Syria to pustynia i góry, które nagim, bezleśnym pasem północ–południe oddzielają wnętrze kraju od morza. Od pustyni, od wnętrza Półwyspu Arabskiego, w rytm beduińskich karawan biły w stronę tych gór fale islamu. Poprzez wieki stopniowo wypierały one syryjskie chrześcijaństwo, którego ostatki utrzymały się jedynie u górzystych podnóży, gdzie spływającej ze stoków wody jest akurat tyle, by starczyło jej do uprawiania pól.
Dalej, w górskich ostępach, zagnieździły się pasterskie sekty, rodem z Iranu, które w mniejszym lub większym stopniu przywdziały ochronną barwę islamu. Jest to jednak islam sunnicki, podczas gdy olbrzymia większość syryjskich muzułmanów, zamieszkująca pustynną stronę gór od Aleppo do Damaszku, to sunnici. Nie uchroniło to więc sekciarskich górali od waśni z sunnickimi sąsiadami. Bo w Syrii właściwie wszystkie wspólnoty religijne są od wieków – ba, od tysiącleci – o coś zwaśnione. Można to wytłumaczyć chyba tylko błędem zakodowanym w ludzkiej naturze.
Są jeszcze Druzowie, zamieszkujący wyspę gór rzuconych w głąb Pustyni Syryjskiej na południe od Damaszku. Nie są ani muzułmanami, ani chrześcijanami, choć ich religia wzięła po trosze z obu wcześniej wymienionych. Oni także pozostają w permanentnej niezgodzie z wszystkimi sąsiadami, może poza Izraelem, ale to osobna historia.
Tak wygląda, opowiedziana najkrócej, panorama religii Syrii. Trzeba jeszcze koniecznie dodać, że tutejsze chrześcijaństwo reprezentuje najstarszą historię Kościoła. To tutaj, podobnie jak w sąsiedniej Palestynie, narodziły się pierwsze wspólnoty chrześcijan, tutaj też po raz pierwszy zaczęły się dzielić. Dlatego chrześcijanie Syrii, choć w mniejszości, reprezentują obecnie aż kilkanaście Kościołów. Do wybuchu wojny domowej w 2011 r. ich półtoramilionowa rzesza stanowiła 10 proc. syryjskiej populacji. Dziś, po 13 latach wzajemnych walk i terroru, ich liczba stopniała do 300 tys. To niecałe dwa procent obywateli kraju.
Jakobici – w cieniu, ale najstarsi
Rodzimy Kościół syriacki narodził się w wyniku sporów o naturę Chrystusa. Na soborze w Chalcedonie (451 r.) większość delegatów uznała w Jego jedynej osobie dwie natury: boską i ludzką. Mniejszość opowiedziała się za istnieniem tylko jednej, tej boskiej. Od greckiego terminu mone fizis (jedna natura) nadano im nazwę monofizytów. Monofizytyzm zagnieździł się w Syrii, która w ten sposób chciała wyrazić swoją odrębność wobec katolicko-prawosławnej (wtedy jeszcze niepodzielonej) metropolii Konstantynopola.
Kościół syriacki zwany jest też jakobickim, od imienia Jakuba Baradeusza, który w połowie VI w., wyświęcając osobnych biskupów i księży, nadał mu ramy strukturalne. Niebawem jednak większość syryjskich chrześcijan, naciskana przez Konstantynopol, przyjęła doktrynę bizantyjską, dziś nazywaną prawosławiem. Jakobici przetrwali, ale jakby usunęli się w cień. Z czasem przyjęli kościelną unię z Rzymem.
Ich liturgia zachowała stare, już nieznane w innych obrządkach elementy, powiązane także z pierwotną gminą żydowską. Na przykład podczas epiklezy (wezwanie Ducha Świętego) kapłan rozwiera ręce i macha nimi jak gołębica. Jakobici używają też w modlitwach języka aramejskiego, który w życiu codziennym Syryjczyków został już prawie całkowicie wyparty na rzecz arabskiego.
„Cesarscy” – prawosławni i katolicy
Wierni doktrynie przyjętej w Chalcedonie zwani są melkitami, od aramejskiego słowa oznaczającego króla. W tym przypadku chodzi o cesarza rezydującego w Konstantynopolu. Melkici, „ludzie cesarscy”, w oczach arabskich zdobywców podlegają prawosławnemu patriarsze Antiochii, który od XIV w. rezyduje w Damaszku. Jego katedra, zwana Mariamitą, to jeden z najstarszych kościołów tego miasta. Gdy Damaszek zdobyli Arabowie, obrócili na meczet prawosławną katedrę św. Jana Chrzciciela, z Mariamity również wygnali chrześcijan. W 706 r., w „akcie łaski”, zwrócili jednak kościół melkitom i od tego czasu jest on ich główną świątynią, w zamian za utraconą katedrę św. Jana Chrzciciela , która pod nazwą meczetu Umajjadów pozostaje pierwszym miejscem kultu damasceńskich sunnitów.
Melkici są najliczniejszym obrządkiem wśród syryjskich chrześcijan. Również i oni mają, od 1724 r., swoją gałąź unicką, greckokatolicką. Jednak w odróżnieniu od wiernych obrządku syriackiego, którzy w Syrii są w olbrzymiej większości unitami, melkiccy grekokatolicy stanowią mniejszość względem prawosławnych. Z grubsza biorąc, im bardziej na południe, bliżej Jerozolimy, tym jest ich więcej. Na północy kraju, a także w samym Damaszku, wśród chrześcijan zdecydowanie przeważają prawosławni. Chociaż w samym Aleppo więcej jest grekokatolików. Taki syryjski przekładaniec.
W okolicach Hamy, leżącej między Aleppo a Damaszkiem, do 2011 r. istniały całe miasteczka zamieszkałe prawie wyłącznie przez prawosławnych melkitów. Wśród nich liczni lekarze, inżynierowie, wysoko kwalifikowani specjaliści. Tacy ludzie w pierwszym szeregu zasilili uchodźczą falę. Wielu z nich pracuje dziś w Polsce.
Ormianie – nieco z boku
Ormianie przeważnie wyznają monofizytyzm i to łączy ich z jakobitami. Jednak obrządek ich Kościoła zupełnie się różni od syriackiego. W Syrii obecni są od starożytności, wszakże ich główna masa przybyła tutaj względnie niedawno, bo w latach I wojny światowej i tuż po. Słowo „przybyła” jest tutaj eufemizmem, gdyż pierwsza fala przybyszów to wygnańcy z tureckiej części Armenii, których w 1915 r. osmański rząd pozostawił bez żywności i opieki w głębi Pustyni Syryjskiej. Większość z nich tam wyginęła, potomkowie tych, co wtedy przeżyli, mieszkają tam do dziś.
Druga fala to Ormianie, którzy po upadku sułtanatu uciekli przed terrorem nowych władz republikańskiej Turcji. Wielu z nich osiedliło się w Aleppo, liczni dotarli do Damaszku. Stanowią tam silne i odporne na wpływy zewnętrzne wspólnoty. Ormianie zawsze trzymali się nieco z dala od spraw trapiących ogół Syryjczyków, dlatego po 2011 r. w mniejszym stopniu dotknięci zostali plagą uchodźstwa. A ponieważ innych chrześcijan ubyło, zwiększył się ich odsetek: dziś stanowią jedną trzecią syryjskich wyznawców Chrystusa.
Jak za carycy Katarzyny
Pierwsze lata wojny domowej były chaosem, ale też gehenną dla chrześcijan, atakowanych przez różnorakie bojówki muzułmańskich radykałów. Większość porzuciła swoje domy i uszła za granicę, głównie turecką, by dalej przebijać się w stronę Europy. Mniej więcej od 2017 r. wojska rządowe, podległe Baszarowi Asadowi, z pomocą oddziałów proirańskiego Hezbollahu, przybyłych z Libanu, odzyskiwały tereny zamieszkałe uprzednio przez chrześcijan. Część uchodźców wróciła i zaczęła odbudowywać domy, a także kościoły.
Dziś pięknie odnowione cerkwie melkitów zdobią miasteczka syryjskiego podgórza. Odbudowano je za rosyjskie pieniądze. Wobec syryjskich prawosławnych Rosja Władimira Putina pełni dziś rolę podobną roli carycy Katarzyny, która „opiekowała się” dysydentami Rzeczypospolitej. Z kolei propaganda Asada, zresztą też do spółki z Kremlem, wmawiała im, że wszyscy wrogowie reżimu to „terroryści”. Była w tym część prawdy, ale tylko mniej więcej do 2020 r. W tym czasie przywódca największej frakcji sunnickich fundamentalistów, Muhammad Dżaulani, poszedł po rozum do głowy, zabronił podwładnym dyskryminacji chrześcijan, zachęcając ich do powrotu, pozwolił też im na ponowne otwarcie kościołów. Dziś tenże Dżaulani, przy ogólnym aplauzie Syryjczyków, przemawia do nich z dziedzińca damasceńskiego meczetu Umajjadów – jako przywódca, który obalił reżim Asada. Mówi o pokoju i tolerancji, ale chrześcijanie nadal są nieufni. I trudno im się dziwić. Czas pokaże co dalej – i to zapewne dość prędko.