Logo Przewdonik Katolicki

Internauci nie muszą się obawiać

Michał Bondyra
FOT. MAKSIM PASKO/FOTOLIA

Z Jackiem Wojtasiem, koordynatorem ds. europejskich Izby Wydawców Prasy, rozmawia Michał Bondyra

Choć dyrektywa unijna o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym, nazywana „ACTA 2.0” została właśnie odrzucona przez Parlament Europejski, prace nad nią rozpoczną się ponownie we wrześniu. Czemu ma służyć to prawo?
– Dyrektywa ma na celu dostosowanie systemu ochrony prawno-autorskiej do nowych warunków związanych z rozwojem technologii, w szczególności z powszechnym dostępem do internetu. Przedstawiając ten projekt we wrześniu 2016 r. Komisja Europejska uznała, że przynajmniej w pewnym zakresie należy uporządkować sprawy związane z prawem autorskim w Unii Europejskiej.
 
Co budzi dziś największe kontrowersje?
– Dwie sprawy. Po pierwsze, prawo pokrewne dla wydawców prasy (art. 11), którego beneficjentami byliby dziennikarze i wydawcy prasy. Po drugie, zamknięcie tzw. luki wartości pomiędzy zyskami uzyskiwanymi przez część platform internetowych a wynagrodzeniami twórców i producentów treści, które na pewnych portalach zamieszczają internauci (art. 13).
 
Wspomniał Pan o art. 13. To głównie on jest kością niezgody. Przeciwnicy dyrektywy alarmują, że jego wprowadzenie oznacza cenzurę w internecie.
– Art. 13 dotyczy tylko pewnej części portali, takich jak YouTube, SoundCloud czy Dailymotion, a nie całego internetu. Chodzi o dostawców usług dzielenia się treściami w sieci, których „jednym z głównych celów jest przechowywanie i zapewnianie publicznego dostępu do chronionych utworów lub innych przedmiotów zamieszczanych przez użytkowników, które serwis optymalizuje”. Na te portale regulacja nakłada obowiązek zawierania umów licencyjnych z twórcami i producentami utworów, które użytkownicy zamieszczą na portalu. Wprowadzone rozwiązania mają być wypracowane między portalami i posiadaczami praw oraz być „odpowiednie i proporcjonalne”. Dodatkowo regulacja przewiduje, że gdyby w wyniku prowadzonego przez portal monitoringu doszło do niesłusznego zablokowania jakiejś treści, to istnieją szybkie metody odwoławcze.
 
Chodzi więc o walkę z internetowym piractwem?
– Piractwo internetowe w Polsce osiąga ogromne rozmiary. W dyrektywie chodzi o to, by podmioty, które korzystają z cudzych treści, nie ponosząc kosztów ich wytworzenia, podzieliły się swoimi zyskami z tymi, którzy sfinansowali i wytworzyli te treści. Chodzi o ograniczenie komercyjnego wykorzystywania cudzych treści, bez ponoszenia kosztów, wedle zasady: skoro zarabiasz na naszych utworach, podziel się swoim zyskiem. Te przepisy są krokiem w dobrym kierunku, bo określają precyzyjniej, co wolno, a czego nie wolno robić portalom działającym komercyjnie.
 
Internauci mogą czuć się zagrożeni?
– Regulacja ta w ogóle nie dotyczy indywidualnych internautów, którzy dalej będą korzystać z obowiązujących dotychczas wyjątków, tzw. dozwolonego użytku. Wciąż będą mogli linkować, wymieniać się utworami z przyjaciółmi, cytować, komentować czy tworzyć memy.
 
Czy dyrektywa zablokuje takie projekty jak Wikipedia?
– W tekście sprawozdawcy Komisji Prawnej Parlamentu Europejskiego Alexandra Vossa, wyraźnie zdefiniowano portale objęte regulacją i stwierdzono, że nie są to portale działające w celu niekomercyjnym, takie jak encyklopedie cyfrowe, ani dostawcy usług online, gdzie treści są zamieszczane za upoważnieniem wszystkich zainteresowanych podmiotów praw, takich jak edukacyjne i naukowe repozytoria. Wikipedia mieści się przecież w obu tych grupach. Poza regulacją będą też „dostawcy usług w chmurze dla celów indywidualnych, którzy nie zapewniają bezpośrednio publicznego dostępu, platformy opracowujące programy z otwartego źródła oraz rynki cyfrowe, których główną działalnością jest handel detaliczny towarami fizycznymi”. Warto też dodać, iż wiele portali, których dotyczyć ma regulacja, już od lat stosuje monitorowanie i blokowanie treści.
 
A co z zarzutem, że dyrektywa może uderzyć w małych wydawców, przez co internauci będą zdani tylko na internetowych gigantów?
– Dziś mali, lokalni, krajowi wydawcy są bezradni w konfrontacji z dużymi graczami internetowymi, którzy narzucają im swoje warunki i wykorzystują za darmo ich treści. Małych i średnich wydawców nie stać na prowadzenie długotrwałych i kosztowych procesów sądowych w obronie swoich praw. W negocjacjach z wykorzystującymi ich materiały prasowe są na przegranej pozycji. Dyrektywa ma zapewnić szeroki dostęp do treści, których powstanie ktoś sfinansował, a nic z tego nie ma. Wydawcy sami poszerzają swój zasięg poprzez udostępnianie swoich materiałów prasowych na różnorodnych nośnikach i we wszelkich formatach. W interesie wydawców leży szeroka dostępność treści, dlatego nikt nie będzie blokował dostępu. Chodzi tylko o to, by podmioty, które zarabiają na wykorzystaniu materiałów prasowych, podzieliły się swoim zyskiem z dziennikarzami i wydawcami, którzy będą te środki powtórnie inwestować w powstanie nowych, interesujących treści, co będzie korzystne dla wszystkich, w szczególności zaś dla internautów.
 
Czy dyrektywa może oznaczać zmierzch bezpłatnych mediów społecznościowych?
– Internet już nie jest bezpłatny. Darmowy (pomijam, że płaci się oczywiście za dostęp do internetu), nie znaczy bezpłatny. Korzystając z wielu portali, w tym i mediów społecznościowych płaci się tam nie gotówką, ale swoimi danymi, które są później komercjalizowane i sprzedawane podmiotom kierującym przekazy reklamowe czy sprofilowane usługi.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki