Gdy Sanah podczas sierpniowego koncertu na stadionie w Chorzowie wykonała po raz pierwszy swoją wersję Bajki, jej fani myśleli, że to po prostu cover słynnego przeboju Zdzisławy Sośnickiej z Akademii Pana Kleksa. Dwa tygodnie później okazało się, że to oficjalna piosenka promująca zaplanowaną na 5 stycznia 2024 r. premierę nowej ekranizacji kultowej książki Jana Brzechwy. W teledysku zobaczyliśmy i Piotra Fronczewskiego (grającego Doktora), i Tomasza Kota w roli Pana Kleksa, i całkiem sporo kadrów z filmu, których nie zawierał wypuszczony pod koniec ubiegłego roku zwiastun. Także takich, które bezpośrednio cytują kultowy film z 1984 r.
Wysokobudżetowe fantasy?
„Film zapowiada się jak wysokobudżetowe fantasy!” – mówią widzowie komentujący trailer i teledysk Sanah. Trudno nie przyznać im racji, widząc kosmiczne wręcz krajobrazy „Kleksowego” świata, postaci przypominające stwory z Gwiezdnych wojen czy Hobbita oraz rozmach graficzny tych kilku pokazanych scen. O nowej Akademii Pana Kleksa wiemy ciągle niewiele. Z pewnością ma to być bardziej ekranizacja książki Brzechwy, a nie remake filmu Krzysztofa Gradowskiego, z tą różnicą, że wymyślony przez Brzechwę Adaś w nowej opowieści jest Adą Niezgódką. Z materiałów prasowych możemy się dowiedzieć, że film przedstawia historię „pozornie zwykłej dziewczynki – Ady Niezgódki – która trafia do tytułowej Akademii, żeby poznać świat bajek, wyobraźni i kreatywności. Przy pomocy wybitnego i szalonego pedagoga profesora Ambrożego Kleksa rozwija swoje niesamowite umiejętności, a także wpada na ślad, który pomoże jej rozwikłać największą rodzinną tajemnicę”.
Widać, że reżyser nowej Akademii
Maciej Kawulski oraz scenarzysta Krzysztof Gureczny chcą zuniwersalizować opowieść Jana Brzechwy tak, by była czytelna dla dzieci z lat 20.
XXI wieku, nie tylko z Polski. Temu służyć ma zapewne umieszczenie współczesnego świata w realiach USA. Ale jednocześnie chcą, by film chcieli zobaczyć rodzice czy dziadkowie obecnych dzieci, wychowani na „Kleksowej” trylogii z lat 80.: pewnie dlatego w filmie gra Piotr Fronczewski, a warstwa muzyczna korzysta z kompozycji Andrzeja Korzyńskiego (Księżyc raz odwiedził staw czy Bajka).
– Po tym, co udało mi się w życiu stworzyć, nieskromnie myślałem, że nie boję się już niczego. Produkcja Kleksa oraz praca z wybitnie utalentowanymi dzieciakami uświadomiła mi szybko, że to po prostu nieprawda… ale to nie był lęk o projekt, to był lęk przed tym, czy będę potrafił stać się znów na kilka miesięcy dzieckiem, aby możliwie najbardziej wiarygodnie opowiedzieć tę piękną historię – mówił Maciej Kawulski w rozmowie z mediami w 2022 r.
Choć wśród komentujących zapowiedzi nie brakuje sceptyków bojących się zamachu na kinową legendę, zadziwiająco wiele głosów daje filmowi szansę.
Widz z zasady nieufny
Pozytywne nastawienie do remake’u starej historii jest bowiem rzadkością wśród współczesnych widzów. Zgodnie z powszechnie obowiązującą zasadą „lubienia filmów, które już raz widzieliśmy” dominuje lęk przed zepsuciem tego, co stało się kultowe, zmieszany jednocześnie z ciekawością, jak to „nowe” będzie wyglądało. Na tę ciekawość bez wątpienia liczą kolejni reżyserzy, porywający się albo na kolejne części hitów kasowych, albo na ich przeróbki dopasowane do coraz to nowszych czasów.
– Współcześni reżyserzy bardzo lubią nie tyle mierzyć się z legendami filmowymi, ile „podpinać” pod ich popularność i rozpoznawalność. Już sam fakt, że o jakiejś nowej odsłonie starego filmu się mówi, napędza ciekawość widzów, choćby nawet jej niechętnych, a co za tym idzie – także frekwencję w kinach czy wśród subskrybentów serwisu streamingowego – mówi Wiesław Kot, krytyk filmowy i znawca współczesnego kina.
Czy ciekawość wspomogła remake starego hitu, dowiemy się teraz przy okazji zapowiadanej na 27 września premiery nowego Znachora w reżyserii Michała Gazdy. Tym razem film nie wchodzi do kin, ale od razu na Netflixa, dając też widzom z zagranicy szansę na zapoznanie się z kultową historią napisaną przed wojną przez Dołęgę-Mostowicza.
W przypadku tego remake’u sceptyczne głosy widzów całkowicie zdominowały debatę nad filmem, choć – co trzeba przyznać – zwiastuny wyglądają obiecująco. „Nie wiem, czy aktorzy, reżyser, scenarzysta zdają sobie tak naprawdę sprawę, z czym się mierzą? Robią film, który będzie porównywany z filmem legendą, jednym z najwspanialszych, największych filmów polskiego kina, filmem, który od premiery ponad 40 lat temu nie zestarzał się nawet odrobinę. (…) Chyba tak naprawdę współczuję aktorom, którzy będą oceniani i krytykowani w znacznie większym stopniu niż w innych filmach, w których zagrali. Po zwiastunie nie można ocenić jednoznacznie, czy będzie to porażka. Ale tu nie będzie taryfy ulgowej. Jeśli film będzie oceniany jako niezły lub nawet dobry, to tak naprawdę będzie po prostu niepotrzebny. Ludzie obejrzą go tylko raz, po czym wrócą do wersji z 1982 roku. Życzę twórcom, żeby ten film był pamiętany dłużej niż rok” – czytamy w jednym z komentarzy.
Podobnie jak w przypadku Akademii Pana Kleksa, twórcy Znachora również puszczają oko do widzów pamiętających wersję filmu z 1982 r. (notabene – samą będącą remakiem wersji z 1937 r.).
Zatrudnili bowiem do jednej z drugoplanowych ról Artura Barcisia, który w wersji Jerzego Hoffmana grał uzdrowionego przez tytułowego znachora syna młynarza. Barciś w wywiadach mówi, że zgodził się przyjąć propozycję, ponieważ zachwycił go scenariusz nowej wersji kultowej historii. „To jest tak znakomicie napisany scenariusz, tak wciągający, że przeczytałem go jednym tchem w całości. Wątki są jednak poprowadzone inaczej, całą historia jest trochę inna, na przykład nie ma postaci, którą grałem w poprzednim Znachorze. Wcielający się w tytułową rolę Leszek Lichota gra znakomicie, to świetny aktor” – mówi Barciś.
Kreatywność pożądana
Tak jak Artur Barciś w nowym Znachorze – tak „łączniczką” z pierwowzorem filmu Sami swoi jest w nowym Anna Dymna. Na reżyserowanie kultowej opowieści o Kargulu i Pawlaku, kłócących się o miedzę, porwał się obecnie Artur Żmijewski – aktor znany z licznych ról teatralnych i filmowych. On jednak nie chce robić remake’u legendy PRL, ale jej prequel: w Sami swoi. Początek opowie losy bohaterów przed przeprowadzką na Ziemie Odzyskane i przed czasami znanymi z nakręconej w PRL trylogii. Anna Dymna, grająca wówczas Anię Pawlakównę, w prequelu zagra oddaloną o dwa pokolenia ciotkę swojej postaci, aby widzowie mogli odnaleźć między nimi podobieństwo. W filmie Żmijewskiego zobaczymy Kargula i Pawlaka jako dzieci, nastolatków i młodych dorosłych – w tych rolach młodzi aktorzy Adam Bobik i Karol Dziuba. Za scenariuszem stoi zaś 93-letni Andrzej Mularczyk – ten sam, który napisał scenariusze trzech pierwszych filmów serii oraz którego stryj Jan był pierwowzorem pierwszej opowieści o skłóconych sąsiadach z Kresów. Premiera filmu Sami swoi. Początek planowana jest na 2024 r. i również witana jest przez widzów sceptycznie. Obawiają się oni, że podzieli losy spektakularnych klap prequeli czy sequeli filmowych legend, takich jak Kogel-mogel 3 i 4, Ryś czy Stawka większa niż śmierć.
Sceptycyzm ten podzielają także zawodowi krytycy filmowi, w tym Wiesław Kot. Jego zdaniem obecni twórcy filmów nie są ciągle gotowi na udane zmierzenie się z kinową legendą, która przeszła próbę czasu jak Sami swoi czy Znachor. – Właśnie dlatego wielu z nich odmawia podobnych zabiegów. Markowi Piwowskiemu nie raz proponowano kontynuację Rejsu, ale z tego powodu odmawiał. Gdyby obecni twórcy byli naprawdę kreatywni, nie braliby się za odświeżanie starych historii, ale tworzyli własne pomysły z odwagą. Dobre kino rodzi się w bólach, jak Sami swoi z 1967 r., o czym dziś mało kto pamięta – mówi Wiesław Kot.
Z nowych odsłon starych filmów z zainteresowaniem czeka natomiast na nową ekranizację Chłopów Władysława Reymonta, zrobioną artystycznie podobną techniką animacyjną jak niegdyś film Twój Vincent. Malowania kadrów na wzór młodopolskich obrazów podjął się sztab ponad 100 artystów, zaś całość reżyserowali DK Welchman i Hugh Welchman. Film zebrał owacje na stojąco podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Toronto. Premiera kinowa zaplanowana jest na 13 października.