Logo Przewdonik Katolicki

Jadłodzielnie

Natalia Budzyńska
Fot. nicolas-barbier-garreau/ unsplash

Mam znajomego, który pracuje na stacji benzynowej pewnej dużej sieci. Nie, nie będzie o cenach benzyny, będzie o żywności.

Na tej stacji, jak na wielu innych, można kupić kanapki. Zapytałam go, czy są świeże, bo miewam opór, by jeść kanapki zrobione przez obce ręce, no i nie wiadomo tak naprawdę, kiedy zostały przygotowane i dokładnie z czego. Więc się tak przy okazji wypytuję. I co się okazuje? Kanapki robione są każdego dnia rano ze świeżych produktów i każdego dnia, po upływie iluś tam godzin od umieszczenia ich w lodówce, są komisyjnie wyrzucane. Czyli: owszem, nie mają szansy się zepsuć. Ale ta informacja wcale mnie nie uspokoiła, bo dowiedziałam się właśnie, ile zupełnie dobrego jedzenia jest każdego dnia wyrzucanego do śmieci. I nawet pracownicy nie mogą zabrać niesprzedanych kanapek czy parówek do domu. Wszędzie są kamery, które rejestrują utylizację całej partii żywności przeznaczonej na dany dzień do sprzedaży. Ta informacja mnie zmroziła, mimo że córka mi opowiadała, że podczas autostopowych wojaży w chwilach głodu i braku pieniędzy zdarzało się jej i jej znajomym zabierać spod marketów zupełnie dobre jedzenie przeznaczone do wywiezienia przez śmieciarkę. We Francji to normalne, że piekarnie po zamknięciu wystawiają niesprzedane bagietki przed sklep.
No a teraz zróbmy rachunek sumienia i zajrzyjmy do lodówki. Ile tam jest jedzenia, które właśnie się psuje? Otwartych miesiąc temu puszek z fasolą, zapomnianego sera, którego nikt nie zje, bo przez zapomnienie kupiło się inny? Obitych jabłek, którym zaraz zacznie się marszczyć skórka? Ciemniejących powoli bananów? Jogurtu, którego ważność minęła dwa tygodnie temu? Przyznaję, że mam sobie sporo do zarzucenia. A w Łodzi właśnie uruchomiono kolejną jadłodzielnię. Co to jest? A taka szafka z lodówką stojąca na ulicy, do której można włożyć jedzenie nadające się do spożycia, którego mamy za dużo. Każdy, kto potrzebuje, może taką szafkę otworzyć i wykorzystać to, co w niej jest. Foodsharing – tak to się nazywa w świecie, bo inicjatywa przyszła z Niemiec i szybko znalazła naśladowców. Jadłodzielnie działają już w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Bydgoszczy, Toruniu i od niedawna także w Łodzi. Często umiejscawia się je w okolicach campusów, bo jak wiadomo, studentom zawsze brakuje na jedzenie i ciągle są głodni. Ale ja sobie myślę, że to świetna sprawa, w którą powinny się zaangażować parafie i parafianie. Gdyby taka lodówka i szafka stały przy każdym kościele, albo chociaż przy niektórych, z pewnością zawsze byłaby pełna, a na brak ubogich i potrzebujących nie możemy narzekać. Więc może do dzieła?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki