Logo Przewdonik Katolicki

Horror dorosłości

Natalia Budzyńska

Film Mały Książę wiele traci ze swej tajemniczości i wieloznaczności. Małym dzieciom się spodoba, ale dorosłych może zirytować toporne moralizatorstwo.

Wielka szkoda, bo pierwsza połowa filmu pokazała, że to przedsięwzięcie miało duże szanse powodzenia. Mały Książę, uwielbiana na całym świecie o opowieść wartości przyjaźni i o dojrzewaniu do miłości, nie miała szczęścia do ekranizacji. Amerykański musical fantasy z 1974 r. okazał się kompletną porażką. Zapowiadana od ponad roku francuska animacja w reżyserii Marka Osborne’a mogła tę sytuację zmienić. Były też wątpliwości: czy reżyser Kung Fu Pandy będzie chciał stworzyć opowieść tak pełną subtelności jak Mały Książę? Czy wytwórnia Paramount zdecyduje się na ambitną animację, nieulegającą populistycznym ciągotom zinfantylizowanego społeczeństwa? Czy Mały Książę nie zostanie sprowadzony do kolejnej bajki z morałem i kilkoma odniesieniami do świata dorosłych, żeby przypadkiem nie wyszli z kina z poczuciem straconego czasu ze swoimi dziećmi? Wiele oczekiwań ma związek z tym, że mamy do czynienia z niezwykle wartościową i ważną dla kilku pokoleń książką.
 
Poklatkowe arcydzieło
Mały Książę z rysunkami autora po raz pierwszy został wydany w Stanach Zjednoczonych w 1943 r. Od tego czasu został przetłumaczony na ponad 270 języków i dialektów i sprzedany w ponad 140 mln egzemplarzy. Dlaczego? Bo to tylko pozornie książeczka dla dzieci. Tak naprawdę zrozumie ją tylko dorosły ze swoim bagażem przeżyć. Antoine’owi Saint-Exupery’emu udało się bowiem w krótkim tekście pokazać świat uczuć, które nie pozwalają nam być w pełni szczęśliwymi. Ludzki egoizm, próżność, tęsknotę za pięknem, za miłością i oddaniem. Cytaty z tej ważnej książki wielu z nas zna na pamięć. Saint-Exupery zdaje się mówić: świat dziecka jest taki prosty, dlaczego wszystko sobie komplikujemy? Kiedy pisał Małego Księcia, leżał w szpitalu, z daleka od ogarniętej wojną Europy, na dodatek w bardzo złej uczuciowej sytuacji związanej z miłością swojego życia, żoną Consuelo. To ona stała się różą, którą opuści. Genialność tej książki polega nie tylko na poetyckim języku i formie, w jakiej została napisana, ale też na uniwersalności: każdy z nas z łatwością odnajdzie się w każdym jej zdaniu. Mówi ona o tym, o czym dorośli chcą zapomnieć, bo choć za tym tęsknią, to wydaje im się, że nie powinni. Piękno jednak tkwi w nieoczywistości, w symbolice, w niedosłowności.
Zaniepokoiła mnie machina reklamowa, która ruszyła, zanim odbyła się kinowa premiera. Mała dziewczynka w zwiastunie. Współczesny świat tamże. Twórcy nie zrobili bowiem adaptacji dzieła Saint-Exupery’ego, tekst Małego Księcia czyniąc tylko materiałem wyjściowym do zupełnie innej historii. Bohaterką filmu jest dziewczynka wychowywana przez samotną korpo-mamę. Sąsiad-staruszek opowiada dziewczynce o tym, jak spotkał na pustyni małego chłopca, który poprosił go o narysowanie baranka. W pierwszej części filmu dziewczynka poznaje opowieść, którą wszyscy znamy i ta część rzeczywiście zachwyca. Pomysł dwóch stylistyk animacyjnych jest bardzo udany: czasy współczesne to nowoczesny styl bohaterów z dużymi oczami, ale wspomnienia ze spotkania Małego Księcia i jego historia to wspaniała animacja poklatkowa papierowych figurek. Zanimowane rękopisy opowieści z rysunkami Saint-Exupery’ego są po prostu zachwycające. Ten fragment filmu robi naprawdę bardzo dobre wrażenie, jest ambitny, poetycki, wzruszający. Przez pół filmu miałam wrażenie, że zrobiono świetny film daleki od disnejowskiej papki, którą miałam okazję zobaczyć w zwiastunach przed seansem.
 
Kawa na ławę
Niestety. Końcówka filmu to luźny wymysł scenarzystów z dorosłym Małym Księciem, planetą wysokościowców i bohaterską dziewczynką w rolach głównych. A dla rodziców potrójna dawka umoralniających wykładów podanych w takim uproszczeniu, że zrozumiałych nawet dla najmniej uważnego dziecka. A więc to tak naprawdę film o tym, żebyś rodzicu nie pracował za dużo, nie zapisywał dziecka do modnych szkół, bo nauka nie jest najważniejsza, a życie to nie wyścig szczurów, żebyś poza tym dziecku nie planował życia, bo dziecko lubi się bawić i czuć się wolne; że praca w korporacji pozbawia cię, dorosły człowieku, wrażliwości na potrzeby innych ludzi i sprawia, że jesteś nieszczęśliwy i ciągle zajęty, że próżność i pazerność nie dają szczęścia. Niestety, wszystkie filozoficzne subtelności Małego Księcia Saint-Exupery’ego uleciały. Reżyser wraz ze scenarzystami zdecydowali się wyłożyć nam wszystko kawa na ławę i uprościć do granic infantylnej disneyowskiej produkcji. Film miał po prostu odpowiadać sytuacji statystycznego dziecka: wychowywanego przez samotną matkę, pracującą w korporacji, realizującą swoje ambicje w potomku, które musi dostać się do najlepszej szkoły i spędzającego całe dnie samotnie tęskniąc za prawdziwą uwagą. „Oj, oj, pieniądze to nie wszystko” – zdają się mówić twórcy rodzicom siedzącym w kinie ze swoimi pociechami. Ja miałabym ochotę powiedzieć to samo im. Pieniądze to nie wszystko, dlaczego zrobiliście z tej pięknej bogatej w znaczenia opowieści zwykłą bajkę dla małych dzieci? Dlaczego opowiadając o sile wyobraźni, tak ją jednocześnie ograniczacie, przygotowując gotowe odpowiedzi? Dlaczego zamiast zachować piękną ascetyczność oryginalnej opowieści, zarzucacie ekran feerią barw i słów? Bo przecież pokazaliście, że można przełożyć język Saint-Exupery’ego na animację wprost zachwycającą.
Powstał nierówny film, który śmiało mogą obejrzeć małe dzieci, ale rodzice po godzinie zaczną spoglądać na zegarek. Film jest francuski, ale wyreżyserował go Amerykanin: wyszła z tego produkcja bazująca na emocjach rodem z Hollywood.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki