Logo Przewdonik Katolicki

Ułuda trzeźwości

Monika Białkowska
fot. Jonathan McHugh /Getty Images

„Sierpień miesiącem trzeźwości”. „100 dni trzeźwości na 100 lat niepodległości”. Niepijący mogą uznać, że sprawa ich nie dotyczy: przecież nie sięgają po kieliszek. Tymczasem wcale nie są trzeźwi.

Pierwsze, co trzeba zrobić, to rozprawić się ze stereotypem, że kwestia trzeźwości i abstynencji to temat dla osób uzależnionych. – Wezwania do trzeźwości nie można łączyć z alkoholizmem, narkomanią ani z żadnym innym uzależnieniem. Dla uzależnionych takie wezwania są albo bezcelowe, albo wręcz szkodliwe – tłumaczy ks. Robert Krzywicki z Licheńskiego Centrum Pomocy Rodzinie i Osobom Uzależnionym. – Człowiek zwykle zaprzecza uzależnieniu, mówi, że może przestać. Ma nawet na to „dowody”: nie pije w sierpniu, nie pije w Adwencie czy w Wielkim Poście. Dzięki chwilowej abstynencji otrzymuje argument, utwierdzający go w przekonaniu, że jest zdrowy. Tymczasem uzależnienie jest chorobą emocji, niezależną od tego, jak długi jest czas abstynencji. Wzywanie uzależnionych, żeby przez sto dni czy przez miesiąc nie sięgali po uzależniające ich substancje przypomina wzywanie chorych na raka, by przez sto dni byli zdrowi.
 
Niesłusznie spokojni
Osoba uzależniona nie może żyć bez danej substancji zmieniającej świadomość lub bez jakiegoś zachowania. – To zaczyna zastępować wszystkie inne wartości w jej życiu – tłumaczy ks. Robert Krzywicki. – Nie można jednak demonizować i widzieć zagrożenia we wszystkim, co lubimy i czemu poświęcamy czas. Lęk przed tą chorobą nie może stać się obsesją. Niektórzy mówią o uzależnieniu od kawy czy od czytania książek. Tymczasem prawdziwe uzależnienie zmienia świadomość, wyzuwa człowieka z jego intymności, niszczy życie rodzinne i zawodowe. Kawa nikogo nie pochłonie tak, że rodzina wyrzuci go z domu, że straci pracę, że wyda wszystkie pieniądze. Uważam, że nazywanie tego uzależnieniem jest banalizacją prawdziwej choroby.
Leczenie uzależnień zostawmy zatem lekarzom i terapeutom. To nie do chorych kierowane wezwanie do trzeźwości. Trzeźwymi – w imię własnej wolności – mają być ludzie zdrowi, którzy od czasu do czasu sięgają po alkohol. To oni nie powinni alkoholowi dobrowolnie oddawać władzy nad swoim zachowaniem: dopóki jeszcze mogą, dopóki choroba ich nie dotyczy. Czy jednak tylko alkoholowi? Trzeźwość, w której żyjemy, nie pijąc alkoholu, często bywa złudna. Zbyt szybko uspokaja nasze sumienia. Upija nas bardziej niż wódka. Dużo bardziej podstępnie, bo niewidzialnie: bez bełkotliwej mowy, zataczającego chodu i utraty świadomości.
 
Jest życie poza pracą
Zdecydowanie woli zrobić coś sam, niż prosić innych o pomoc czy tłumaczyć, jak to ma być zrobione: tak jest szybciej. Robienie kilku rzeczy naraz też nie sprawia mu trudności, to raczej standardowy sposób jego pracy. Nie lubi za to znajdować się w sytuacjach, w których nie ma kontroli: to właśnie dlatego nie lubi latać i zdecydowanie woli być kierowcą niż pasażerem samochodu. Czego jeszcze nie lubi? Na przykład kolejek. Woli wyjść ze sklepu bez zakupów, niż czekać, aż kilkanaście osób zapłaci za swoje. Brzmi znajomo? Tak zachowuje się człowiek uzależniony od pracy.
Pracoholizm trudno zauważyć. Nie jest napiętnowany społecznie, wręcz przeciwnie: człowiek uzależniony często uważany jest za pracowitego i dbającego o utrzymanie rodziny. Dla pracy zarywa noce i zaniedbuje odpoczynek, cierpi więc jego zdrowie fizyczne i psychiczne. Rezygnuje z kolejnych pasji, bo nie ma na nie czasu. Coraz mniej uczestniczy w życiu rodzinnym. W pewnym momencie pojawia się u niego wypalenie zawodowe. Zauważa, że nie potrafi do pracy podchodzić w sposób twórczy. Zaczyna jej nienawidzić, a jednocześnie czuje, że musi dalej ją wykonywać. Człowiek uzależniony żyć będzie w ciągłym pośpiechu, z nieustanną potrzebą kontroli nad sytuacjami, w których się znajduje i z perfekcjonizmem. Czuć będzie nieustanny niepokój, niecierpliwość, drażliwość. Przemęczony umysł będzie dawał o sobie znać zaćmieniami w czasie rozmów i utratą pamięci. Przy ogromie wykonywanej pracy pracoholik będzie miał nieustanne poczucie niekompetencji – będzie myślał o sobie, że się do swojej pracy nie nadaje.
Czytając, można poczuć lęk i rozpoznać siebie przynajmniej w kilku objawach. Czy to jeszcze pijaństwo, czy już alkoholizm? Czy to jeszcze praca ponad miarę, czy już pracoholizm? – Pracoholikowi rozpada się rodzina, wysiada psychika, pojawia się depresja – tłumaczy ks. Robert Krzywicki. – W trzeźwości nie chodzi o to, żeby rzucić pracę. Chodzi o to, żeby znajdować czas na odpoczynek. Żeby wieczory były dla rodziny. Żeby niedzielę spędzać bez służbowego telefonu i mejli. Żeby mieć pasję, żeby poczytać książkę, żeby zobaczyć i docenić życie poza pracą. Trzeźwe życie to wszystko to, co nie jest pracą.
 
Offline nie boli
Uzależnienie od internetu podzielić można na pięć rodzajów: erotomanię internetową (uzależnienie od pornografii w sieci), socjomanię (od kontaktów społecznych w internecie), od sieci internetowej (potrzeba stałego bycia online), przeciążenie informacyjne (przymus pobierania informacji) i uzależnienie od komputera. I znów w niektórych zawodach trudno jest postawić sobie granicę. Czy dziennikarz sprawdzający co kilkanaście minut informacje, pojawiające się w agencjach prasowych jest po prostu profesjonalistą, trzymającym rękę na pulsie – czy już osobą uzależnioną? Problem zaczyna się wówczas, gdy korzystanie z internetu w ten czy inny sposób wywołuje konflikty rodzinne. Gdy człowiek okłamuje innych, wstydząc się przyznać, ile spędził czasu w sieci. Gdy próbuje bezskutecznie ograniczać ów czas, gdy wydaje duże pieniądze na lepszy sprzęt – i gdy odłączenie go od internetu powoduje rozdrażnienie i agresję. Ilu z nas czuje się nieswojo, gdy zapominamy zabrać ze sobą smartfona lub gdy trafiamy na kilka dni w miejsce, w którym nie ma zasięgu ani Wi-Fi?
I znów – uzależnienie to skrajność i choroba, ale przecież i zdrowych dotyczy trzeźwość. Trzeźwy użytkownik komputera i internetu nie musi, a często wręcz nie może go rzucić. Może za to natomiast wyznaczać sobie ramy czasowe, w których z sieci korzysta. Potrafi robić sobie przerwy. Potrafi powiedzieć, na jakie konkretnie działania przeznaczył czas spędzony w internecie. I nie sprawdza co kilka minut skrzynki mejlowej w telefonie, choć nie czeka na żadną ważną wiadomość.
 
Najpierw rachunki
„Chyba mam mały problem z wydawaniem pieniędzy – pisze na internetowym forum anonimowa zakupoholiczka. – Na ciuchy mogłam wydać wszystkie pieniądze na koncie. Strony internetowe kuszą, tam najłatwiej wydać pieniądze. Zawsze coś wpadnie w oko, zwłaszcza gdy nastrój jest do d… Zwykle kupuję dla poprawienia sobie humoru, niekiedy mam wyrzuty sumienia, potem, że wydałam kasę na coś, co nie jest pierwszą potrzebą, że przecież mogłam lepiej spożytkować te pieniądze. Poczucie winy jednak szybko mija i cieszę się nabytą rzeczą przez kilka następnych godzin, potem zapominam, że coś kupiłam i już najchętniej polowałabym na coś nowego”.
To typowe wyznanie. Człowiek uzależniony od zakupów w ten sposób poprawia sobie nastrój. Dużo czasu spędza w centrach handlowych czy na internetowych aukcjach. Zakupy mają u niego pierwszeństwo choćby przed opłaceniem rachunków. Podczas kupowania czuje euforię, a później ma poczucie winy. Ukrywa swoje zakupy, często nawet ich nie rozpakowuje. Okłamuje swoich bliskich na temat wydanych pieniędzy.
I nie trzeba być uzależnionym, żeby upijać się zakupami: poczuć tę satysfakcję, ulgę, a potem wstyd. Trzeźwy potrafi wyjść z domu bez karty kredytowej i płacić tylko gotówką. Trzeźwy układa listę zakupów i się jej trzyma. Trzeźwego nie skuszą promocje i wyprzedaże, zwłaszcza jeśli na jego koncie hula wiatr. Trzeźwy zapłaci najpierw czynsz i rachunek za prąd, a nie usiądzie zaraz po pensji do opłacania czekających już od kilku dni internetowych aukcji.
 
Zamknij paszczę
Głód pojawia się wówczas, gdy organizm domaga się pożywienia, żeby prawidłowo funkcjonować. Apetyt – w przeciwieństwie do głodu – jest alarmem, który oszukuje mózg. Domaga się jedzenia, które ma sprawić przyjemność lub pocieszyć, choć nie jest potrzebne do przetrwania. Ten mechanizm kształtuje się bardzo wcześnie u dzieci, które nagradzane były czekoladą, a pocieszane cukierkiem albo lodami. W ten sposób mózg połączył jedzenie z emocjami: nauczył się utożsamiać stres, lęk albo triumf z głodem. Nuda, kiepski nastrój, strach, napięcie nerwowe albo po prostu zmęczenie sprawiają, że stajemy się głodni i sięgamy po ciastko. To mechanizm, który może prowadzić do uzależnienia – czyli jedzeniowe pijaństwo.
Trzeźwość to wsłuchanie się w swój organizm: jestem naprawdę głodny czy zły i zmęczony. Ania, prowadząca bloga „Wilczogłodna”, która przeszła przez takie uzależnienie i była w grupie AJ (Anonimowych Jedzenioholików) na swoim blogu pisze, na czym taka trzeźwość polega: „Nauczyłam się jeść regularnie – bez ciągłego skubania i podjadania. Jak posiłek to posiłek i nie przeciągamy go w czasie dokładeczkami, deserkami i «oj, jeszcze tylko orzeszka». Bo to właśnie zakończenie posiłku było dla mnie najtrudniejsze. (…) Zjadłaś – zamknij paszczę. Otworzysz ją dopiero za kilka godzin, gdy zajdzie taka potrzeba”.
 
Czuj się źle
– Współczesna mentalność polega na byciu zwycięzcą – tłumaczy ks. Robert Krzywicki. – Człowiek musi być silny, piękny, mądry, musi mieć wszystko i być w centrum wydarzeń. Jeśli nie daje rady, wówczas frustruje się i szuka wsparcia gdziekolwiek, byle przetrwać ten wyścig szczurów. Nie jest wtedy ważne, po co sięgnie: po alkohol, seks, hazard czy zakupy. Faktem jest, że prędzej czy później sięga, byle tylko rozładować kłębiące się w nim emocje. Klucz do trzeźwości leży zatem w zmianie mentalności. To nieprawda, że muszę być idealny, mieć idealne życie, idealną pracę i idealną rodzinę. To nieprawda, że muszę być popularny i mieć wpływ na innych ludzi. Mam również prawo czasem czuć się źle: nie muszę na siłę szukać czegoś, co poprawi mi samopoczucie. Uzdrowieniem jest Księga Koheleta która pokazuje, że wszystko na ziemi jest ulotne jak dym. Za sto lat i tak nikt nie będzie o nas pamiętał. Nie warto więc dla tej ulotnej ludzkiej pamięci marnować swojego życia tu i teraz – i życia na wieczność.
Ignorowałam zawsze sierpniowe i niepodległościowe wezwania do trzeźwości. Za obłudne uznawałam składanie ofiary z czegoś, co mnie nie kosztuje: alkohol mi nie smakuje. I kiedy czytając sierpniowe wezwania do trzeźwości, z pewną dumą pomyślałam o swojej abstynencji, trafiłam na ulotkę o pracoholizmie. Potem zrobiłam sobie rachunek sumienia z tego, ile razy upiłam się zakupami, Facebookiem czy jedzeniem. Cała duma ze mnie wyparowała, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie taka prosta sprawa z tą trzeźwością. Nadal jest o co walczyć. I taka trzeźwość – jeśli potraktować ją serio – naprawdę będzie kosztować.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki