Logo Przewdonik Katolicki

Dziecko w szkole na punkty

Natalia Budzyńska
FOT. FOTOLIA

Skończył się wrzesień, który w naszej rodzinie był po prostu jednym z wakacyjnych miesięcy, a nie początkiem szkoły.

Nie powinny więc mnie interesować edukacyjne zmiany na poziomie podstawowym i średnim. Nie muszę się emocjonować informacjami pozyskanymi na wywiadówkach, zmianami, wymaganiami, systemem punktowym, nauczycielami, regulaminami i uczniami – moimi dziećmi. Ale mam przyjaciółki, a one dzieci w różnym wieku. I właśnie jedna z nich kilka dni temu oświadczyła mi, że zabiera swoje dziecko ze szkoły. Zwolenniczką edukacji domowej jestem od dawna, właściwie od czasu, kiedy moja córka chodziła do klasy trzeciej szkoły podstawowej. Wtedy zorientowałam się, że chyba w szkole traci czas. Po operacji spędziła dwa tygodnie w domu i w tym czasie przerabiałam z nią materiał zadany przez nauczycielkę. Zajęło nam to trzy dni. Pozostały czas mogłyśmy poświęcić na to, co moje dziecko interesowało szczególnie, a czego program nie przewidywał, bo przecież każde dziecko jest inne, co każdy wie. Także nauczyciele i dyrektorzy szkół. Kilka lat później edukacja domowa nabrała tempa i wielu moich znajomych skorzystało z możliwości tego rodzaju nauki. Ja i moje dzieci mieliśmy szczęście do nie najgorszych szkół, przyzwoitych dzieci w klasie, które miały normalnych rodziców i właściwie nigdy nie było powodu, żeby ze szkoły uciekać. Miałam wrażenie, że pewne niedociągnięcia, kryzysy i drobne problemy tylko nas hartują, szczególnie dzieci – do tak zwanego prawdziwego życia. Nigdy nie były tak poważne, żeby dzieci dawały oznaki traumy czy poważnej niechęci wobec szkoły. Mogę powiedzieć, że przetrwały. Tak, właśnie takiego chcę użyć słowa: przetrwały. Bo oficjalny i tradycyjny system edukacji to trochę taka szkoła przetrwania, która opiera się na przemocy.
Moja przyjaciółka wróciła z zebrania wzburzona i stwierdziła, że nie chce, aby jej dziecko brało udział w tym systemie, żeby ten system go kształtował. Nie, to nie była nowa szkoła, nauczyciele ci sami, dyrektor ten sam. Mimo to z jakiegoś powodu ci ludzie stwierdzili, że należy się ścigać o pierwsze miejsce i do tego ścigania zmusili dzieci i ich rodziców. Wszyscy otrzymali jasny przekaz, przekaz jedyny: punkty, trzeba zbierać punkty. Punkty należy dodawać i odejmować – a jakże, kara być musi. Dzieci warte są tyle, ile mają na koncie punktów. „Ja pas” – chciałoby się zacytować Nosowską.                              

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki