę Warszawy bardzo współczesnych DJ-ów i wykonawców współczesnej muzyki tanecznej. Wcale nie najgorzej to wyszło, głos Mieczysława Fogga idealnie wpasował się w nowe brzmienia. Elektro-klubowy Fogg był słuchany podczas Orange Warsaw Festiwal, ale potem jakoś przepadł. Być może było za wcześnie, pewnie to nie był jeszcze ten czas. Modę na starą muzykę obserwuję już od lat, wtedy przypominano sobie lata 80., potem 60. Dzisiaj są to lata 30., więc szanse są znacznie większe. Tak sądzę, kiedy w nadrzecznych ogródkach dużych miast wypełnionych po brzegi młodymi ludźmi słyszę muzykę retro puszczaną z płyt winylowych.

Pseudonim „Ptaszek”
Skojarzenia z Mieczysławem Foggiem? Niech mi wybaczy, ale niezbyt pociągające: nudne niedzielne przedpołudnie, telewizor czarno-biały, jakieś babcine sentymenty. Kiedy Mieczysław Fogg śpiewał, każde dziecko urodzone po roku 1970 ziewało. Spodziewam się, że podobnie mieli Masecki i Młynarski, chociaż mogę przypuszczać, że mieli jednak trochę lepiej, bo kiedy dorastali, to Fogg już chyba w telewizji był po prostu nieobecny. Większą więc otrzymali szansę spojrzenia na jego muzykę bez bagażu sentymentalnego świata ludzi starszych, który młodzieży wydaje się po prostu nieprawdopodobnie nudny z założenia. Że jest inaczej, okazuje się dopiero później, kiedy sami stajemy się dorośli. Sięgnąć po Fogga (którego płytę mieli w swojej płytotece moi rodzice, taki siwy elegancki pan – nigdy mi nie przyszło do głowy jej posłuchać) z okazji kolejnej rocznicy wybuchu powstania warszawskiego to rzecz niby oczywista, ale też trochę ryzykowna. No bo te nudne skojarzenia. Ale przecież komu innemu właśnie bardziej niż Foggowi należy się odczarowanie tej nudy?
Warszawiak z krwi i kości, z serca, z przynależności i z duszy. Mówił o sobie, że bardziej jest warszawiakiem niż Polakiem, wiadomo, że to taki żarcik, anegdotka. Nazywał się Fogiel, a pseudonim artystyczny przyjął w 1926 r., w czasach chałturzenia na ślubach i pogrzebach, bo tak właśnie zaczynał po tym, jak: pracował na kolei jako kasjer, śpiewał w chórze w kościele św. Anny i pilnie studiował śpiew w Szkole Muzycznej im. Chopina. Potem nastał czas rewii i teatrów, a przed Mieczysławem otworzył się cały świat. Zanim rozpoczął karierę solową, śpiewał w pięcioosobowym chórze męskim Dana, towarzyszył znanym artystom, miesiącami koncertował w Europie i Stanach. Fogg dla wytwórni fonograficznej Odeon nagrywał ponad sto piosenek rocznie! Jego płyta To ostatnia niedziela ustanowiła przedwojenny rekord sprzedaży: ponad sto tysięcy egzemplarzy. W każdym razie w przedwojennej Polsce był gwiazdą numer jeden. A związki z Muzeum Powstania Warszawskiego oczywiste: był starszym strzelcem w Batalionie Szturmowym AK „Odwet”, pseudonim „Ptaszek”. Nie strzelał, śpiewał. W czasie dwóch powstańczych miesięcy dał ponad sto koncertów, w schronach, na barykadach, w szpitalach. Słynny Marsz Mokotowa był skomponowany specjalnie dla niego. W czasie wojny ukrywał w swoim mieszkaniu żydowskich przyjaciół z show biznesu, za co otrzymał medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, niestety drzewka w Yad Vashem nie mógł zasadzić.
Pamiętają Państwo serial Dom? Tam Mieczysław Fogg gra samego siebie jako właściciela kawiarni Cafe Fogg przy Marszałkowskiej. Założył też własną wytwórnię płytową Fogg Record, ale jak możemy się spodziewać, te przejawy prywatnej przedsiębiorczości szybko przejęło państwo. A Mieczysław Fogg wciąż występował i w 1972 r. stał się najstarszym występującym piosenkarzem świata. Miał wtedy 71 lat, zmarł 18 lat później.

Przedwojenne szlagiery
Młynarski z Maseckim dla Fogga założyli specjalny zespół: Jazz Camerata Varsoviensis. „Chcemy, żeby stare było nowe” – powiedział Masecki i wygląda na to, że się udało. Co ciekawe, bo jako słuchacze zostaliśmy przyzwyczajeni, że jeśli nowe to „zdekonstruowane”, przemienione, trochę skandalizująco unowocześnione. Tymczasem w przypadku płyty Fogg – pieśniarz Warszawy ekscentryzmu jest niewiele. Urocze są inspiracje brzmieniem przedwojennych orkiestr, zaskakujące cytaty muzyczne i świeże aranżacje. Muzycy odczytują wpływy ówczesnej Warszawy: północnoamerykański jazz, elementy muzyki żydowskiej, wpływy rosyjskie i niemieckie. Taki panował wtedy miszmasz kulturowy. Na płycie oprócz Jana Młynarskiego śpiewają między innymi Agata Kulesza i Joanna Kulig, aktorki występujące w filmie Zimna wojna, do którego muzykę opracowywał Marcin Masecki. A wśród 14 utworów znajdują się tak słynne szlagiery jak Tango Milonga, Argentyna, Piosenka o mojej Warszawie, To ostatnia niedziela czy niezwykle wpadające w ucho, zwariowane Polowanie na tygrysa.
Muzeum Powstania Warszawskiego wraz z artystami biorącymi udział w tym muzycznym przedsięwzięciu oddało tą płytą hołd miastu i oczywiście Mieczysławowi Foggowi. Ja się przeprosiłam z nostalgiczną nudą. Albo ją polubiłam, albo jej po prostu nie ma i może nigdy nie było.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki