„Jestem na strajku szkolnym, ponieważ nie chcę tej reformy edukacji. Hania, III klasa, 8 lat”, „Nie idę do szkoły, bo uważam, że gimnazja nauczą nas więcej niż 7. i 8. klasa. Jerzy, VI klasa”, „Moje dzieci nie poszły. Reformy zawsze mogą być, ale przeprowadzone z głową, a nie na wariata. Anna K.”. Tego typu wpisy pojawiły się na Facebooku w piątek 10 marca. To głosy tych, którzy przyłączyli się do ogólnopolskiej akcji protestacyjnej mającej na celu odwołanie reformy oświaty. Uchylenia ustaw, które ją wprowadzają, domagali się rodzice m.in. z Warszawy, Poznania, Zielonej Góry, Krakowa i Gdańska. Swojej córki, gimnazjalistki, nie posłał do szkoły także prezydent Gdańska. Zapytany przez media czy nieposyłanie dzieci do szkół to dobra forma protestu, odpowiedział: „Co może zrobić społeczeństwo, kiedy nie jest słuchane? Decyduje nogami, decyduje absencją w szkole, decyduje strajkiem”.
Trudno określić skalę strajku w całym kraju. W niektórych szkołach nie przyszli pojedynczy uczniowie, w innych, szczególnie w gimnazjach, które mają być zlikwidowane, spora ich część, niekiedy wręcz całe klasy. Co na to minister edukacji? Dzień przed strajkiem mówiła, że rozumie zaniepokojenie rodziców i zaprasza ich do debaty.
Gry dorosłych
Tę oddolną inicjatywę koordynuje krajowy komitet protestacyjny utworzony przez rodziców działających m.in. w ruchu Rodzice Przeciwko Reformie Edukacji, Koalicji Nie dla Chaosu w Szkole oraz Inicjatywie Rodziców Zatrzymać Edukoszmar. Zapowiadają oni, że akcja protestacyjna będzie kontynuowana do skutku, w każdy dziesiąty dzień miesiąca.
– Kiedy znajomi rodzice pytają mnie, czy mają wysłać tego dnia dzieci do szkoły odpowiadam: „Wysłać. Nie można wciągać nieletnich w gry dorosłych” – mówi Małgorzata Narożna-Szmania, pedagog w jednej z poznańskich szkół. – Mój niepokój wzbudzają możliwe konsekwencje postępowania rodziców, którzy zatrzymali swoje dzieci w domach. Sami sobie odbierają argumenty wychowawcze na przyszłość. Jak zareagują na przykład, kiedy dziecko powie: „Nie idę do szkoły, bo jestem przeciw sprawdzianom i zadaniom domowym”? – dopowiada, przyznając, że zgadza się z założeniami reformy i wierzy w jej pozytywny skutek, ale jednocześnie uważa, że powinna zostać wprowadzona później.
Bogdan uczy z kolei w gimnazjum w jednym z wielkopolskich miast. Prosi, żeby nie podawać jego nazwiska. W szkole, w której pracuje, 10 marca nie przyszła na zajęcia mniej więcej jedna piąta uczniów. – To nie jest dobre posunięcie, żeby do protestów wykorzystywać dzieci. One nie do końca rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi. Przeciwnicy reformy chwytają się w tym wypadku przysłowiowej brzytwy. Uważam, że cała sprawa jest już przesądzona i nie ma od tego odwrotu – stwierdza. Jak dodaje, jego zdaniem reforma wprowadzana jest zbyt szybko. – Kiedyś, jak coś nie działało tak jak trzeba, to się to naprawiało, a nie wyrzucało. Tutaj ta naprawa powinna potrwać dłuższy czas. Nie byłoby wtedy pośpiechu, nieliczenia się ze zdaniem nikogo. Przez ostatnich 17 lat na przykład mnóstwo pieniędzy było przeznaczanych na finansowanie gimnazjów, a teraz 1 września dzieci, które poszłyby do pierwszej klasy gimnazjum, pójdą do szkół, które nie są do tego przystosowane.
Zaniepokojeni rodzice
Zdaniem Doroty Łobody z ruchu Rodzice Przeciwko Reformie Edukacji protesty obywateli to jedyna metoda, by powstrzymać działania Ministerstwa Edukacji Narodowej. Zauważa przy tym, że termin wprowadzenia reformy jest warunkowany kalendarzem wyborczym. Dlaczego rodzice dopiero teraz protestują, a nie od końca czerwca ubiegłego roku, kiedy minister edukacji ogłosiła swoje plany? Wtedy obawiali się zarzutów, że protestują przeciwko rozwiązaniom, których szczegóły nie są znane i tym samym mogą okazać się dobre. Teraz już osoby zrzeszone w ruchach rodzicielskich opowiadających się przeciwko reformie edukacji zgłaszają swoje zastrzeżenia z większym zdecydowaniem.
Strajkujący rodzice zwracają uwagę m.in. na to, że zmiany w oświacie powinny być wprowadzane od początku cyklu edukacyjnego. Teraz bowiem najbardziej ucierpią obecni szóstoklasiści, którzy przez trzy lata będą najstarsi w szkole. Brak kontaktu ze starszą młodzieżą może zaburzyć ich prawidłowy rozwój społeczny, który kształtuje się poprzez doświadczenia zdobywane w kontaktach także ze starszymi kolegami. Co więcej, w 2019 r. nastąpi kumulacja. Spotkają się wtedy, podczas naboru do szkół średnich, roczniki 2003, 2004 i 2005, ponieważ razem kończyć będą naukę uczniowie gimnazjum i pierwszej tury ośmioletniej szkoły podstawowej. Rodzice obawiają się również przepełnienia budynków szkół podstawowych, w których będą musiały zmieścić się dodatkowo klasy siódme i ósme, co może prowadzić w konsekwencji do zmianowego trybu nauki. Ich zdaniem likwidacja gimnazjów zwiększy także różnice edukacyjne pomiędzy miastem a wsią. Dla dzieci z małych ośrodków gimnazjum było bowiem często swoistą trampoliną edukacyjną. Zauważają też, że o rok skrócony zostanie czas obowiązkowej edukacji (z dziewięciu lat do ośmiu), co w przyszłości może zaowocować niższym poziomem wykształcenia społeczeństwa.
Rodzice domagają się również konsultacji społecznych dotyczących zmian w edukacji. Ich zdaniem rodzicielski głos został bowiem w debacie o reformie pominięty. Korzystając z przysługujących im praw obywatelskich postanowili więc zebrać podpisy pod inicjatywą referendalną. Obywatele mają w niej odpowiedzieć na pytanie „Czy jest Pani/Pan przeciw reformie edukacji, którą rząd wprowadza od 1 września 2017 roku?”. Komitet referendum tworzą Związek Nauczycielstwa Polskiego, organizacje pozarządowe i kilka partii opozycyjnych. W tej chwili opowiedziało się za nim ponad 360 tys. osób, do końca marca inicjatorzy referendum muszą jednak zebrać 500 tys. podpisów.
Polska rzeczywistość
Ministerstwo Edukacji Narodowej przekonuje, że reforma, i to sprawnie przeprowadzona, jest konieczna. W systemie edukacji zidentyfikowano bowiem blisko dwieście obszarów, które wymagają szybkiej interwencji. Pilnych zmian wymaga także kwestia finansowania zadań oświatowych. – Przede wszystkim jednak musimy powrócić do klasycznego kształcenia przedmiotowego, w ramach którego uczeń zdobywa wiedzę ogólną z każdej dziedziny nauki. Temu ma służyć przywrócenie systemu opierającego się na 8-letniej szkole podstawowej, 4-letnim liceum ogólnokształcącym i 5-letnim technikum, a także 3-letniej branżowej szkole I stopnia i 2-letniej II stopnia – podkreśla Anna Zalewska, minister edukacji narodowej.
Odpierając zarzuty przeciwników, argumentuje, że harmonogram pracy nad przygotowaniem projektów ustaw był dokładnie zaplanowany i przemyślany, a proponowane zmiany w oświacie przyczynią się w sumie do zwiększenia w skali kraju liczby etatów nauczycieli, a nie do ich zmniejszenia. Jak podaje ministerstwo, odbyło się również 130 spotkań kierownictwa MEN z samorządowcami, przedsiębiorcami, rodzicami, nauczycielami, dyrektorami szkół, uczniami i związkami zawodowymi. Mimo wszystko już na 31 marca zapowiadana jest akcja protestacyjna nauczycieli przeciwko reformie. Tego dnia strajkujący nauczyciele nie będą pracować.
Do myślenia daje też opublikowany 3 marca raport Najwyższej Izby Kontroli, która zbadała sytuację w 60 szkołach publicznych – 30 podstawówkach i 30 gimnazjach – w sześciu województwach. Na podstawie ankiet uzyskano również dane z prawie 7 tys. spośród 19 tys. szkół z terenu całej Polski, które dotyczyły organizacji pracy uczniów oraz warunków lokalowych. Efekt? Okazuje się, że w żadnej ze skontrolowanych szkół nie stworzono uczniom optymalnych warunków technicznych do nauki. Za ciasne były m.in. sale lekcyjne, a przedmioty wymagające koncentracji planowano na ostatnich lekcjach lub grupowano je w kilkugodzinne bloki, a przerwy między lekcyjne były za krótkie. A przecież na poziom kształcenia wpływają nie tylko wiedza, doświadczenie i zaangażowanie kadry dydaktycznej oraz motywacja uczniów, ale także m.in. odpowiednie warunki higieniczno-zdrowotne w szkole.