Logo Przewdonik Katolicki

Polska jest dobra dla nas

Karolina Krawczyk
Fot. Tomasz Majewski

Siedmiomiesięczny Fedi jako jedyny nie wie, co to wojna. Urodził się w już Polsce, z dala od bombardowanego Aleppo.

Z Ritą, jej synem Fedim, tatą Fahedem i bratem George’em spotykamy się w Katowicach. Teraz to właśnie tutaj, na tych kilkudziesięciu metrach kwadratowych, jest ich dom. Ten prawdziwy, w Syrii, zostawili dwa lata temu, uciekając przed wojną. – Kiedyś Syria była piękna. Dzisiaj jest gruzowiskiem – mówi George. – Nasze życie było naprawdę dobre. Takie normalne. Studiowałem i pracowałem. Wieczorami, już po pracy, spotykaliśmy się ze znajomymi i paliliśmy sziszę, chodziliśmy na imprezy do klubów – wspomina. – Aleppo było miastem ludzi szczęśliwych. Uwielbialiśmy spędzać czas z sobą nawzajem – dodaje.
George, jeszcze gdy mieszkał w Syrii, pracował w fabryce plastiku. Był jednym z asystentów w zarządzie. – Za 400 dolarów można było żyć na dobrym poziomie. Ja zarabiałem 350 dolarów. Wydawałem z tego 150, a resztę oszczędzałem – mówi. Zresztą George pracował niemal od
zawsze. W każde wakacje, gdy jeszcze był małym chłopcem, dorabiał sobie pracą u jubilera. Studia na wydziale mechanicznym także łączył z zawodowymi obowiązkami.
Jaki był ich dom? – Bardzo otwarty – podkreśla George. Jego tata uśmiecha się szeroko na dźwięk tych wspomnień. Słucha z uwagą słów syna i tylko przytakuje, nic nie mówiąc. Rita w drugim pokoju usypia synka. – Nasza mama zapraszała sąsiadów na popołudniową kawę. Niedziela była zawsze świętem. Co tydzień odwiedzaliśmy babcię w jej domu, to był taki nasz rytuał – mówi George.
 
Trzy miesiące
Czy wiedzieli, że zbliża się wojna? – Powiedziano nam, że to potrwa trzy miesiące – mówi ze smutkiem Fahed. – To było jak straszny, najstraszniejszy sen. Jednego dnia życie się toczy zupełnie normalnie, a potem nagle okazuje się, że widzisz, jak bombardują miasto. Jeszcze w 2010 r., na kilka miesięcy przed wojną, kupiłem samochód, było mnie na to stać… – wspomina. – Nie ma żadnego powodu, dla którego ta wojna powinna się rozpocząć. A ona trwa już ponad sześć lat! – mówią zgodnie mężczyźni. – Nie wiesz, kiedy spadnie bomba. Za rogiem twojego domu czai się snajper. Czy jego kula trafi dziś w ciebie? Wychodzisz z domu i nie wiesz, czy wrócisz. Woda pitna pojawia się raz w tygodniu, na kilka godzin. W takich warunkach nie da się żyć. Więc jeśli masz możliwość ucieczki, po prostu to robisz… – tłumaczy George.
 
Chcesz kawy?
Rita wraca, nieśmiało podchodzi i po polsku pyta: – Chcesz kawy? Języka uczyła się sześć miesięcy. – Pierwszy rok, 2015, w Polsce nie uczyliśmy się. Nie było nauczyciela – tłumaczy po polsku Fahed. – Ja chcę mówić. Rozumiem dobrze, ale mówię trochę tylko – dodaje. Cała rodzina korzysta z kursów językowych prowadzonych przez Uniwersytet Śląski. Z dumą pokazują zaświadczenia o ukończeniu dwóch semestrów nauki. – Najpierw trzy miesiące od październik zeszły rok. Potem trzy miesiące przerwa i znowu trzy miesiące kurs A1. Trzy miesiące uczyłem się zdania „Cieszę się, że cię widzę”. Bardzo trudne – wyjaśnia Fahed. Upewnia się, czy łatwo go zrozumieć, bo wymowa naszych polskich głosek wciąż sprawia mu kłopoty. Dodaje, że niedługo znów czeka ich kolejny test. – Teraz pójdziemy na poziom A2 albo B1. Nie wiem. Najpierw test pierwszy październik – mówi. Na stole leżą książki, które próbują czytać w wolnych chwilach. Nie próżnują.
Opiekę nad syryjską rodziną roztoczyła parafia pw. św. Ludwika Króla i Wniebowzięcia NMP w Katowicach-Panewnikach. To właśnie dzięki staraniom tamtejszego proboszcza, o. Alana Ruska, mają teraz bezpieczny dach nad głową.
Z kolei członkowie wspólnoty pomagają im m.in. w nauce języka. – W kościele też dają nam lekcje po polsku. Sześć miesięcy bez płacenia. Wszyscy ludzie są dobrzy dla nas – mówi Fahed. I rzeczywiście, jeden z kursów otrzymali od pewnej nauczycielki w zamian za wymalowanie jej biura. – To taka wymiana barterowa. Tacie to malowanie zajęło to 3–4 dni – wyjaśnia George. Z kolei miasto Katowice wspiera ich finansowo – środki na utrzymanie Faheda i jego rodziny pochodzą z Indywidualnego Programu Integracji.
 
Droga do Polski
Uchodźcy do Polski trafili oficjalną drogą, ale ze względu na dobro rodziny, która została w Syrii, nie mogą mówić zbyt wiele. – Dostaliśmy wizę humanitarną. Najpierw przez rok mieszkaliśmy w Gubinie, a teraz tutaj, w Katowicach – tłumaczą. Cały proces ucieczki z terenu wojny zajął mniej więcej 2–3 miesiące.
– Na początku ucieczka z Aleppo wydawała się niemożliwa. To było bardzo trudne, wymagało wielu dokumentów. Problemem jest to, że tak naprawdę Europa nie chce przyjmować uchodźców drogą oficjalną. Chętniej są przyjmowani ci, którzy uciekają nielegalnie, przez morze. My nie chcieliśmy ryzykować życiem. To zwyczajnie niebezpieczne próbować uciec drogą morską – mówi George.
Fahed i jego rodzina w Polsce są od 2015 r. – Pogoda jest dobra dla nas, dla mnie. Wszystko podobne jak w Syria, ale jest trochę zimniej – mówi Fahed. – Ja z kolei lubię Polskę za kulturę i wiarę. Choć wiele podróżowałem, to nigdzie nie widziałem takiej wiary jak tutaj. Dzięki Bogu, tutaj jest silna – podkreśla George. Opowiada także o polskich górach i pięknej przyrodzie. – Natura jest piękna. Jest też dużo przestrzeni do spacerów, do bycia na świeżym powietrzu, a ludzie są przyjaźni – dodaje.
 
Nie mają odwagi do marzeń
– Przez tych pięć lat żyliśmy z dnia na dzień. Teraz nam trudno myśleć o przyszłości, o marzeniach. Mamy raczej takie zwykłe, krótkoterminowe cele. Nie da się zaplanować tego, co będzie, jeszcze nie jest teraz czas. Jeszcze nie potrafimy tak myśleć – mówi George. – Ja chcę mówić dobrze po polsku. To pierwsze dla mnie – dodaje Fahed. Widać, że chciałby powiedzieć wiele, wiele więcej, ale nieznajomość polskiego bardzo go ogranicza. – Kiedy rozmowa jest bardziej trudna, nie umiem rozmawiać po polsku – tłumaczy. Z pomocą przychodzi jego syn. – Rozmawialiśmy z tatą wiele razy o wojnie. Kiedy żyjesz w takim świecie, to uczysz się, co jest tak naprawdę ważne dla ciebie. Pewnie, że chcemy być szczęśliwi, ale nie umiemy patrzeć w odległą przyszłość i snuć odważnych planów. To wciąż zbyt trudne – wyjaśnia.
Fahed jest architektem. Chce po prostu znaleźć pracę w zawodzie. Rita, gdy tylko mały Fedi podrośnie, chce zostać kosmetologiem. Jej mąż, Eliasz, jest nieobecny podczas rozmowy. To właśnie on najszybciej z całej rodziny opanował podstawy języka i znalazł pracę. – Eliasz jest prawnikiem, ale teraz pracuje w restauracji. Wróci późno, około dwudziestej drugiej. Kiedy tylko będzie lepiej mówił po polsku, spróbuje zostać specjalistą od prawa międzynarodowego – dodaje Rita. Podkreśla, że wszyscy w Polsce czują się dobrze. – Tu jest bezpiecznie, czuję się jak w domu. Krok za krokiem próbujemy się zaaklimatyzować. Najłatwiej jest mi się odnaleźć w kościele, w parafii. Tylko czasem, kiedy na ulicy rozmawiamy między sobą po arabsku, czujemy ciekawskie spojrzenia na sobie. To przykre – mówi.
Podobnego zdania jest jej tata. On swoich sił próbuje nawet w parafialnym chórze. – Dwa razy w tygodniu mamy próby. To taki chór, który śpiewa na festiwalach, a nie w czasie niedzielnych Mszy. Wszystko dobrze – mówi uśmiechnięty Fahed. Brakuje mu tylko żony. Zmarła trzy lata temu na nowotwór, kiedy byli jeszcze w Aleppo.
– Oczywiście, że tęsknię za mamą. Ale nasza nadzieja na powtórne spotkanie jest większa – mówi George. – Wierzymy, że mama się za nas modli. To taka nasza „ochrona” i bardzo często, kiedy jesteśmy w potrzebie, po prostu mówimy: „Mamo, powiedz Panu Bogu, że potrzebujemy pomocy” – dodaje.
 
Pęknięcie
Choć wszyscy są jedną rodziną, to Rita praktykowała swoją wiarę w obrządku melchickim, jej tata w ormiańskim, mama w greckim, a George – w rzymskokatolickim. Jednak jak podkreślają, teraz jedyną przeszkodą w praktykowaniu wiary jest język.
Ale Syria to nie tylko chrześcijanie. – Jeszcze przed wojną jako chrześcijanie stanowiliśmy 12 proc. wszystkich ludzi w kraju. Teraz jest nas około 5 proc. W samym Aleppo żyły 3 miliony mieszkańców. Większość z nich jest muzułmanami – mówią. – Wszyscy byliśmy jedną rodziną. Mieliśmy sąsiadów, którzy wyznawali islam. Żyło nam się dobrze. Mój pracodawca także był muzułmaninem – mówi Fahed. Podkreślił, że chrześcijanie byli ludźmi wielkiego zaufania i chętnie ich zatrudniano. – Ludzie wiedzieli, że chrześcijanie nie kradną, że są uczciwi. Byliśmy w dobrych relacjach – podkreśla.
– Nie wiemy, dlaczego ludzie nawzajem zadają sobie taki ból. Mordują jedni drugich bez wyraźnego powodu. Coś po prostu pękło… My możemy się tylko modlić. Nie wolno nam nienawidzić. Trzeba modlić się za wszystkich bez wyjątku. Także za tych, którzy są prześladowcami, którzy zadają ból – mówią.
 
*
Imiona bohaterów tekstu są autentyczne, ale z powodów bezpieczeństwa nie publikujemy zdjęć.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki