Po zdobyciu trzymilionowego Aleppo przeciwnicy prezydenta Baszara al-Asada atakują już Hamę, leżącą na drodze do Homs, które to z kolei miasto stanowi bramę do Damaszku. Reżim Asada, pozbawiony wsparcia ze strony Iranu i Rosji, najwyraźniej chwieje się w posadach.
Asada trzyma tylko wsparcie zagranicy
Siły rebeliantów ruszyły na drugie co do wielkości miasto Syrii 27 listopada, w ciągu dwóch dni zajmując jego zachodnie przedmieścia. Dzień następny, 29 listopada, był świadkiem osobliwego wydarzenia: wojska Asada opuściły centrum bez walki. Nie podjęto nawet prób obrony tak ważnych strategicznie punktów, jak akademia wojskowa – prestiżowa, bo nosząca imię Asadów, rodziny panującej. Opuszczone przez armię miasto zajęły siły opozycji.
Każdy, kto pamięta, kosztem jak długich i ciężkich walk, zniszczeń miasta oraz strat wśród ludności cywilnej wojska rządowe przejęły kontrolę nad Aleppo w 2016 r. (nie wspominając już o podobnej ruinie irackiego Mosulu, zdobytego w rok później na dżihadystach), musi zapytać o przyczyny tak łatwego przejęcia ważnej metropolii Bliskiego Wschodu. Najkrótsza z możliwych odpowiedzi zawiera się w dwóch słowach: Liban i Ukraina.
27 listopada, w sam dzień ataku rebeliantów, libański Hezbollah podpisał zawieszenie broni z Izraelem. Musiał to zrobić, gdyż po serii udanych akcji izraelskich przeciw temu ugrupowaniu, włącznie z fizyczną eliminacją jego przywódców, siły Hezbollahu bardzo osłabły, a jeszcze bardziej osłabła jego zdolność koordynacji oporu. Szyicka grupa bojowa z pewnością się odrodzi, ale teraz musi zdobyć czas na złapanie oddechu. Pierwszym krokiem jest ponowne zbieranie ludzi. A ściągnąć ich można było do Libanu przede wszystkim właśnie z sąsiedniej Syrii, z Aleppo włącznie. Miasto zostało tym samym pozbawione ważnego czynnika wspierającego siły rządowe, gdyż – przypomnijmy – Hezbollah w Syrii broni Asada.
Drugim obrońcą reżimu jest putinowska Rosja. Ta z kolei nie może Asadowi skutecznie pomagać, gdyż gros swoich sił zaangażowała na froncie ukraińskim. Owszem, w dniu ataku Rosjanie dokonali nalotu, ale – jak wynika ze wstępnych relacji – pospieszyli się, bombardując centrum, niezajęte jeszcze przez opozycję. Bardziej zaszkodzili tym swoim niż wrogom.
Rozwijając nieco zawartą w dwóch słowach odpowiedź trzeba stwierdzić, że upadek Aleppo obnażył słabość władzy dyktatora, którego moc – jak widać – opiera się jedynie na zagranicznym wsparciu. Nawet jego własna armia nie ma moralnej siły, by przeciwstawić się przeciwnikowi.
Nikt za nimi nie stoi
Sposób, w jaki światowe media informują o zdobyciu miasta, chyba również przejdzie do historii. Fakt, że komentują je ze smutkiem bezpośrednie strony konfliktu, te przegrane – reżim Asada, Iran oraz Rosja – nie powinien dziwić. Osobliwe jest to, że pełne zatroskania, a nawet „przerażone” są tutaj komentarze agencji wolnego świata, z państwami Europy i Ameryki Północnej na czele. Nawet papież Franciszek uważa, że stało się coś złego. Było lepiej, jest gorzej. Tak jakby nigdy nie zaistniały, przerażające naprawdę, zbrodnie klanu Asadów. W opinii komentatorów rządy nad Aleppo zdobyli „dżihadyści” – koledzy tych z Mosulu przed 2017 r., którzy z pewnością rozpoczną teraz w mieście panowanie terroru.
Zanim spełni się owa ponura przepowiednia (w co piszący te słowa nie wierzy), przypomnijmy kilka faktów. Reżimowe wojska przegoniła z Aleppo polityczno-militarna konfederacja pod nazwą Hajat Tahrir al-Szam (HTS), czyli Ugrupowanie na rzecz Wyzwolenia Lewantu (tradycyjna nazwa ziem syryjskich). To zlepek różnych formacji, gdzie istotnie wiodącą siłą są islamscy fundamentaliści. Przyznajmy też, że korzeniami związani z dżihadystowską Al-Kaidą. Ale to sprawa przeszłości. Kiedy w Iraku ISIS obcinało głowy innowiercom i uprowadzało młode jezydki, fundamentaliści syryjscy odżegnali się od tych postaw. Na swoim sztandarze, zamiast zieleni Proroka, umieścili barwy narodowe Syrii. Bo HTS to obecnie jedyni – powtarzam – jedyni autentyczni reprezentanci Syryjczyków, którzy w olbrzymiej większości są sunnitami. Sam Asad jest z dziada pradziada alawitą (sekta szyicka) i w kraju popierają go jedynie alawici, nieznaczna mniejszość.
Co więcej, fundamentaliści z HTS nigdy nie mordowali chrześcijan, co nieustannie wmawia im prasa Zachodu. Antychrześcijańskie ekscesy w północnej Syrii są raczej ponurym dziełem anarchii, rządów motłochu, nie zaś władzy – którą teraz w Aleppo reprezentować będzie HTS.
Zaraz po zdobyciu miasta patrole rebeliantów chodziły po chrześcijańskich dzielnicach, pukając w kolejne drzwi i pytając, czy lokatorzy nie potrzebują pomocy. Zapewniano ich przy tym, że nic im nie grozi ze strony nowej władzy. To była oczywiście odgórnie zaplanowana akcja propagandowa, ale chyba właśnie taką akcję popieramy, nieprawdaż? Nie rozproszyło to obaw alepskich chrześcijan, którzy – podobnie jak ogół ich syryjskich współwyznawców – dali się, niestety, uwieść propagandzie Asada, wmawiającej im, że tylko on ochroni ich od pogromów ze strony sunnickiej większości.
Skąd ta zła prasa? Ano stąd, że HTS nie ma poparcia ze strony żadnej z sił wielkich tego świata, grających na syryjskim podwórku. Asada wspiera Iran i Rosja, partyzantów protureckich – Turcja, partyzantów kurdyjskich – USA. Poza tym reżim Asada, który dotąd jako tako się trzymał, jest w oczach ludzi od wielkiej polityki „gwarantem stabilności”. Asad to dla nich drań, ale przynajmniej drań przewidywalny.
To prawda, że wraz z zajęciem Aleppo przez HTS wzrosło ryzyko niekontrolowanej eskalacji syryjskiego konfliktu. Ale jak inaczej obalić dyktatora?
Nadal miasto wielu kultur
Inna sprawa, że na naszych oczach kurczy się i topnieje, w dramatyczny sposób, chrześcijańska wspólnota o wspaniałej i fascynującej historii. Aleppo było ważnym ogniskiem syryjskiego chrześcijaństwa już od pierwszych wieków Kościoła. Także pod muzułmańskim panowaniem Arabów i Turków, które, mimo prześladowań, aż do naszych czasów nie zdołało zatrzeć chrześcijańskiego charakteru miasta.
Aż do początków XX stulecia większość chrześcijan stanowili tu katolicy, wierni Kościoła syryjskiego unickiego obrządku. Katolicyzm zaszczepili tutaj francuscy misjonarze, jezuici i kapucyni, obecni w mieście już od 1626 r. Po I wojnie światowej drugą co do wielkości wspólnotą stali się Ormianie, którzy mieszkali w Aleppo od dawna, ale dotąd w ograniczonej liczbie. Teraz miasto przygarnęło tysiące uchodźców zza niedalekiej granicy tureckiej, gdzie Ormian usuwano w ludobójczy sposób. Trzecią grupą chrześcijan stali się syryjscy przybysze z Urfy, dawnej Edessy – pierwszego na świecie chrześcijańskiego królestwa, wznowionego na jakiś czas jako hrabstwo w okresie wypraw krzyżowych. Z Urfy, która również znalazła się po tureckiej stronie, w 1924 r. wypędzono chrześcijan, a oni w nowym miejscu osiedlenia zbudowali osobną dzielnicę, zwaną Nowym Aleppo. Rozciąga się ona tuż za stacją kolejową. Przybyli z Urfy wyznawcy Kościoła syryjskiego, w odróżnieniu od unickich, rodowitych Syryjczyków z Aleppo, pozostali monofizytami.
Po II wojnie światowej chrześcijanie liczyli tutaj ogółem 150 tys. osób, co stanowiło jedną trzecią miejskiej populacji. Tuż przed wybuchem wojny domowej w Syrii (2011 r.) było ich już ćwierć miliona, chociaż z powodu szybkiego rozwoju Aleppo i migracji muzułmanów z okolicznych wiosek odsetek chrześcijan znacznie spadł. Dziś, po 13 latach bratobójczych walk, szacuje się ich na zaledwie 30 tys. – zaledwie jeden procent ludności metropolii. Ale miasto, mimo wszystko, nadal zachowuje swój wielokulturowy charakter. Nadal, obok arabskiego, można tutaj usłyszeć język kurdyjski, turecki, ormiański, a także syriacki, zwany też aramejskim, jak również grecki. Ale te dwa ostatnie z wymienionych nieobecne są już na ulicach, żyją jedynie w liturgicznych frazach wypowiadanych w alepskich kościołach.