Logo Przewdonik Katolicki

Zagubione wychowanie

Karolina Krawczyk
fot. Malte Mueller/Getty Images

Żeby mówić o wychowaniu, trzeba założyć istnienie relacji wychowawczej. Człowiek musi spotkać się z człowiekiem. A dziś skupiamy się na sobie i niezbyt chętnie patrzymy na wartości wychowawcze czy pedagogiczne, gdyż one czegoś od nas wymagają. Rozmowa z prof. UMK Krzysztofem Pilarzem.

Podczas niedawnej konferencji pt. „Dziecko w świecie (anty)wartości. Jak wychowywać po chrześcijańsku”, organizowanej przez Fundację Prodoteo, wygłosił Pan wykład o zagubionym wychowaniu. Czym owo „zagubione wychowanie” jest?
– Żeby zająć się zagubionym wychowaniem, trzeba najpierw ustalić, czym w ogóle jest samo wychowanie. Odnoszę bowiem wrażenie, że dzisiaj zapomnieliśmy o wychowaniu, a raczej możemy mówić o hodowaniu młodego człowieka. Oczywiście tutaj będę pełnił nieco funkcję adwokata diabła i podkreślał niektóre trudności, natomiast proszę nie traktować tego absolutystycznie, zero-jedynkowo.

Mocne słowa. Jednak zanim opowiemy więcej o hodowli, spróbujmy ustalić definicję wychowania.
– Samo „wychowanie” nawiązuje czy wywodzi się ze słów, które odnoszą się do kultury. Łacińskie colo, colere oznaczało między innymi „zajmować się kimś”, „troszczyć się”, „wychowywać”, „kształcić”, „doskonalić”, a educo, educare znaczy „wychowywać”, „opiekować się”. Bardziej obrazowo można powiedzieć, że wy-chowanie to wy-ciąganie z człowieka czegoś dobrego, czegoś, co jest w nim schowane. Wychowywać to starać się wyciągnąć na światło dzienne cały ten potencjał, jaki nosi w sobie młody człowiek. Po to, żeby mógł z niego korzystać on sam, ale też by mógł służyć społeczeństwu. Człowiek, aby rozwinąć i zaktualizować ten potencjał, potrzebuje drugiego człowieka.

Dzisiaj bardzo niechętnie mówi się o służbie drugiemu człowiekowi. Częściej zaś mowa jest o samorozwoju, robieniu kariery, self-care. Aż do przesady. Bo o ile trzeba troszczyć się o siebie samego, o tyle nadmierne skupianie się na sobie może prowadzić do katastrofy psychicznej, fizycznej, duchowej czy moralnej.
– Żeby móc mówić o wychowaniu, trzeba założyć istnienie pewnej relacji wychowawczej. Człowiek musi spotkać się z człowiekiem. W klasycznym modelu wychowania musi być wychowujący i wychowanek. A dzisiaj mamy do czynienia z czymś, co nazywam „selfizmem”. Dzisiaj skupiamy się na sobie. Możemy mówić też o potężnym relatywizmie, o koncepcjach postmodernistycznych, które w gruncie rzeczy sprawiają, że każdy może mieć swoją prawdę. Dziś już niezbyt chętnie patrzymy na wartości wychowawcze czy pedagogiczne, gdyż one czegoś od nas wymagają. Ogromną trudnością na polu pedagogiki jest relatywizacja teleologii wychowania. Mamy wychowywać oraz dążyć do samowychowania, ale jest to droga, która coraz częściej nie ma sprecyzowanego celu, punktu odniesienia i punktu docelowego, czy ideału pedagogicznego.

Odnoszę wrażenie, że zaniknęła potrzeba posiadania w swoim życiu kogoś, kto mógłby pełnić rolę mistrza i nauczyciela, kogoś, kto mógłby od nas wymagać. W zamian za to mamy nieprzebraną masę idoli i gwiazdek na krótką chwilę.
– Trudno się nie zgodzić. Dzisiaj zaniknęły nam pewne paradygmaty wychowania. Większość ludzi uważa się za „dzieło skończone”, absolutne i doskonałe. Wielu twierdzi, że nie potrzebuje wychowania. Nawet powiedziałbym mocniej – są tacy, którzy negatywnie patrzą na to, że ktoś próbuje im przekazać jakąś wiedzę, chce czegoś nauczyć. Widzę to bardzo wyraźnie w mojej pracy psychoterapeuty. Dzisiejsi rodzice mają potężny problem, ponieważ widzą, że między nimi a ich dziećmi istnieje jakaś niewyobrażalna przepaść. Jeszcze te dwadzieścia, trzydzieści lat temu najważniejszym środowiskiem wychowawczym była rodzina, później dopiero szkoła i grono rówieśnicze.

Domyślam się, że wiele zmieniło się od momentu, gdy pojawiły się telefony komórkowe i swobodny dostęp do internetu. To jednak epokowa zmiana. Rewolucja, która nie pozostaje także bez wpływu na nasze relacje.
– Otóż to. Odkąd weszliśmy w świat wirtualny, to właśnie on staje się takim quasi-wychowawcą. Młodzi ludzie, kiedy scrollują media społecznościowe czy aplikacje, nie szukają tego, co jest dla nich wartościowe, ale raczej tego, co jest po prostu przyjemne. Dzisiejsi rodzice czy wychowawcy często nawet nie wiedzą, co z tym zrobić, jak chronić dziecko przed tym, co znajduje się w sieci. Nawet jeśli rodzice powiedzą dziecku, żeby np. nie sięgało po narkotyki, bo one są złe, to dziecko w lot odpowie, że czytało na jakiejś stronie internetowej, że jakieś substancje chemiczne wcale nie są takie złe, jak się odpowiednio dobierze proporcje. Bardzo często rodzic przegrywa w tym zderzeniu z dostępem do informacji, nawet jeśli to, co dziecko znajdzie w sieci, jest dalekie od prawdy. A tak przecież zdarza się bardzo często i nazywamy to dzisiaj dezinformacją. Dziś młode pokolenie często twierdzi, że wszystko wie najlepiej, a osoba starsza, bardziej doświadczona życiowo, nawet jeśli jest pasjonatem i ekspertem w jakiejś dziedzinie, postrzegana jest jako niedostosowana do współczesnych realiów, a nawet jako dziwak.

To, nomen omen, dziwne. Ja do dziś noszę w sercu imiona i nazwiska bliskich mi osób, w tym też nauczycieli, instruktorów harcerskich, kapłanów czy wykładowców, którzy byli i wciąż są dla mnie mistrzami.
– Trzeba powiedzieć wprost, że dziś życie w świecie cyfrowym staje się dominujące, a krótkotrwałe uczucie przyjemności, jakie daje np. bezcelowe przeglądanie filmików czy zdjęć, staje się synonimem dobra. Dobra źle rozumianego. Dzisiaj zupełnie nieżyciowo brzmią słowa o tym, żeby stawiać sobie jakieś wymagania, cele, a ten słynny cytat Jana Pawła II o tym, by „wymagać od siebie, choćby inni od nas nie wymagali”, w ogóle nie jest słyszany przez młodego człowieka. Mistrzowie, mędrcy, autorytety? Dziś prawie nie istnieją.

Jest aż tak źle?
– Dzisiaj żyje się dla przyjemności. Jeśli coś wymaga odrobiny wysiłku, to przestaje być atrakcyjne. Atrakcyjne jest to, co łatwo dostępne…

…no tak, dookoła słyszymy, że żyjemy w świecie instant i fast.
– Dlatego wcześniej mówiłem o hodowli młodego człowieka. Dzisiejsi rodzice wciąż gonią – za kolejnym etatem, za pieniędzmi, bo trzeba zadbać o swój rozwój zawodowy, o kredyt na jakieś mieszkanie czy dom, w którym można by w miarę wygodnie żyć. Nie ma już rodzin wielopokoleniowych. Dzieci od pierwszych chwil życia lądują w żłobkach. Coraz szybciej dostają do ręki telefony i tablety. Nie potrafią tworzyć relacji, zacieśniać więzi, nawet z rodzicami, bo tych w zasadzie nie ma w domu. Wychowuje ich świat cyfrowy.

Który może wtłoczyć do młodej, chłonnej głowy przeróżne wartości i antywartości.
– Obserwujemy to chociażby w szkolnictwie wyższym, zwłaszcza na kierunkach humanistycznych. Zupełne załamanie, jeśli chodzi o liczbę chętnych na te kierunki, nie wspominając o ciągłym obniżaniu wymagań. Młodzi nie chcą studiować, bo to im nie przyniesie dobrych pieniędzy, nie zapewni statusu, popularności w społeczeństwie. Te wszystkie historie, które opowiadały nam nasze mamy i babcie o tym, że po studiach będziemy kimś, można w zasadzie włożyć między bajki. Dziś to się zupełnie nie liczy. Z drugiej strony – rozkwitają uniwersytety trzeciego wieku. Nasi rodzice w końcu mają czas dla siebie i chcą podjąć wysiłek studiowania, chociażby w takiej formie.

Rysuje się dość ponury obraz rzeczywistości, czy raczej świata, w którym żyje dzisiejsza młodzież. Niechęć do wysiłku, nieumiejętność budowania relacji, oczekiwanie szybkiej gratyfikacji, przyjemności… Samowychowanie rozumiane w taki sposób, że to „ja wiem lepiej i nikogo nie będę słuchać”. Zastanawia mnie jedno – zanim ten młody człowiek zetknie się z mediami czy sieciami społecznościowymi, to przecież jednak przez kilka pierwszych lat życia jest pod opieką rodziców. Co takiego się dzieje, że rodzic coraz szybciej traci kontrolę nad dzieckiem?
– Podam przykład ilustrujący ten problem, a dotyczący normalnej, odpowiedzialnie podchodzącej do mediów cyfrowych rodziny. Oto dziecko w wieku wczesnoszkolnym dostaje od rodziców telefon – bez internetu, klawiszowy, tylko po to, żeby móc odbierać od nich telefony i zadzwonić w razie konieczności. Proszę sobie wyobrazić, że jego rówieśnicy, w pierwszej, drugiej klasie podstawówki mogą pochwalić się telefonami wartymi sześć czy siedem tysięcy złotych. W efekcie niemal każda przerwa w szkole wygląda tak samo: dzieci korzystają z komórek w każdej wolnej chwili. Nagle okazuje się, że dziecko zna jakieś bajki czy filmy, nad którymi rodzice już nie mają kontroli. Pojawiają się problemy takie jak na przykład ten, że dziecko ma trudności, żeby pójść wieczorem do toalety, bo żyje w jakimś napięciu czy lęku. I to w sytuacji, gdzie naprawdę rodzice starają się zapewnić swoim dzieciom odpowiednie wychowanie, spędzają z nimi dużo czasu, rozmawiają, grają w gry planszowe… A co dzieje się z dziećmi, którym rodzice nie poświęcają tyle uwagi?

Niech zgadnę – stają się biernymi odbiorcami treści, z trudem potrafią coś krytycznie ocenić, a sami coraz bardziej żyją w sposób wirtualny, a nie realny.
– Nawiążę jeszcze do planszówek, w które także w mojej rodzinie często gramy. Tak spędzony czas sprawia, że dziecko w świecie realnym może uczyć się tego, jak się rozmawia, jak można się bawić i śmiać się, uczy się tworzyć relacje… To także okazja do tego, żeby uczyć się przegrywać i wygrywać, czy chociażby czytać ze zrozumieniem. Można też ćwiczyć się w cierpliwości, bo nieraz trzeba jakieś drobne elementy poukładać, rozłożyć i tak dalej… A co w sytuacji, gdy dziecko zamknie się w swoim pokoju, gdzie ma komputer czy konsolę? Wielu rodziców powie, że to dobrze, bo przynajmniej jest cicho w domu, a dziecko nikomu nie przeszkadza. Kiedy ja byłem dzieckiem, to owszem, też zamykałem się w pokoju, ale wtedy nie było internetu czy komórek, więc człowiek z nudów sięgał po książki, rysował albo czytał komiksy, chociażby nieśmiertelnego Kajka i Kokosza.

Czytanie książek, rysowanie czy ruch na świeżym powietrzu także nie pozostają bez wpływu na młody umysł dziecka.
– W ten sposób kształtuje się między innymi wyobraźnia, kreatywność czy twórcze myślenie. Zanik takich aktywności sprawia, że dzisiaj młody człowiek staje się biernym odbiorcą treści, które są sprytnie narzucane przez media czy środki społecznego przekazu. Ponadto, co pokazują kolejne badania naukowe, ale także zwykła, codzienna obserwacja uczniów czy studentów, dzisiaj uczeń potrafi skupić się zaledwie przez kilka minut – dwie, trzy, pięć. Jeszcze trzydzieści lat temu ten czas skupienia wynosił dwadzieścia, trzydzieści minut i więcej. To pokazuje, że mamy już pewną tiktokową mentalność.

Wracamy zatem do problemu relacji. Jeśli tych nie będzie albo będą opierały się głównie na wspólnym przeglądaniu kolejnych zdjęć czy filmów w aplikacji, to nie będzie też całościowego rozwoju człowieka. Nikt z nas nie jest przecież samotną wyspą.
– Tu problemów jest kilka. Z perspektywy dorosłego muszę powiedzieć, że wielu rodziców wcale nie jest zainteresowanych rzeczywistym wychowywaniem własnych dzieci, a skupia się przede wszystkim na zapewnieniu im potrzeb materialnych…

Stąd to stwierdzenie o hodowli, które, nie ukrywam, brzmi dość dramatycznie.
– Zdaję sobie sprawę, że to, co mówię, wcale nie jest popularne ani wygodne. Młody człowiek dzisiaj ma ogromne deficyty relacyjne, a z drugiej strony – bardzo często ma „za dobrze” pod względem materialnym. Nieodpowiedzialny, niedojrzały do roli rodzic może takiemu dziecku wręcz odbierać marzenia.

To znaczy?
– Podanie wszystkiego „na tacy”, bez konieczności wysiłku, zapracowania na jakąś rzecz, może sprawić, że nie docenimy tego, co mamy. Aby w pełni się rozwijać, człowiek potrzebuje wyzwań, kryzysów i przeciwności! Jeśli tego nie ma, popada w rozleniwienie, stagnację, marazm, brak wewnętrznej dyscypliny.

Z drugiej strony nie można demonizować tego, że posiadamy telefony komórkowe czy komputery. To jest jednak inna epoka i świat już nie wróci do momentu, kiedy tych urządzeń nie było.
– Owszem, ale to, na co chcę zwrócić uwagę, to fakt, że często dzieci dostają urządzenia, z którymi spędzają kilka, a nawet kilkanaście godzin dziennie, a nikt nie nauczył ich, jak korzystać z nich w odpowiedzialny i dojrzały sposób. Świat wirtualny nie jest szkołą charakteru, wręcz przeciwnie – można szybko zamknąć okno przeglądarki i poszukać sobie innej rozrywki, bez konieczności „spotykania się” ze swoimi ograniczeniami czy słabościami. Dzisiaj na przykład zupełnie niepopularne stają się gry zespołowe, takie jak siatkówka czy piłka nożna, a place zabaw wymierają, bo to w świecie realnym, w jakimś zmaganiu, chociażby sportowym, człowiek doświadcza realnych, nie zawsze miłych i przyjemnych, sytuacji. Uciekamy od tego, co trudne, w świat wirtualny, który, no właśnie – jest wirtualny. To, o czym coraz częściej zapominamy, to fakt, że życie jest przede wszystkim wtedy, kiedy jesteśmy offline, a nie online.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki