Logo Przewdonik Katolicki

Przeilustrować kanon

Natalia Budzyńska
FOT. PAWEŁ PAWLAK/ MATERIAŁY PRASOWE WYDAWNICTWA ZNAK

Istnieją książki, które otrzymaliśmy w pakiecie z ilustracjami. Od czasu do czasu pojawiają się pomysły wydawnicze, które proponują inne wizje graficzne, najczęściej nieudane. Po nowym Bullerbyn nadszedł czas na zupełnie nowego Małego Księcia.

Czy Mały Książę może wyglądać inaczej niż ten jasnowłosy chłopiec, którego narysował Saint-Exupéry? Owszem, niektórzy ilustratorzy próbowali zmienić oryginalne autorskie akwarelki, najczęściej sprowadzając je do naiwnej dziecięcej ilustracji, i chyba nigdy żaden z czytelników tego nie zaakceptował. Z czego to wynikało? Z przekonania, że małe dziecko nie zrozumie symbolicznej i oszczędnej kreski Saint-Exupéry’ego, bo przecież dziecko potrzebuje feerii kolorów, nagromadzenia szczegółów i dopowiedzeń. Tak, żeby nie starczało miejsca na wyobraźnię.
Mały Książę to zresztą niezbyt dobry przykład, bo to właściwie nie jest książka dla dzieci, a już na pewno nie dla najmłodszych. Takim procesom jednak próbowano poddać inne klasyki: Muminki, Dzieci z Bullerbyn czy – z największym sukcesem – Kubusia Puchatka. Sukces w tym przypadku polega na tym, że wyrosło już całe pokolenie, dla którego Kubuś Puchatek nosi czerwony sweterek. Dla nich ten legendarny miś ma wygląd wymyślony przez rysowników studia Disneya i nie wiem, czy coś w tej kwestii może się jeszcze zmienić.
Tymczasem lada moment w księgarniach znajdziemy nowe wydanie Małego Księcia z zupełnie inną szatą graficzną niż ta, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Zilustrowania kanonicznego tekstu podjął się polski ilustrator i grafik, Paweł Pawlak. Mały Książę został odmłodzony, zyskał kolory, ale wciąż budzi uczucia i emocje. To nie pospolite rysunki, ale ciekawe grafiki, które towarzyszą tekstowi, interpretują go, nasuwają nowe odczytania, wzbogacają wątki. Podobają mi się, ale jednak nie sądzę, żeby akwarelki Saint-Exupéry’ego były zagrożone, mimo że sam autor przyznawał, że są nieudane, bo rysować nie potrafi. Przecież dorośli zniechęcili go do malowania, gdy miał sześć lat, „i dlatego umiem rysować tylko węże boa zamknięte i otwarte” – pisał. I faktycznie, trzeba przyznać, że jego ilustracje są raczej nieporadne.
Otwieram więc książeczkę, na okładce której widnieje zgeometryzowana róża, róża o kształcie dalekiej planety, róża, której koncentrycznie ułożone płatki wciągają mnie i hipnotyzują. Oto całkiem nowa opowieść. Zachęca, by przeczytać ją niby po raz kolejny, a tak jakby pierwszy.
 
Nowy Książę
Oryginalne rysunki Antoine de Saint-Exupery’ego do Małego Księcia pokazane zostały cztery lata temu w Nowym Jorku na wystawie zorganizowanej w Morgan Library, która jest właścicielem rękopisu. To akwarelki, próby, szkice, których wiele nie zostało przez autora wykorzystanych w ostatecznej wersji przeznaczonej do wydania. Przede wszystkim są blade, ponure i bure. Niezbyt dobre, choć posiadają urok i oddają ów smutek i samotność przewijające się przez całą opowieść. Z czasem wydawcy zaczęli je podkolorowywać, wzmacniać, niektóre wydania niemal w niczym nie przypominały oryginału. Szczerze? To, co wydaje nam się kanoniczne, to tak naprawdę Saint-Exupéry pokolorowany.
Z okazji zbliżającej się 75. rocznicy pierwszego wydania Małego Księcia wydawnictwo Znak zaproponowało świetnemu polskiemu ilustratorowi, wspomnianemu już Pawłowi Pawlakowi, zmierzenie się z kultowym tekstem. Podjął się wyzwania i, jak sam napisał, stworzył grafiki, w których szukał swojego osobistego Księcia. Pawlak zilustrował dotąd niemal osiemdziesiąt książek dla dzieci, a jego ilustracje do 13 bajek z Królestwa Lailonii dla dużych i małych Leszka Kołakowskiego wzbudziły duże zainteresowanie na Międzynarodowych Targach Książki Dziecięcej w Bolonii. W wywiadzie dla najnowszego numeru „Książek” mówi: „Nie mogłem po prostu wyciąć ilustracji Saint-Exupery’ego z jego własnej książki i zamiast nich wstawić własnych. Musiałem odpowiedzieć sobie na pytanie: kim mam być wobec tekstu? Uznałem, że siłą rzeczy muszę zostać barbarzyńcą, który wyszturchnie Saint-Exupery’ego z jego własnej książki i nada jej całkiem inny charakter. Nie zawsze mogłem go usunąć bez śladu i pewne rzeczy musiałem za nim powtórzyć”. Wiadomo, że musiał być baranek, musiał być słoń i baobab. Ale na przykład pojawił się Pilot, którego autor Małego Księcia nigdy nie narysował. Ciekawa jestem, jaka będzie dalsza droga nowych ilustracji, czy zostaną zaakceptowane i czy nowy Książę zastąpi tego, do którego się przyzwyczailiśmy.
 
Nowe Bullerbyn
Jesteśmy trochę niewolnikami pamięci i sentymentów. Pamiętamy bardzo dobrze, że jak Dzieci z Bullerbyn, to żółta okładka z rysunkami Hanny Czajkowskiej. Co z tego, że czarno-białymi. Ileż tam się działo, nasza wyobraźnia dodawała barwy i nikt nie powie, że w Bullerbyn kiedykolwiek brakowało kolorów. Jak Andersen, to z całostronicowymi rysunkami Szancera. Jak Cyryl, gdzie jesteś, to w opracowaniu graficznym Butenki. Jak Muminki, to oczywiście tylko z ilustracjami Tove Jansson. Jak Alicja w Krainie Czarów, to staromodne ryciny Johna Tenniela, a Kubuś Puchatek ma wygląd stworzony przez E.H. Sheparda i zaakceptowany przez Milne’a. Każdy z autorów tych książek miał wizję, ilustrował sam lub zlecał ilustracje wybranym osobom. Kolejne wydania nie były zmieniane, w naszej wyobraźni pozostały właśnie w takiej formie, do każdej zmiany podchodzimy więc nieufnie. Traktujemy je jako eksperymenty, których czas zaraz się skończy. Przemkną przez księgarnie, nakład się wyczerpie i wrócimy do tego, co już było.
A może jednak nie? Historia ilustracji do Dzieci z Bullerbyn burzy ten prosty schemat. Ostatnio książka została na nowo zilustrowana w bogatym kolorze przez Magdalenę Kozieł-Nowak, która przyznawała, że sama była przywiązana do wydania z „żółtą okładką”. Wydaje nam się, że kanoniczna ilustracja pochodzi z „żółtego” wydania? A wcale nie. Autorką ilustracji, które tak bardzo wbiły nam się w pamięć, jest przecież polska graficzka, a oryginały z pierwszego wydania sięgają lat 40. Astrid Lindgren, autorka Dzieci z Bullerbyn i Pippi Pończoszarki, bardzo zwracała uwagę na to, kto będzie jej książki ilustrował i sama autorów grafik wybierała. Postanowiła, że przygody dzieci z Bullerbyn może pokazać tylko Ingrid Vang Nyman, świetna duńska ilustratorka, która uważała, że ilustracja dla dzieci powinna być na takim samym poziomie, jak dla dorosłych – co w tamtych czasach wcale nie było takie oczywiste. Właściwie często nie jest do dziś. My Vang Nyman bardziej znamy z ilustracji do Pippi Pończoszanki, chociaż i w tym przypadku dla wielu z nas Pippi wygląda tak, jak zobaczył ją Zbigniew Piotrowski w jednym z pierwszych polskich wydań. Magdalena Kozieł-Nowak o swojej pracy mówi tak: „Chciałam stworzyć ilustracje, które złapią miniony czas, wspomnienie, sielankę, będą może nawet trochę retro”. Nowe wydanie Dzieci z Bullerbyn może i przytłacza kolorem, liczbą i wielkością ilustracji, ale rzeczywiście autorka potraktowała je bardzo tradycyjnie. To wciąż świat, do którego tęsknimy, czas dzieciństwa, beztroski, czas bezpieczny. Autorka mówi, że teraz chciałaby „przeilustrować” Pchłę Szachrajkę Jana Brzechwy, której wizerunek stworzyła w 1957 r. Irena Kuczborska.
 
Kto się porwie na Muminki?
Na Kubusia Puchatka porwali się ludzie Disneya i przemienili go na zawsze. Na Alicję próbował spojrzeć swoimi oczyma Salvador Dali i stworzył całkiem ciekawe ilustracje, które jednak zostały potraktowane tylko jako artystyczny kaprys, co zresztą było zamierzeniem wydawnictwa. Alicję w Krainie Czarów próbowała zilustrować nawet Tove Jansson. Za to jej Muminki to klasyk, na którego „przeilustrowanie” nie porwie się chyba nikt. Mam nadzieję, bo przecież to samo można powiedzieć o świecie Kubusia Puchatka pana Sheparda. Absolutnie genialne ilustracje nie potrzebują żadnych „ulepszeń”, a mimo to rynek uważa inaczej. Czasem chcę wrócić do źródeł. Czasem jednak ciekawa jestem nowego spojrzenia – byle było dziełem świetnych grafików.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki