Malownicze okolice na Pogórzu Kaczawskim w pobliżu Złotoryi. W leżących tu maleńkich Jerzmanicach Zdroju mieszka niespełna 700 osób. Niegdyś we wsi było uzdrowisko, ale przed 50 laty w jego budynkach utworzono działający do dziś zakład poprawczy. Szkoła podstawowa powstała w tej wiosce znacznie wcześniej, krótko po II wojnie światowej. W 2002 r. władze samorządowe zdecydowały jednak o jej zamknięciu z powodu zbyt małej liczby dzieci. W podobnej sytuacji od ostatniej dekady XX w. znalazło się wiele wiejskich szkół, z których 5 tys. ostatecznie zlikwidowano (w sumie ich liczba zmalała o prawie 35 proc.). Na szczęście w Jerzmanicach Zdroju znalazły się osoby, które mają świadomość, jak ogromne znaczenie ma dla tak małej społeczności placówka edukacyjna. Żeby ją prowadzić, powołano Stowarzyszenie na rzecz Rozwoju Wsi Jerzmanice Zdrój. – Wiąże się to z mniejszą dotacją finansową, a co za tym idzie, pracujemy za mniejsze stawki. Ale najważniejsze, że mamy w naszej miejscowości szkołę i cieszymy się z każdego z naszych 31 uczniów – przyznaje Ireneusz Burak, dyrektor placówki, który uczy również matematyki. Jak stwierdza, planowana reforma edukacji zagraża dalszemu funkcjonowaniu małych szkół uratowanych przez rodziców i prowadzonych przez organy społeczne. – W związku z reformą obecne plany włodarzy naszej gminy przewidują u nas tylko nauczanie wczesnoszkolne. Brakuje nam bowiem pomieszczeń do przyjęcia kolejnych klas. Patrząc na to, ile w naszej wiosce rodzi się dzieci, sprawa nie wygląda optymistycznie. Najprawdopodobniej będziemy mieli bowiem po 2–3 dzieci w roczniku. Ja nie mam uprawnień do nauczania wczesnoszkolnego, nie będę więc już tu pewnie pracował także jako dyrektor. Zagrożone są również etaty innych nauczycieli przedmiotowych, a gmina nie musi nam zapewnić zatrudnienia w innym miejscu, bo nie jest naszym organem prowadzącym.
Edukacyjne dylematy
Co wiemy o planowanej reformie oświaty? – Najuczciwiej byłoby powiedzieć, że niewiele. Nie znamy ostatecznego kształtu tego, co rząd nazywa reformą edukacji, a jego przeciwnicy – deformacją – zauważa dr hab. Mikołaj Herbst z Instytutu Badań Edukacyjnych. – Nawet gdybyśmy znali całość ustawowych zapisów, ich skutki dla uczniów mogą być różne w zależności od tego, na ile uda się spełnić ambitne zamierzenia dotyczące na przykład wsparcia metodycznego nauczycieli, podniesienia jakości szkolnictwa zawodowego czy efektywnego stymulowania kreatywności uczniów. To są hasła, którym trzeba przyklasnąć, ale wcale niełatwo będzie wcielić je w życie – dodaje.
Jedyną rzeczą, którą naprawdę dzisiaj wiemy na temat reformy, jest zmiana obecnego systemu kształcenia na 8-letnią szkołę podstawową, 4-letnie liceum ogólnokształcące, 5-letnie technikum oraz dwustopniową szkołę branżową. Taka organizacja nauki, zwłaszcza na pierwszym etapie kariery szkolnej ucznia, może wiązać się z koniecznością likwidacji małych wiejskich szkół i przeniesienia uczęszczających do nich dzieci do większych placówek. Specjaliści zauważają, że tak naprawdę trudno jednoznacznie stwierdzić, jakie rozwiązanie jest lepsze dla dziecka. − Z powodów psychologicznych, społecznych i logistycznych ważne jest, by pierwsze lata nauki odbywały się w szkole położonej jak najbliżej rodzinnego domu ucznia. To rozwiązanie korzystne zarówno dla dziecka i jego rodziny, jak dla ich miejscowości, w której szkoła jest ważną instytucją społeczną i często jedynym miejscem publicznym. Z drugiej strony, jeśli dysponujemy ograniczoną liczbą dobrych nauczycieli, odpowiednio wyposażonych pracowni i sal gimnastycznych, to może lepiej zorganizować rzadszą sieć szkolną i począwszy od pewnego wieku posyłać dzieci dalej od domu, ale za to do placówki, która może im więcej zaoferować? Nawet jeśli oznacza to dodatkowe trudności w integrowaniu od nowa grupy uczniowskiej – mówi dr Herbst.
Trzeba też zauważyć, że sytuacja finansowa, lokalowa, demograficzna i kulturowa jest bardzo różna w konkretnych gminach. Są takie, które obecnie mają jedną szkołę zbiorczą podstawową i gimnazjum oraz przedszkole, a wszystko to w jednej wsi gminnej. Ale są i takie, które posiadają kilka czy nawet kilkanaście szkół z oddziałami przedszkolnymi czy punktami przedszkolnymi działającymi w różnych wsiach i jeden zespół szkoły podstawowej i gimnazjum we wsi gminnej. – Odpowiedzialna polityka edukacyjna powinna być dostosowana do tej różnorodności. Nie może równać, bo równanie zawsze będzie dla wielu oznaczało ciągnięcie w dół – podkreśla Alina Kozińska-Bałdyga, wiceprezes Federacji Inicjatyw Oświatowych, podmiotu, który stawia sobie za cel wspieranie aktywności obywatelskiej i przemian w oświacie, działając przede wszystkim na rzecz środowisk wiejskich.
Reforma reformy
Tego typu pytania o organizację nauki zadają sobie władze oświatowe na całym świecie i bardzo różnie je rozstrzygają. Dlatego są systemy, w których istnieje odpowiednik naszego gimnazjum i takie, gdzie go nie ma. A jeśli jest, to bywa, że do gimnazjum przechodzą dzieci po czterech (Rumunia), pięciu (Włochy), albo sześciu latach nauki (Francja). – Nie ma jednego rozwiązania wzorcowego. Warto natomiast mieć świadomość, że tworząc gimnazja w ramach reformy z 1999 r., polskie władze doszły do wniosku, że nie jesteśmy w stanie zapewnić zbliżonego poziomu kształcenia w kilkunastu tysiącach szkół podstawowych. W szczególności troska ta dotyczyła małych szkół w odizolowanych miejscowościach, gdzie trudno było o odpowiednie warunki nauki i o dobrych nauczycieli. Obecny rząd, proponując zniesienie gimnazjum, bierze zatem na siebie ogromną odpowiedzialność, właśnie za uczniów w środowisku wiejskim i w małych miastach – tłumaczy dr Mikołaj Herbst, zauważając jeszcze jeden aspekt proponowanych zmian w strukturze szkolnictwa, który może mieć duże znaczenie dla dzieci pochodzących z rodzin słabiej wykształconych. – Przywracając ośmioletnią podstawówkę, rząd, niejako przy okazji, przyspiesza dzielenie uczniów na tych, którzy będą się kształcić w szkołach branżowych i w liceach ogólnokształcących. Obecnie taki wybór uczniowie podejmują po 9 latach nauki. Jeśli reforma wejdzie w życie, okres ten skróci się do 8 lat. O ile badacze edukacji nie są zgodni, czy gimnazjum jako wyodrębniony etap kształcenia jest korzystne dla uczniów, to nie mają żadnej wątpliwości, że przyspieszenie selekcji do liceów i szkół branżowych odbije się na uczniach negatywnie. I to przede wszystkim na tych, dla których edukacja jest szansą na społeczny awans. W dużej mierze z tego właśnie powodu większość badaczy oświaty sprzeciwia się reformie w proponowanym kształcie.
Co z przedszkolami?
Na inną kwestię zwraca uwagę Alina Kozińska-Bałdyga, podkreślając, że najważniejszym etapem w edukacji człowieka jest edukacja przedszkolna, która przyczynia się do wyrównywania szans edukacyjnych dzieci i stanowi fundament do dalszego rozwoju. Tymczasem w związku z koniecznością uruchamiania klas 7−8 wiele wiejskich przedszkoli stanie przed groźbą likwidacji lub ograniczenia działalności. Z takim problemem przyjdzie się zmagać mieszkańcom maleńkiej wioski Zastruże w okolicach Wałbrzycha. Placówkę edukacyjną prowadzi tam Stowarzyszenie „Nasze dzieci – Wspólna szkoła”, a uczęszcza do niej 64 uczniów i 45 przedszkolaków, również z okolicznych wiosek. Do czasu reformy w 1999 r. budynek szkoły mieścił klasy 1−8. Po reformie zwolnione pomieszczenia zostały wykorzystane na edukację przedszkolną, co wiązało się z inwestycjami, m.in. budową oddzielnych, dostosowanych do potrzeb małych dzieci łazienek czy przystosowaniem sal do zajęć przedszkolnych. Jeśli od przyszłego roku w budynku miałaby funkcjonować 8-klasowa szkoła podstawowa i nadal przedszkole, niezbędna jest jego rozbudowa. Gdyby miała podjąć się jej gmina, zgodnie z trybem prowadzenia inwestycji, potrzebowałaby na to około 4 lat. Sprawy mają się jednak jeszcze gorzej, spodziewać się bowiem należy ogromnych trudności w rozbudowie placówek prowadzonych przez stowarzyszenia rozwoju wsi. Nie mają one żadnych możliwości sfinansowania dobudowy nowych pomieszczeń lekcyjnych, mogą korzystać jedynie z pracy wolontariackiej rodziców. – Według naszych informacji dotąd nie zrobiono badań wiejskich budynków szkolnych pod kątem możliwości pomieszczenia przez nie klas 7−8. Tymczasem w wielu krajach Unii Europejskiej rutynowo wykonuje się analizę skutków planowanych działań dla obszarów wiejskich – zauważa Alina Kozińska-Bałdyga, dodając, że takie badania są również potrzebne w Polsce. – Przystąpiliśmy do ich przygotowania zapraszając pod koniec września ministerstwo edukacji do współpracy. Dotąd nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Rodzicielskie spojrzenie
A z jakimi dylematami zmagają się sami rodzice? Monika, mieszkająca w jednej z małopolskich wsi, mama dwóch kilkuletnich dziewczynek, obawia się sytuacji, kiedy jej córki w pierwszych klasach szkoły podstawowej będą miały kontakt z nastolatkami, uczniami 7 i 8 klas. – To już jest inna młodzież niż przed laty. Zmieniły się sposoby kontaktu ze światem, szybciej rozprzestrzeniają się złe rzeczy. Wiem od znajomych, że w gimnazjum pojawiają się już papierosy, alkohol czy nawet narkotyki – dzieli się swoimi obawami Monika. Z kolei Iwona z małego miasteczka na północy Wielkopolski, mama pięciorga dzieci, patrzy na sprawę z drugiej strony. – Uczniowie obecnych trzecich klas gimnazjum mają już inne problemy i potrzeby. To naprawdę młodzież, a nie dzieci. Dobrze, że nie będą już w jednej szkole z młodszymi uczniami – stwierdza Iwona, która sama jest nauczycielką w gimnazjum. – Obecnie największym problemem są dla nas drugie klasy. Sama zmiana sytemu kształcenia nic tu nie zmieni, zawsze jakiś rocznik będzie trudniejszy.
Trzej synowie Marka z gminnej wsi położonej na Lubelszczyźnie, uczęszczają do zespołu szkół. – Pewnym problemem będzie dla nas to, że zaczną rok wcześniej dojeżdżać do szkół średnich poza naszą gminą. W sumie będziemy musieli dłużej płacić za bilety. Ale czego człowiek nie zrobi, żeby dobrze wykształcić dzieci.