Początki nie były łatwe. – Niewiele osób wierzyło, że ten pomysł się uda. Odradzali nam gastronomię, bo to trudny rynek. Mówili, że prowadzenie spółdzielni to trudna praca, której poświęcić trzeba się w całości. Z kolei my wiedzieliśmy, że chcemy stworzyć restauracje, która musi się utrzymać. Postanowiliśmy zatrudnić tak osoby borykające się z problemem wykluczenia społecznego, jak i profesjonalnych kucharzy, którzy uczyli ich zawodu – wspomina.
Niektórzy pracują tu od samego początku, dla innych Wspólny Stół to przystanek: miejsce nauki i rozwoju umiejętności. Zdaniem prezesa działalność spółdzielni nastawiona jest na zupełnie inny zysk, nie ekonomiczny, a społeczny. Liczy się etos pracy i chęć niesienia pomocy.
Miejsce, które zmienia
Zespół Wspólnego Stołu liczy piętnaście osób. Z większością z nich los nie obszedł się łaskawie. – Wśród nas są osoby po wyrokach więziennych, uzależnione oraz te, które wróciły do Polski z zagranicy, a tam były bezdomne. Pracują też osoby niemogące kiedyś przez długi czas znaleźć pracy, choćby ze względu na podeszły wiek czy stan zdrowia – wymienia Jacek Ferenc. Wielu z nich restauracja zmieniła życie. Dorotę poprzedni pracodawca zwolnił ze względu na wiek i chorobę nowotworową. Tamara dostała wypowiedzenie w wieku 56 lat i musiała się przekwalifikować. Roland zaraz po szkole gastronomicznej trafił do Powiatowego Urzędu Pracy. Najbardziej porusza jednak historia Michała. Jego problemy zaczęły się od śmierci żony w czasie porodu. Nie mogąc poradzić sobie z tą sytuacją, popadł w alkoholizm i nieciekawe towarzystwo. Odebrano mu prawa rodzicielskie, a za paserstwo trafił do więzienia. Po wyjściu z niego żył na ulicy. Gdy pojawił się w Centrum Integracji Społecznej prowadzonym przez Fundacje Barka, rozpoczął praktyki na kuchni we Wspólnym Stole. – Michał sprawdził się i zaproponowaliśmy mu zatrudnienie. Udowodnił rodzinie, że się zmienia. Od roku nie pije, odzyskał kontakt z synem. Wciąż odbudowuje swoje życie i zaufanie najbliższych, choć ci już są z niego dumni – mówi prezes Ferenc.
We Wspólnym Stole zaskakują nie tylko historie pracowników, ale i kuchnia. Duża część potraw oparta jest na produktach z ekologicznego gospodarstwa w wielkopolskich Chudobczycach prowadzonego przez Fundację Pomocy Wzajemnej Barka, z której wywodzi się Wspólny Stół. W menu znajdziemy zupę rybną z dorsza, sandacza i tołpygi gotowaną na białym winie, poliki wołowe, jagnięcinę czy wątróbkę flambirowaną na czerwonym winie z izraelskim kuskusem. – To zaawansowane dania wymagające różnych technik. Często wielu gości jest zaskoczonych, że potrafimy robić je na tak wysokim poziomie. Dodatkowo kładziemy nacisk na estetykę podania, na to, by goście mogli „jeść oczami” – opowiada Jacek Ferenc.
Restauracja obsługuje nie tylko klientów na Śródce, ale prowadzi także usługi cateringowe. Odwiedzają ją zarówno zwykli poznaniacy, jak i ludzie znani z telewizji. Gotowała dla delegatur rządu Islandii, Nigerii, Macedonii, Gruzji, ambasadora USA czy prezydenta Bronisława Komorowskiego. – To dodatkowo nas motywuje – podkreśla Ferenc. W działalności Wspólnego Stołu, jak w każdym biznesie, liczy się zintegrowany zespół, który ma do siebie zaufanie. – Jesteśmy jak zegarek. Gdy któryś z mechanizmów nie zadziała, całość zawodzi – dodaje.
Furia podszyta pasją
– Stężenie autyzmu w naszej firmie przekracza wszelkie normy dopuszczalności – śmieje się Anna Janiak, prezes zarządu spółdzielni socjalnej Furia. Działa ona od 2014 r. w zabytkowej kamienicy niedaleko palmiarni poznańskiej i zatrudnia siedmiu pracowników w różnym wieku. – Naszą motywacją była chęć rozwiązania problemu i odpowiedź na pytanie: dlaczego dorosłe osoby ze spectrum autyzmu nie pracują – tłumaczy. Spółdzielnię powołały dwie fundacje: Fiona i Aktywnych. Cel? Przetestować i wdrożyć autorski model aktywizacji zawodowej takich osób. – Nasi przyjaciele z autyzmem brali udział w projektach, które miały ich aktywizować zawodowo. Jednak po ich zakończeniu nic się nie zmieniało. Nie było dla nich miejsc pracy. Stąd spółdzielnia i jej nazwa, która była odpowiedzią na naszą irytację – wyjaśnia pani prezes.
Od początku jej twórcy musieli mierzyć się z niewiedzą i stereotypami. – „To u was pracują te dzieci z autyzmem” to najczęstsze określenie, jakie słyszałam. Musiałam tłumaczyć, że w Polsce dzieci po prostu nie pracują – dodaje. Ponadto pojawiają się pytania, dlaczego produkt tworzony w spółdzielni socjalnej nie jest tańszy od innych. – To nielogiczne. To, co powstaje u nas, często produkowane jest w dłuższym czasie niż choćby w profesjonalnej szwalni – tlumaczy Anna Janiak. – Zwracamy uwagę na komfort pracy naszych pracowników. Zatrudniamy też na umowy o pracę, płacimy wszystkie składki, nie robimy niczego pod stołem. Nie możemy więc obniżyć kosztów pracy, tak jak robią to inne firmy.
Znakiem firmowym Furii stały się poduszki, przytulanki i zabawki, dekorowane ręcznie lub z wykorzystaniem haftu komputerowego. Znani są z szycia personalizowanej haftem galanterii filcowej: toreb, etui oraz tekstyliów przygotowywanych na indywidualne zamówienia. Dwa lata temu współpracowali w realizowaniu zamówienia na filcowe teczki m.in. na szczyt NATO w Warszawie. – Partnerzy znają nas z jakości. Wypracowaliśmy sobie nasz własny styl. Specjalizujemy się w realizacji potrzeb nietypowych – mówi Janiak.
Pracowników Furii szyć uczy Jerzy Janiak. Ma 26 lat i zespół Aspergera. – Gdy powstawała spółdzielnia studiowałem pedagogikę i chciałem pracować w szkole. Plany szybko się jednak zmieniły. Pewnego dnia dostałem maszynę do szycia i spodobało mi się. Nauczyłem się szyć. Zmieniłem studia dzienne na zaoczne i zacząłem pracować – wspomina. To on, jako pierwszy nauczył się fachu. Teraz uczy go innych pracowników. Jak podkreśla, potrzebna jest cierpliwość, ale też manualne zdolności. – Plus jest taki, że osoby z aspergerem potrafią niekonwencjonalnie rozwiązywać problemy, a pracownicy z autyzmem nie męczą się powtarzającymi się czynnościami. Potrafimy robić np. haft dwustronny, który wymagał od nas nieszablonowego podejścia. Takich rzeczy jak dwustronne breloczki nie ma chyba nigdzie indziej – wyjaśnia.
Za swoje dokonania Furia otrzymała nagrodę „Odkrycie Roku 2017” w konkursie im. Jacka Kuronia. Prezes Anna Janiak podkreśla, że dla nich to ogromne wyróżnienie. Chcieliby, aby podmiotów ekonomii społecznej nie postrzegać tylko niszowo, choć w tym zakresie – jak mówi w rozmowie – przed nimi jest jeszcze wiele do zrobienia.
Jest ich coraz więcej
Spółdzielnie socjalne w Polsce mogą działać od 2004 r. Z roku na rok ich liczba wzrasta. Z danych rejestru REGON wynika, że na koniec ubiegłego roku w Polsce zarejestrowanych było blisko 1,6 tys. spółdzielni, o 200 więcej niż rok wcześniej. Spośród nich niecały tysiąc prowadziło aktywną działalność. Według raportu Głównego Urzędu Statystycznego najwięcej, bo 15 proc., w województwie wielkopolskim. – To bardzo dobre dane, choć trudno mówić jeszcze o fenomenie spółdzielni. Po prostu coraz bardziej wpisują się one w krajobraz miast czy wsi, a ludzie coraz częściej znają je lub korzystają z ich usług – ocenia Anna Dranikowska ze Stowarzyszenia na rzecz Spółdzielni Socjalnych.
– Założenie spółdzielni nie jest gwarancją udanego pomysłu na biznes. Może ona upaść jak każda firma, zarówno pod kątem biznesowym, jak i ze względu na relacje miedzy ludźmi – mówi Patrycja Zenker z Fundacji Barka, która prowadzi Ośrodek Wsparcia Ekonomii Społecznej. To właśnie tego typu miejsca bezpośrednio przyczyniają się do rosnącej liczby nowych spółdzielni. Można w nich liczyć na profesjonalną pomoc. – Osobom, które przychodzą z pomysłem założenia spółdzielni, tłumaczymy, czym one są, pomagamy w napisaniu biznesplanu, pozyskaniu dotacji, a następnie przyglądamy się jak działa – tłumaczy Zenker. – Na początku zawsze są jakieś trudności, ale dzięki nam osoby zakładające spółdzielnie nie są pozostawione same sobie – dodaje.
Spółdzielnie socjalne w Polsce to w niemal połowie małe przedsiębiorstwa. Jak podaje raport GUS, dwa lata temu ich średni budżet wyniósł nieco ponad 300 tys. złotych. Zatrudniały średnio pięciu pracowników na umowy o pracę, a prawie połowę z nich stanowiły osoby w wieku 31–50 lat.
Od czego zacząć?
Trzeba mieć przede wszystkim pomysł. Według GUS-u większość spółdzielni prowadzi restauracje czy punkty gastronomiczne oraz świadczy usługi cateringowe. Dość duża część związana jest z zagospodarowaniem terenów zielonych oraz oferowaniem usług sprzątających. Spółdzielnie zajmują się też opieką zdrowotną i pomocą społeczną. Inne działają jeszcze m.in. w branży przetwórstwa przemysłowego, budownictwie, handlu, edukacji czy realizują działalność kulturalną, rozrywkową lub rekreacyjną.
Oprócz pomysłu, do założenia spółdzielni potrzeba było jeszcze tydzień temu pięciu osób. Od początku kwietnia, zgodnie z nowelizacją ustawy o spółdzielniach socjalnych, wystarczą już trzy (kolejne dwie będą musiały dołączyć po roku). Zmiany w prawie mają umożliwić założenie spółdzielni np. osobom poszukującym pracy. – To wyciagnięcie ręki chociażby do studentów, którzy chcieliby spróbować swoich sił w tego rodzaju działalności – ocenia Anna Dranikowska.
Na start potrzebny jest też duch pracy zespołowej i upór. – Nawet z dotacjami to nie jest ława droga. To normalny biznes, tyle że ze społecznym zacięciem. Trzeba pracować z ludźmi, którzy np. są uzależnieni albo długo nie pracowali. To jest właśnie trudniejsze, ale daje więcej satysfakcji – mówi Patrycja Zenker. Ekonomia społeczna i jej rozwój pokazują, że w biznesie zysk na koncie wcale nie musi być najważniejszy.