I być może ta niezrozumiała cisza trwałaby dalej, gdyby nie fakt, że kryzys dotarł także do diecezji tarnowskiej, znanej z licznych powołań kapłańskich i misyjnych, a także z najwyższego w kraju wskaźnika praktyk religijnych. Przytoczę przestrogę, jaką kilka dni temu skierował do młodych ewangelizatorów bp Edward Dajczak: „Usypiający Kościół, powtarzający sobie: «nie jest tak źle», jest przestrzenią, która pozwala Złemu realizować własny program”. Nie wiem, czy to był komentarz do sprawy powołań. Najważniejsze, byśmy wszyscy mocno wzięli sobie te słowa do serca i nauczyli się wreszcie nazywać sprawy – zwłaszcza trudne – głośno i po imieniu. A do takich na pewno należy kryzys powołań.
W ostatnich dniach na różnych forach pojawił się szereg, bardziej czy mniej celnych, spostrzeżeń próbujących dociec przyczyn obecnej sytuacji. Warto i trzeba o tym dyskutować. Ale dla mnie w całej tej sprawie jest pewien wątek nawet ciekawszy. Otóż, obecny kryzys nie nastraja mnie aż tak bardzo pesymistycznie. Widzę w nim raczej pozytywną możliwość, przed którą staje Kościół w Polsce. Ujmę rzecz nieco paradoksalnie: mam nadzieję, że to jest kryzys, zgodnie bowiem z greckim źródłosłowem kryzys tłumaczyć można m.in. jako zmaganie się, przełom, przesilenie, decydujący zwrot. Wcale więc kryzys nie musi oznaczać jakiegoś nieodwracalnego załamania, upadku czy kresu. Wierzę zatem, że obecny spadek powołań w Polsce stanowi dla Kościoła szansę, że przyniesie pozytywny zwrot, odmianę w dobrym kierunku.
Jakie konkretnie pozytywne możliwości dostrzegam w sytuacji kryzysu powołań w Polsce? Wspomnę o dwóch. Po pierwsze, obecny kryzys może zaowocować wzrostem zaangażowania świeckich w życie Kościoła, począwszy od ożywienia niemrawych w większości wspólnot parafialnych. Może wreszcie świeccy wezmą większą odpowiedzialność za jakość życia duszpasterskiego, za rozkręcenie dzieł charytatywnych i kulturalnych. Czy wobec zaawansowanego stadium klerykalizacji jest to w ogóle do pomyślenia? Tego nie wiem. Ważne, by miast rozprawiać o „budzeniu śpiącego olbrzyma” (katolików świeckich znaczy), czym prędzej przejść do dzieła. Zegar tyka.
Po drugie, spadek polskich powołań mógłby, w dalszej perspektywie, spowodować „desant” księży z innych kontynentów. Myślę, że ewangelizacja dokonywana przez duchownych z Brazylii, Filipin czy Kenii byłaby dla nas szansą na pogłębienie rozumienia powszechności Kościoła. Księża wychowani w tak odmiennych od polskich realiach kulturowych, religijnych, społecznych, politycznych mogliby owocnie poszerzyć horyzonty serc i umysłów Polaków. Analogicznie jak pracujący w świecie polscy księża, którzy otwierają nowe perspektywy Kenijczykom, Brazylijczykom czy nawet Włochom.
Nie bójmy się kryzysu powołań. Obawiajmy się braku dyskusji nad jego przyczynami. Dyskutujmy więc i potraktujmy kryzys jako szansę. Ale uwaga – i jedno, i drugie wymaga woli i wysiłku.