Religie mają być – szczególnie w naszych czasach – orędownikami pokoju i budowniczymi wspólnoty, aby głosić – odmiennie od tych, którzy podsycają starcia, podziały i zamknięcia – że dziś mamy czas braterstwa. Z takim przesłaniem zwrócił się Franciszek do goszczących w Watykanie przedstawicieli różnych religii, zaangażowanych w dzieła charytatywne. Spotkanie to niemal zbiegło się w czasie z wizytą, jaką złożyli w Polsce zwierzchnicy religijni z Izraela.
Z uwagą słuchałem wystąpień żydów, chrześcijan i muzułmanów podczas konferencji w stołecznym Muzeum Żydów Polskich POLIN. Zgodnie podkreślano, że dialog między religiami jest niezbędny, jeśli pełen przemocy świat ma się zmieniać na lepsze. Wskazywano też, że zarówno sami liderzy religijni, jak i wszyscy ich współwyznawcy muszą zrobić wszystko, by nigdy nie doszło do czegoś podobnego jak Holokaust.
W tym kontekście zwracano uwagę na kwestię edukacji, jakiej są poddawani wyznawcy każdej z wielkich religii. I to właśnie wydaje mi się kwestią kluczową: to, czego żydzi, chrześcijanie i muzułmanie uczą się w kościołach, synagogach i meczetach; to, co słyszą od „swoich” rabinów, księży i imamów; i to wreszcie, jakim słowem karmieni są w swoich rodzinach. Chodzi tu zarówno o wykład zasad własnej religii, jak i to, co mówi się o wyznawcach innych religii.
Wiedza o tych „innych” potrzebna jest żydom, bo jakkolwiek wyznawcy judaizmu stanowią unikalną narodowo-religijną enklawę, to i oni żyją w świecie coraz bardziej „wymieszanym” religijnie i kulturowo. Wiedza o innych religiach niezbędna jest i chrześcijanom, także bowiem współczesny wyznawca Chrystusa w dzisiejszej globalnej wiosce traci „oczywistość” wyznawania własnej religii, zyskując jednocześnie szansę skonfrontowania własnego doświadczenia duchowego z wiarą tych innych. To także wyzwanie dla polskich katechetów i duszpasterzy, bowiem kwestia bliskiego spotkania z wyznawcami innych religii, głównie z muzułmanami, nie jest już kwestia nieokreślonej przyszłości, ale staje się coraz częściej doświadczeniem dnia codziennego, zwłaszcza w dużych miastach.
Jednak – co tu kryć – to właśnie muzułmanom najbardziej potrzebne jest dziś otwarcie na inne religie. Podczas warszawskiego spotkania zwierzchnik duchownych islamskich w Izraelu Mohhamad Kiwan przekonywał, żebyśmy działali razem, bo nie ma między nami sprzeczności, nie ma „obcego”. Trudno się z tym nie zgodzić. Podobnie jak z inną, oczywistą jego konstatacją, iż „Bóg nie uznaje terroru”. Pomyślałem wówczas: jaka szkoda, że warszawska konferencja nie jest transmitowana na cały świat, tak by słowa imama z Izraela mogli usłyszeć „zwykli” muzułmanie na całym globie. Zastanawiałem się też, czy tym spośród liderów muzułmańskich, którzy czują podobnie jak imam Kiwan, starczy determinacji i odwagi, by podobne słowa głosić współwyznawcom w Syrii, Egipcie, Iraku, Indonezji? I czy taki klimat dominuje w kazaniach imamów podczas świątecznych modłów w meczetach europejskich stolic?
Po wizycie na terenie byłego obozu w Auschwitz przedstawiciele religii z Izraela zadeklarowali: „Odrzucamy rasizm, fanatyzm i ekstremizm, zwłaszcza gdy są one popełniane rzekomo w imię religii i w ten sposób profanują religię”. Ilu muzułmanów na świecie pozna te słowa? Ilu z nich przyjmie to przesłanie?
Muzułmańskie elity doskonale wiedzą, że motywacja religijna staje się dziś paliwem dla ekstremistów. Myślę, że najwyższy już czas, by od reprezentatywnych środowisk islamskich zdecydowanie mocniej zacząć domagać się jednoznacznych działań na rzecz powstrzymania tego haniebnego procederu. Powinni to robić i politycy, i przedstawiciele innych religii, w tym Kościoła katolickiego. To, że świat islamu nie ma swojego „papieża” – jak często powtarzają muzułmańscy liderzy bezradnie rozkładając ręce – nie usprawiedliwia moralnie ich bierności.