Logo Przewdonik Katolicki

Wojna bez twarzy, bez imienia, bez paszportu

Marta Titaniec
Fot. Caritas Polska

Chrześcijan w Aleppo muzułmanie pytają – dlaczego nam pomagacie, przecież nie musicie. Zadziwia ich miłość, która nie kończy się tylko na swoich.

Chrześcijan w Aleppo muzułmanie pytają – dlaczego nam pomagacie, przecież nie musicie. Zadziwia ich miłość, która nie kończy się tylko na swoich.
Yousef
Jest lekarzem chorób wewnętrznych. Miał klinikę w Aleppo wschodnim, gdzie był ordynatorem przez 40 lat. Syn pracował  w banku. Mówią, że żyło im się bardzo dobrze. Uciekli w 2013 r. Klinika została rozkradziona przez rebeliantów, ukradli kable, drewniane drzwi wzięli na opał. Czego nie ukradli, to spalili. Cztery lata nie pracował. Obecnie pracuje w przychodni przykościelnej dwie godziny dziennie. Biednych leczy za darmo, ci, co mogą, płacą mniej niż jeden dolar za konsultację.
Rasmije i Ali
Rodzina Rasmije i Ali uciekła w Wielki Piątek 2012 r. o czwartej nad ranem, kiedy Daesz weszło do dzielnicy chrześcijańskiej Jibal Saida. Mieszkali tam, chociaż są muzułmanami. W 2008 r. kupili pięciopokojowe mieszkanie za z trudem zarobione pieniądze. Cała rodzina, w tym dzieci, pracowała, by je wyposażyć. Skończyli meblować dom w 2010 r., dwa lata później wszystko zostawili w jednej chwili. Cały dobytek stanowi obecnie worek ze zdjęciami, który znaleźli, kiedy poszli zobaczyć, co zostało z ich domu. Matka, analfabetka, podpisuje się kciukiem, ale jest dumna, że troje dzieci się uczy. Jedna chce zostać lekarzem, druga nauczycielką, najmłodszy inżynierem. Obecnie mieszkają u sióstr franciszkanek, misjonarek Maryi, gdzie Rasmije pracuje od 23 lat.
Henri
Przed wojną miał ponad 100-metrowy warsztat samochodowy. Stracił go już na początku wojny 24 września 2011 r. Piękne, z dużymi sofami mieszkanie świadczy o dawnej zamożności. Obecnie dysponuje metrową budą na ulicy pod swoim mieszkaniem, ale jak twierdzi, teraz ludzie nawet jak mają samochody, to ich nie naprawiają, bo nie mają pieniędzy. Wypłaty się nie zmieniły, a dolar przed wojną kosztował 50 funtów syryjskich, obecnie trzeba zapłacić za niego 540 funtów. Jak ktoś ma pracę, zarabia może 50 dolarów. Nie kupi się za to nawet tyle, żeby przeżyć. Niezapomnianym śladem po wojnie jest trauma po tym, jak córka została zraniona odłamkiem w brzuch. Cudem uratowano jego Miriam. Sześć lat biedy – mówi. Kościół pomógł sfinansować operację córki. Żyjemy w kryzysie, ale nasza arabska kultura nie pozwala nam prosić o pomoc.
Znaczenie ordo caritatis
Takich historii wysłuchałam wiele w trakcie mojego pobytu w Aleppo. Wszyscy stali się biednymi, zdanymi na pomoc ludzi z zewnątrz. Wydaje się to tym bardziej niesprawiedliwe, że jedna z legend dotycząca powstania miasta mówi, że nasz patriarcha Abraham w drodze do Ziemi Obiecanej wydoił tutaj krowy i rozdawał mleko ubogim. Obecnie prawdziwość tej historii jest wątpliwa, ale fakt, że przetrwała do dziś, sprawia, że Halep (arabska nazwa Aleppo) kojarzy się od początku z hojnością, dobrobytem oraz gościnnością. A sami Syryjczycy uważani są za odpornych, cierpliwych i zdolnych do adaptacji. Patrząc na to, co przeżyli, te cechy jeszcze się wzmocniły, a najpewniej pomogły im przetrwać już sześć lat wojny. Pytani, ile jeszcze wojna może trwać, odpowiadali „Sześć lat…Inszallah”. Co mniej więcej znaczy, że nikt nie wie, kiedy to się skończy, ale najpewniej nie szybko.     
Do Polski wróciłam z listą rodzin z Kościoła ormiańsko-prawosławnego, jednego z jedenastu kościołów w Aleppo, a czwartym, z którym pracujemy w ramach programu Caritas Polska Rodzina Rodzinie. Dostałam ją od doktora Nabila z Kościoła łacińskiego, wielkiej postaci w tym udręczonym mieście. Poprosił, byśmy przyjęli do programu rodziny ormiańskie, które żyją w strasznej biedzie i nie ma nikogo, kto może im pomóc. Te historie też pokazują, jak w cierpieniu objawia się solidarność. I to słowo, tak znane Polakom nie oznacza, że najpierw pomagam swoim, a potem pozostałym. Tam ordo caritatis oznacza pomoc tym, którzy właśnie w danym momencie tego potrzebują, a nie sprawdzanie najpierw, z jakiego poziomu proszą o pomoc i czy przypadkiem ktoś nie jest przed nimi.   
Cierpienie rodzi jedność
Będąc po stronie wschodniej w trakcie dystrybucji ubrań przez Caritas Syria, podszedł do mnie dostawca rzeczy, mówiąc, że jest muzułmaninem. Dziękował bardzo za pomoc, jaką okazujemy jego braciom. Wierzymy przecież w jednego Boga, zakończył. Obydwoje byliśmy wzruszeni. Biskup chaldejski Antoine Audo, prezydent Caritas Syria, opowiadał mi, że pewnego dnia wychodząc z kościoła, zobaczył, że z ziemi podnosi się starszy człowiek, muzułmanin, i krzyczy: „Wiemy już, kim są chrześcijanie. To prawdziwe złoto, nie ma tam fałszu”. Jest to dla mnie głos proroka, mówi mi biskup. „Wojna jest brudna, ale ma też piękne karty”, powiedział w konkluzji. Moi rozmówcy chrześcijanie często słyszą pytanie – dlaczego pomagacie nam, muzułmanom, przecież wy nie musicie nam pomagać. Takich świadectw też usłyszałam dużo. Byłam na grobie małej pięcioletniej Emelie, pochowanej w ogrodzie u sióstr franciszkanek. Była członkinią Kościoła greckoprawosławnego. Zginęła w trakcie bombardowania. Rodzice nie mając dostępu do swojego cmentarza, poprosili o pomoc w pochówku siostry, by ciało mogło godnie spocząć w ziemi według tradycji. Ekumenia cierpienia, które przekracza granice konfesyjne, a nawet międzyreligijne. Dlaczego kiedy dzielimy podobne doświadczenia, dopiero wtedy dostrzegamy podobieństwa, mniej różnice. Dopiero w cierpieniu odnajdujemy się jako dzieci jednego Boga.        
Miasto ciemności
Samo miasto – tak piękne kiedyś, nazywane ekonomiczną stolicą Syrii, jest jednym z najdłużej bez przerwy zamieszkanych miejsc na ziemi. Posiada charakterystyczne tradycje kulinarne, jeden z najpiękniejszych krytych bazarów na Bliskim Wschodzie. Dziś to jest cmentarz. Od czerwca 2012 r. Aleppo było podzielone na dwie części: zachodnią, kontrolowaną przez rząd syryjski oraz wschodnie Aleppo, do grudnia 2016 r. w rękach grup opozycyjnych. Przed wojną liczyło 5 mln mieszkańców, obecnie 1,8. Zaraz po wyzwoleniu w grudniu 2016 r., wszyscy udali się do swoich domów, by zobaczyć, co zostało z ich dawnego życia, czy jest coś do odzyskania. Pozostały tylko  wspomnienia. Aphram z Kościoła syriackoprawosławnego, który chodził ze mną po ruinach miasta, wskazując miejsca, powiedział, że tu grał w piłkę, a niedaleko Cytadeli była dobra restauracja, gdzie spędzali niedzielne popołudnia. Teraz zgliszcza. Tak często słyszałam tam sformułowanie: „A przed wojną..”. Ktoś powiedział nostalgicznie: „Aleppo żyło nocą, myśmy nigdy nie zasypiali”. Dzisiaj po zachodzie słońca zapadają ciemności, gdzieniegdzie rozświetlone nikłymi pojedynczymi światłami z generatorów. Od lipca 2015 r. nie ma prądu, a ponad dwa lata nie ma bieżącej wody. Ludzi co najwyżej stać na zakup jednego ampera, co wystarcza na jedną żarówkę przez kilka godzin dziennie i jakiś drobny sprzęt. Do gotowania i jednocześnie ogrzania używają butli gazowych. Częste obrazy na ulicach to cysterny rozwożące wodę albo dzieci niosące butelki czy ludzie pchający przed sobą butle gazowe. Tam, żeby przeżyć, potrzeba włożyć dużo więcej wysiłku, niż tylko odkręcić wodę czy zapalić światło. Nie ma rodziny nie dotkniętej tragedią wojny. Dużo ludzi powyjeżdżało. Ze 150 tys. chrześcijan przed wojną obecnie pozostało około 35 tys.
Nie zostawiajcie nas
W ramach Programu Rodzina Rodzinie pomagamy blisko 10 tys. osób, w większości chrześcijanom, ale również muzułmanom. Szacujemy, że około jednej trzeciej chrześcijan w Aleppo dostaje pieniądze z Polski. Proszą nas jeszcze o niezostawianie ich samych. Aleppo zeszło z pierwszych stron gazet, ale tam pozostali ludzie bez pracy, bez środków do życia, w mieście pozbawionym dostępu do podstawowych źródeł. Ludzie, dla których – jak podkreślają – liczy się szacunek i godność, nie chcą zależeć od pomagających z zewnątrz. Ale jeszcze nie dziś. Na razie potrzebują funduszy, by kupić dostęp do chociaż 1 ampera, wodę, podstawowe jedzenie, opłacić czynsz oraz niezbędne leki. Marzą już o uruchomieniu swoich warsztatów, powrocie do pracy, odbudowie miasta. Chcemy być traktowani jak inni – móc się rozwijać, bez ingerencji obcych, bez sankcji, poradzimy sobie, tak jak do tej pory – mówią.
Ta wojna nie ma twarzy, imienia, paszportu, ale ma twarz konkretnych ludzi, ofiar tej bezsensownej wojny. W Syrii mówią, że jest w nią zaangażowanych 35 państw. Ks. Betros Kassis, administrator Kościoła syriackoprawosławnego, w podziękowaniu powiedział, że dzięki polskim rodzinom, rodziny syryjskie nie chodzą spać głodne.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki