W Paryżu Magritte. Wystawa tak działa, że ustawiają się niebotyczne kolejki, a organizatorzy po raz pierwszy postanowili wydłużyć muzealny dzień do godziny 23 dwa razy w tygodniu. W Londynie Caravaggio w National Gallery. W Berlinie też parę przyjemnych wystaw (Bosch!). Palę papierosa na balkonie i patrzę na drzewa z resztkami kolorowych liści. Dlaczego by się nie wybrać? Fly4free czy jakieś inne fru.pl codziennie informują mnie o biletach lotniczych do Londynu i do Paryża za 78 zł. A do Berlina to mam przecież bliżej niż do Warszawy. Mam ogromną ochotę udać się na wewnętrzną emigrację w świat sztuki. Wszyscy w moim biednym kraju się kłócą. Zawłaszczają coraz większe obszary życia tak, że już powoli nie znajduję miejsca dla siebie. Na przykład ja się cieszę, że Olga Tokarczuk właśnie otrzymała za Księgi Jakubowe szwedzką nagrodę, ale są tacy, którym nie podoba się, że chwalę jej twórczość. Inni, nazywając siebie krytykami literackimi, piszą paszkwile na polskich pisarzy i grupowo proponują nawet wprowadzić cenzurę! Są i tacy, którzy odmawiają znielubionemu przez siebie autorowi spotkania z czytelnikami na imprezie książkowej. Nie wiem, co tu się dzieje i dlaczego tak się dzieje i komu zależy na takiej nienawiści i agresji. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Także z tym zdegenerowanym patriotyzmem, który ma oblicze napakowanego młodzieńca w bluzie ze znakiem Polski walczącej i z kijem do bejsbola w ręce oraz ze słowem „narodowy” dodawanym do wszystkiego, co publiczne. Marzę więc o wystawach, o sztuce i pięknie, paląc papierosa. Słucham muzyki, którą mój mąż wybiera do swojej audycji radiowej i przez chwilę naprawdę czuję się, jakbym już wyemigrowała. W pokoju obok syn gra na gitarze dłużej i więcej niż zwykle, bo zepsuła mu się ładowarka do laptopa. A gdyby nam wszystkim tak zepsuły się ładowarki do laptopów, jakże łatwiej moglibyśmy zerwać nić agresji i nienawiści, osądzania i wytykania palcami, dokuczania, i oddawania pięknym za nadobne. Więc wracam do swojego laptopa i szukam dalej: w Pradze ogromna wystawa Henri Rousseau. Zielone płótna, dżungle uczuć i chyba spokojne mieszczańskie życie zatopione w dzikiej naturze. Popiję kawą i wezmę do ręki najnowszą książkę na wskroś polskiego autora Andrzeja Stasiuka (bo uważam, że już bardziej polskim być nie można). Poczytam, jak on od Polski ucieka po to, by do niej wracać. Tyle, że on na Wschód, a ja Rosji tak się boję, że nawet nie sprawdzam, jakie tam mają wystawy w muzeach i galeriach.