O co toczy się spór?
Ogólnie rzecz ujmując, spór dotyczy koncepcji funkcjonowania internetu i tego, jak bardzo ma być on otwartą przestrzenią dla jego użytkowników. Do tej pory, nieskrępowany regulacjami, kojarzył się nam z przestrzenią wolności słowa. W myśl nowych przepisów zmieni się w przestrzeń, gdzie administrator strony może nie dopuścić pewnych treści, by chronić siebie przed ewentualnymi konsekwencjami prawnymi. Dotychczas pociągnięcie go do odpowiedzialności było możliwe, ale wymagało podjęcia dodatkowych działań.
Wejście w życie dyrektywy to też szersze pytanie o sposób, jak przeciwdziałać negatywnym zjawiskom w internecie, takim jak hejt, mowa nienawiści, łamanie praw autorskich czy dóbr osobistych. Ci, którzy są „za” dyrektywą, wskazują, że chcą internetu, w którym ktoś będzie kontrolował, co się w nim dzieje. Z kolei ci, którzy są „przeciw”, podkreślają, że będziemy ograniczani i stracimy internet, do którego mogliśmy „wrzucić” wszystko.
Dyrektywa ma ponadto chronić interesy twórców. Pytanie jednak, czy przyjęte w niej rozwiązania to najlepsza droga, jaką powinno się iść, chcąc zmieniać stan prawny. Obecnie istnieją bowiem prawne instrumenty, które można wykorzystywać w walce o swoje prawa, tyle tylko, że są nieefektywne. W tym kontekście uzasadnione pozostają wątpliwości czy tworzenie bardziej restrykcyjnych przepisów cokolwiek zmieni.
Co kryje się za przepisami dyrektywy?
Jest to cały pakiet przepisów, choć największe kontrowersje wzbudzają art. 11 i 13, jak i nowy, a raczej niezauważony art. 12, wprowadzony w toku poprawek nad dyrektywą.
W art. 11 i 12 chodzi o tzw. nowe prawa pokrewne, czyli swoisty monopol w zakresie czerpania zysków z udostępniania określonych treści w internecie. Art. 12 wprowadza nowe prawa pokrewne dla organizatorów widowisk sportowych. To nowość, a przecież branża sportowa to ogromny rynek. Natomiast w art. 11 chodzi o prawa pokrewne dla wydawców. Ci będą mieć monopol na wydaną publikację prasową przez pięć lat. Z jednej strony to ich prawo do realnej zapłaty za swoją pracę, ale z drugiej wskazuje się, że takie działanie godzi w prawo do informacji oraz w interesy indywidualnych użytkowników internetu.
Ponadto cierpiące przez dynamiczny rozwój internetu media tradycyjne mają nadzieję, że wraz z wejściem w życie nowych przepisów złapią wiatr w żagle. Zwolennicy dyrektywy wskazują bowiem, że dzięki niej media te będą mogły dostawać więcej środków na profesjonalną działalność, choć przeciwnicy przewidują, że ludzie i tak będą woleli korzystać z amatorskich i bezpłatnych treści dostępnych w internecie.
Co zmienia artykuł 13?
Chodzi w nim głównie o filtrowanie treści umieszczanych w internecie, a przez to kwestie wolności słowa czy ochrony praw osobistych i majątkowych. Artykuł ten ma mobilizować podmioty, które mają dostęp do danych i przechowują je do weryfikacji, czy materiały umieszczane np. na ich portalu nie naruszają czyichś praw. Zgodnie z dyrektywą, odpowiedzialność podmiotów za treści znajdujące się na ich stronach internetowych będzie szersza. Istnieją przypuszczenia, że treści będą bardziej filtrowane, a to rodzi pytanie, jakie kryteria będą brane pod uwagę. Administratorzy stron mogą zacząć robić to zbyt rygorystycznie, co spowoduje, że wiele treści będzie usuwanych lub nie będą mogły być publikowane, nawet jeśli nie naruszają praw – wszystko po to, aby ograniczyć prawne ryzyko do minimum. Co ciekawe, w dyrektywie wskazuje się, że niepożądane jest wprowadzenie automatyzmu w filtrowaniu treści. Jednakże opanowanie całości treści publikowanych przez użytkowników w internecie tylko przez ludzi wydaje się niemożliwe m.in. ze względów finansowych.
Kto najbardziej odczuje zmiany: giganci tacy jak Google czy przeciętny użytkownik internetu?
W moim przekonaniu każdy użytkownik odczuje wprowadzanie tej dyrektywy. Trudno odpowiedzieć jednoznacznie kto zyska, a kto straci. Giganci technologiczni, z racji swojej pozycji i zasięgu działań, na pewno mocno odczują zmiany, ale chyba nie wpłynie na nich to tak bardzo, jak można byłoby się tego spodziewać. Wydaje się, że dyrektywa najbardziej wpłynie na te podmioty, które mają dane i materiały od samych użytkowników – przez nich zamieszczane czy udostępniane. Ich liczba jest bardzo duża.
Dyrektywa wpłynie także na samych użytkowników, którzy nie zawsze będą mogli „wrzucić” wszystko do internetu. Ponadto może okazać się, że będą musieli płacić za widoczność określonych materiałów. Prawdopodobnie będzie jednak mniej mowy nienawiści czy hejtu.
Czy indywidualny użytkownik internetu będzie mógł przekierowywać za pomocą linków np. do artykułów prasowych?
Tak, jak najbardziej. Dyrektywa wskazuje, że linkowanie nie będzie uznawane za tzw. czynność publicznego udostępniania i będzie dopuszczalne, jeśli nie jest robione dla celów komercyjnych.
Czy będzie można korzystać z memów?
Tu pojawia się dużo wątpliwości. Memy bowiem mogą być zgodne z prawem, ale nie muszą. Dostawca usług internetowych będzie musiał zastanowić się, czy dany mem nie narusza jakichś praw i czy nie będzie musiał odpowiadać prawnie za jego treść. Dziś sporo memów godzi bezpośrednio w dobra osobiste konkretnych osób.
Jak dyrektywa będzie wprowadzana w życie?
Została ona przyjęta przez Parlament Europejski i trafi teraz do Rady UE, która może zgłosić jakieś uwagi. Wtedy PE będzie musiał zająć się dyrektywą ponownie. Zdarzyć może się wiele, ale przyjmując, że Rada UE zatwierdzi dyrektywę, stanie się to najpewniej dopiero w przyszłym roku. Następnie musi zostać ona wdrożona przez państwa członkowskie. Dyrektywa jest aktem normatywnym i nie działa bezpośrednio jak choćby RODO. Państwa członkowskie będą miały na to 12 miesięcy.
Czy krajowe regulacje mogą zmienić samą dyrektywę?
Będą możliwości, by w pewnych zakresach ją doprecyzować, ale dużego pola manewru nie ma. Obowiązek implementacji dyrektywy wiąże się z tym, że jej esencja musi zostać zawarta w polskim ustawodawstwie. Nie może być inna, gdyż wówczas nastąpi sprzeczność z unijnym prawem.
Anna Wilińska-Zelek
Adwokat, specjalistka od prawa własności intelektualnej, prawa autorskiego i prasowego. Współpracuje z poznańskimi kancelariami prawnymi i organizacjami pozarządowymi. Związana z Zakładem Systemów Prasowych i Prawa Prasowego UAM w Poznaniu