Jak Pani wspomina swoją pielgrzymkę po Ziemi Świętej?
– To było w lutym 2023 roku. Było niesamowicie zimno, bo przez cały czas naszej pielgrzymki padał deszcz. Chociaż bliżej prawdy byłoby stwierdzenie, że była to wręcz ściana deszczu. A my byliśmy przygotowani na tropiki, bo mój znajomy był zaledwie tydzień przed nami w Ziemi Świętej i mówił, że było dwadzieścia siedem stopni. Więc mieliśmy kurtki (bo w Polsce była zima), ale poza tym wzięliśmy trampki i ubrania jak na lato.
Wiem, jak przenikliwa i zdradziecka może być pogoda w Ziemi Świętej. Wysoka wilgotność, wiatr, deszcz, a w hotelach raczej nie ma ogrzewania. Trzeba ratować się ubieraniem na cebulkę i spaniem pod kilkoma kocami.
– W piątym czy szóstym dniu pielgrzymki, podczas drogi krzyżowej w Jerozolimie, moja córka wylewała sobie wodę z butów tak, jakby lała ją z dzbanka. To był dla mnie trudny widok, taka moja osobista droga krzyżowa – jako matka z trudem patrzyłam na to, że moje dzieci tak marzną. Ta ściana deszczu, przenikliwe zimno, ale też majestatyczne pejzaże w drodze na Pole Pasterzy – to jest pierwsza myśl, kiedy wracam wspomnieniami do Ziemi Świętej.
A Betlejem? Jakie wywarło na Pani wrażenie?
– W mojej głowie rysuje się obraz pełen nawoływań z minaretów w języku arabskim. Pamiętam też poruszającą opowieść o świętej Katarzynie Aleksandryjskiej, która jest patronką kościoła w Betlejem. No i oczywiście nie da się zapomnieć kolejki do miejsca narodzenia Pana Jezusa. Czekaliśmy chyba ze dwie godziny, nim zeszliśmy do Groty Narodzenia. Podziwiałam w tym czasie część prawosławną bazyliki – dla mnie, która jestem związana z pisaniem ikon, to był czas pełen zachwytu. Pamiętam, jak spojrzałam na ikonę Narodzenia Pańskiego i przeszło mi przez myśl, że ja bym ją nieco inaczej napisała. W życiu by mi nie przyszło do głowy, że Pan Bóg usłyszy te słowa i weźmie je na poważnie.
Pamiętam też, że kiedy schodziłam do Groty Narodzenia, bardzo poruszyło mnie to, że było tam dość ciemno. Rzeczywiście miałam poczucie, że schodzę w jakiś mrok. Odniosłam wrażenie, że Pan Bóg chce mi przez to powiedzieć, że On jest w najciemniejszych zakamarkach naszego życia, także w tych chwilach, kiedy myślimy, że jesteśmy pogrążeni w sytuacjach bez wyjścia. Grota Narodzenia to miejsce, w którym Bóg przyszedł na świat, pokazuje nam, że On wcale nie potrzebuje pałacu – naprawdę wystarczy Mu niewielka przestrzeń w naszym sercu. On potrzebuje tylko tego, żeby Mu choć trochę zaufać i Go pokochać.
Dziś to właśnie Pani przygotowuje trzy obrazy do Groty Narodzenia Pańskiego w Betlejem. Pani dzieła mają zastąpić te, które są już zniszczone i nadpalone.
– Zdaję sobie sprawę z tego, że jest tak wielu wspaniałych artystów na świecie, którzy mogliby stworzyć naprawdę niesamowite dzieła. Ziemia Święta to przecież wyjątkowe miejsce… Kiedy dostałam tę propozycję, żebym to właśnie ja, która naprawdę jestem marnością, namalowała obrazy dla Dzieciątka, niesamowicie się wzruszyłam. Bo jak to tak – ja? Miejsce narodzin naszego Pana naprawdę zasługuje na to, żeby wisiały tam obrazy najznamienitszych twórców z całego świata. W pierwszej chwili, gdy usłyszałam zapytanie o obrazy, ugięły mi się kolana, byłam w takim szoku. Osoba, która mnie poleciła braciom franciszkanom, wiedziała, że malarstwo to całe moje życie. Kocham to, co robię.
Nie tworzy Pani „sztuki dla sztuki”, ale stara się oddać każdemu obrazowi i każdej ikonie kawałek serca.
– Nie ukrywam, że obrazy i ikony, które maluję, to tak naprawdę pretekst do tego, żeby mówić ludziom o Panu Bogu. Ja znam Boga, który jest niczym kochający Ojciec i przebaczająca Matka. W słowach trudno oddać nawet tę miłość, którą Pan Bóg ma do nas. To nie jest groźny, surowy sędzia. Bóg jest chodzącym miłosierdziem. Staram się przemycać tę prawdę, bo mam świadomość, że tutaj jesteśmy tylko na chwilę, a przed nami cała wieczność – zależy mi na tym, żeby nikt tej wieczności się nie bał, bo spędzimy ją w ramionach Ojca, który nas bezgranicznie kocha. I każdy, czy to król, czy przestępca, może do niego przyjść. Bóg nie stawia granic. To mnie zawsze wzrusza.
Czy malowanie obrazów do Groty też Panią tak porusza?
– Przyznam szczerze, że za każdym razem, kiedy zbliżam się do płócien, i nawet teraz, jak na nie patrzę, ogarnia mnie niesamowite wzruszenie, niedowierzanie i pokora. Ja mam szczerą nadzieję, że te obrazy będą po prostu przybliżać ludziom prawdę o tym, jak dobry jest Bóg, jak kochane jest to Dzieciątko, które zgodziło się w takich warunkach przyjść na świat.
Maluje Pani trzy obrazy. Proszę coś więcej o nich opowiedzieć.
– Faktycznie są trzy płótna, i one będą umieszczone w Grocie Narodzenia, w tej części, która należy do łacinników, a którą opiekują się bracia franciszkanie z Kustodii Ziemi Świętej. Pierwszy z obrazów, najdłuższy, bo ma prawie dwa metry, roboczo nazwałam Gloria. Wkomponowałam trzy grupy cherubinków, troszeczkę barokowych, z ładnym światłocieniem. Aniołowie trzymają wstęgę z napisem Gloria in excelsis Deo. Nad cherubinami są chmury, z których wypada snop światła. To jest obraz, który będzie umieszczony najbliżej sklepienia Groty.
Drugi obraz przedstawia pokłon pastuszków. Główną częścią obrazu jest grota. Bardzo mi zależało na tym, żeby właśnie to była grota, a nie szopka czy stajenka, jaką my w Polsce znamy. Cała scena odbywa się więc w grocie skalnej. Centralnym elementem kompozycji uczyniłam światło, które bije od Dzieciątka. To jest ciepłe światło, mające symbolizować sacrum Dziecięcia. Ono kontrastuje z granatem nieba i blaskiem Gwiazdy Betlejemskiej. Głębia kompozycji rozjaśniona jest chłodnym, zimnym światłem – to z kolei ma symbolizować profanum tego świata. Nowo narodzone Dzieciątko, które przychodzi na ten świat, łączy sacrum i profanum.
Starałam się, aby postaci na obrazach rozmieścić według złotego podziału, czyli klasycznej proporcji piękna. Dzieciątko umiejscowiłam w jednej trzeciej wysokości i szerokości obrazu, na przecięciu linii poziomu i pionu. W tym szczególnym punkcie jest więc Nowonarodzony, który jaśnieje ciepłym światłem. Na obrazie przedstawiającym pastuszków płaszcz Świętego Józefa jest niczym rozpostarty namiot nad Dzieciątkiem. Zabudowania, które umieściłam w oddali, pokazują, że grota rzeczywiście była na uboczu, z dala od skupisk ludzkich.
Światło odgrywa też ważną rolę w trzecim z obrazów.
– Ostatni obraz przedstawia pokłon Trzech Króli. Oni są uchwyceni w ruchu. Kadzidło w dłoniach jednego z królów delikatnie się dymi. Zupełnie tak, jak podczas Mszy św. – ten dym wznosi się do nieba, bo ma symbolizować chwałę Boga-Dzieciątka. Drugi z królów, ten, który ma w dłoniach mirrę, rozmodlonym wzrokiem patrzy na Nowonarodzonego. Trzeci z królów, niosący złoto, jest troszeczkę podobny do… jednego z braci franciszkanów, którzy dziś mieszkają w Betlejem. Zależało mi na tym, żeby właśnie jego profil wykorzystać do namalowania tego króla, bo wiem, że ten brat starł ręce i kolana na służbie Dzieciątku i nam, pielgrzymom przybywającym w to wyjątkowe miejsce. Dary Trzech Króli są dodatkowo pokryte 24-karatowym złotem i srebrem.
Ale nie tylko ten jeden król jest do kogoś podobny.
– Rzeczywiście królowie niosący kadzidło i mirrę mają twarze moich przyjaciół: Mateusza i Marcina. Z kolei Święty Józef ma twarz mojego męża Grzegorza. Jednak bez obaw – starałam się zachować semickie rysy postaci, a nie wiernie odwzorowywać twarze bliskich mi osób. Niemniej pewne drobne cechy przemyciłam, bo to też mój sposób okazania wdzięczności za ich przyjaźń i miłość. Podobnie i dwaj aniołowie na obrazie Gloria mają twarze moich kochanych córek – Uli i Julianny.
Wróćmy do światła. Te obrazy, mimo że przedstawiają wydarzenia nocy, są dosyć jasne.
– Początkowo chciałam wzorować się na grze światła i cienia, jaką widać na przykład u Caravaggia. Jednak bracia z Betlejem zasugerowali, żeby obrazy były jaśniejsze, bo sama grota, ta część łacińska, jest dość słabo oświetlona. Na suficie jest jedna lampka w kształcie gwiazdy, a oprócz tego wokół groty palą się tylko lampy oliwne. Musiałam więc dostosować się do warunków panujących w grocie.
Żeby powstały te obrazy, potrzebna jest też rzesza darczyńców. Ich wsparcie, także to finansowe, nie zostanie zapomniane.
– Nie da się ukryć, że to dość kosztowne przedsięwzięcie, chociażby dlatego, że sam transport pochłonie sporo środków. Poza tym koszt płócien, farb czy złoceń jest dość wysoki. Bracia z Betlejem postanowili, że z tyłu obrazów, na ozdobnych tabliczkach będą wypisane nazwiska wszystkich tych, którzy dołożyli cegiełkę do tego dzieła. Będzie też wygrawerowana data i kilka słów na temat powstania tych obrazów, z myślą o przyszłych pokoleniach. Samo podobrazie jest wykonane z płótna lnianego najlepszej jakości, jakie udało mi się znaleźć w całej Polsce. W niektórych miejscach obrazów są wykonane złocenia z 24-karatowego złota, są też elementy srebrzone. To wszystko kosztuje.
Czy wiemy, kiedy Pani dzieła trafią do Ziemi Świętej?
– Zanim obrazy pojadą do Betlejem, muszą jeszcze trochę przeschnąć i „pooddychać”, najlepiej przez kilka miesięcy. Później trzeba je zawerniksować – werniks jest rodzajem „końcowego lakieru”, który sprawia, że kolory nie zmieniają swoich odcieni, a sam obraz jest odporny na warunki atmosferyczne czy światło, przynajmniej w jakimś stopniu. Gdyby je teraz zapakować i wysłać, mogłyby zostać zniszczone ze względu na procesy chemiczne, jakie zachodzą między farbami a płótnem. Podobnie będzie, gdy obrazy będą już na miejscu – najlepiej by było, gdyby z jednej strony w ogóle nie były szczelnie zamknięte, żeby mogły swobodnie „oddychać”. Na pewno istnieje potrzeba zabezpieczenia obrazów jakąś szybą czy pleksi, ale to już wykonają lokalni specjaliści z Ziemi Świętej.
Szczególnymi warunkami dla powstania obrazów są też te, które panują… w Pani sercu.
– Jak już wspominałam wcześniej, całe moje artystyczne życie jest bardzo mocno związane z ikoną. To wielka spuścizna teologiczna, pełna symboliki, szalenie ważna dla Kościoła wschodniego. Kanonicznie pisana ikona wymaga tego, aby piszący ją był w stanie łaski uświęcającej. Wzięłam to sobie bardzo mocno do serca i za każdym razem, kiedy siadam do pracy, czy to do ikony, czy do obrazów, dbam o to, by być po spowiedzi. Przyznaję, że nie potrafię tworzyć tylko komercyjnie. Bez łaski Boga, bez Jego spojrzenia na mnie nic mi nie wychodzi. Wiem, że potrzebuję prowadzenia Ducha Świętego, żeby cokolwiek tworzyć. W tej materii, nazwijmy to, obrazów sakralnych, jeśli nie mam duchowej dyspozycji, nic mi się nie uda. A kiedy pojawiają się trudności, to zwyczajnie wiem, że to już jest ten moment, że potrzebuję spowiedzi. Przez spowiedź bowiem dostaję po prostu cały ogrom łask, nie tylko odpuszczenie grzechów. Nie umiałabym żyć bez sakramentów, bez tej wyjątkowej przestrzeni spotkania z Bogiem.