Kolejki są ogromne. O każdej porze roku tłumy turystów chcą wejść do nieukończonego kościoła, który czasami może sprawiać wrażenie placu budowy. Na dodatek odzywają się tu i ówdzie głosy, że nie warto, że wnętrze to nic takiego, że przereklamowane. Z doświadczenia wiem, że tak mówią ci, którym nie chciało się spędzać pół dnia w kolejce (a przypominam, że bilety można kupić on-line z pominięciem kolejki) lub zabrakło im euro na bilet. To po prostu takie ludzkie usprawiedliwienie. A przecież warto. Warto, żeby zobaczyć las kolumn i blask światła wędrującego po ścianach. Wszystko się tam kołysze i zmienia. Wchodzi się na chwilę i zostaje pół dnia, najpierw chłonąc wszystko oczami, a potem pstrykając zdjęć tyle, na ile wystarczy pamięci w aparacie. Mimo tłumów wydaje się, że stoimy tam sami, na samym środku, zawieszeni ponad czasem, w przestrzeni nieziemskiej. Sagrada Familia nie przygniata, ona nas porywa w kosmos, gdzieś do nieba. Nie rozprasza, a wyostrza zmysły. Po wyjściu na zewnątrz przestaje się zauważać dźwigi i betoniarki. I dopiero gdy oglądam animację pokazującą w minutę, co planowane jest wykonać w ciągu najbliższej dekady, żeby katedra była ostatecznie dokończona, zauważam, ile jeszcze jest do zrobienia.
Poeta wśród architektów
Antonio Gaudi, architekt, którego proces beatyfikacyjny wciąż trwa, był niemal ateistą, gdy zgodził się kontynuować budowę pokutnego kościoła (czyli finansowanego wyłącznie z datków) Sagrada Familia. Piszę „niemal”, bo wprawdzie był wychowany w rodzinie pobożnej, to sam od Kościoła jako młody człowiek znacznie się oddalił. Jego poprzednik, Francisco de Paula del Villar, zaprojektował świątynię neogotycką i rozpoczął prace. Ukończona była już krypta, w której później pochowano Gaudiego. W 1883 r. Gaudi miał 31 lat, a budowa trwała już od roku według planów Villara, który wycofał się z powodu nieporozumienia z pracodawcą. Gaudi wszystko zrobił po swojemu. Neogotyk – owszem, ale nie tak nachalny i raczej w cudzysłowie. Zmiękczony obłymi liniami. Strzelisty, ale falujący niczym żywy organizm. Gaudi poświęcił Sagradzie Familii całe życie, także dosłownie, bo zaangażowany był w tę pracę czterdzieści lat. Patrząc na nią z perspektywy czasu, można śmiało stwierdzić, że wszystko to, czego dokonał przedtem i w trakcie, miało służyć tej katedrze. Wszystkie jego rozwiązania architektoniczne, obliczenia, eksperymenty, za którymi jemu współcześni często nie nadążali. Początkowo Gaudi uważał, że budowa potrwa najwyżej kilkanaście lat. Potem mówił, że liczy się z tym, że dzieło dokończą następne pokolenia, zupełnie tak, jak to bywało przy budowie średniowiecznych katedr. „Mojemu pracodawcy się nie spieszy” – mawiał, mając na myśli oczywiście Boga. Pracował niestandardowo, można wręcz powiedzieć, że improwizował. Nad planami siedział codziennie. Zmieniał, dopisywał, darł, kreślił nowe. Co musieli pomyśleć jego pomocnicy, gdy zobaczyli pierwsze rysunki? Nie było na nich żadnych konkretów, żadnych liczb i technicznych szkiców, żadnych szczegółów dotyczących konstrukcji. Gaudi chciał tylko przekazać wrażenie i nastrój budynku. Był poetą wśród architektów. Wiedział, jak świątynia ma wyglądać, potem dopiero myślał, jak to osiągnąć. Na bieżąco. W końcu zamieszkał na placu budowy i nie opuszczał go, chyba że udawał się na Mszę św. Bo w pewnym momencie robił to codziennie. Czasem, bo przecież trzeba było z czegoś żyć, brał jakieś zlecenie i tworzył, na przykład Park Guell, Casa Mila, Colegio Teresiano i kilka innych budynków, dla których dzisiaj specjalnie przyjeżdża się do Barcelony. Ale przez ostatnich piętnaście lat życia nie rozpraszał się już niczym innym: Sagrada Familia stała się jego jedynym celem. Nie interesowały go już fortuny i splendory sukcesu.
Świątynia wież
Budowa Sagrady Familii trwa już ponad 130 lat. Gdy Gaudi umierał (wpadł pod tramwaj, a pogotowie, które wezwano, zawiozło go do przytułku, myśląc, że to bezdomny żebrak) w 1926 r., w miarę ukończona była jedna fasada. Wschodnia fasada zwana Facade de la Natividad (Narodzenia) zwana kołyską życia. To od niej rozpoczął prace. Przyjmując zlecenie, niewiele wiedział o chrześcijańskiej liturgii i Kościele katolickim. Od tej chwili rozpoczął studia nad sztuką i architekturą chrześcijańską, poznawał liturgię i symbolikę. Jego katedra miała być kamienną księgą czytaną przez wiernych, stąd jej symbolika była tak ważna. Na przykład wieże. Gaudi zaplanował ich dwanaście, które miały górować nad trzema fasadami: wschodnią, południową i zachodnią. Każda z fasad miała przedstawiać inny aspekt działalności Chrystusa. Wschodnia – narodziny, zachodnia – cierpienie i śmierć, południowa, będąca głównym wejściem do świątyni – chwałę. Liczba wszystkich wież zakończonych głowicą przypominającą mirt to symbol dwunastu apostołów. Nad nimi górować ma główna wieża, wieża Jezusa, głowy Kościoła, zwieńczona krzyżem. Wokół niej powstaną cztery mniejsze wieże jako symbole apostołów i wieża nazwana Mare Deu – Matki Bożej. To świątynia wież. Widać je z daleka. Strzelają w górę i choć brakuje jeszcze kilku, w tym tej najważniejszej, to i tak Sagrada Familia kojarzona jest głównie z nimi. Wystarczy zamknąć oczy i przywołać jej widok. Co widzimy? Wieże. Ruszyły przygotowania do budowy ostatnich sześciu – informuje obecny kierownik zespołu architektów, Jordi Fauli. Na początek powstanie wieża Maryi wysoka na 140 metrów. Ewangeliści będą mieli wieże trochę niższe, a ta najwyższa, Jezusa ma w zamierzeniu Gaudiego liczyć 172,5 metra, co oznacza, że Sagrada Familia stanie się najwyższym kościołem na świecie. Podobno ich zarysy będzie można zobaczyć już za dwa lata. Harmonogram prac przewiduje, że budowa wież zostanie ukończona w 2022 r., a cztery lata później Sagrada Familia będzie kompletna i gotowa. Wtedy też na dobre mają zniknąć żurawie i rusztowania. Choć Fauli, który kieruje pracami od 2012 r., przyznaje, że prace nad dekoracjami mogą potrwać jeszcze kilka lat. Gaudi bowiem nie przewidywał świątyni o kolorze surowego kamienia, szklane i ceramiczne płytki i mozaiki mają sprawić, że budynek będzie świecił wszystkimi kolorami świata. Mawiał, że kolor jest wyrazem życia.
Świadectwo wiary
„Kościół Sagrada Familia jest dziełem znajdującym się w rękach Boga i uzależnionym od woli ludu… Opatrzność, zgodnie z najwyższym zamysłem, poprowadzi dzieło do końca” – mówił Antonio Gaudi i zażyczył sobie, by świątynia do końca była budowana tylko z datków ludzi. Zdarzało się, że sam chodził od domu do domu i zbierał pieniądze potrzebne na materiały i płace dla robotników. Sam żył bardzo ubogo, nie przywiązując wagi do spraw doczesnych. Po jego śmierci prace prowadzili jego najbliżsi współpracownicy, aż do 1936 r., gdy większość jego rysunków, planów i makiet została zniszczona przez katalońskich anarchistów podczas wojny domowej. Całe szczęście żyli jeszcze architekci, którzy pracowali z Gaudim i zdołali odtworzyć cześć planów i makiet. To dzięki nim prace mogły być kontynuowane w duchu Gaudiego i dziś możemy mieć pewność, że patrzymy na jego dzieło. Najwyższa wieża Przebłagalnej Świątyni Świętej Rodziny ma rzucać snop światła na całą Barcelonę. To symbol Chrystusa, który mówił „Ja jestem światłością świata”. Największa budowla współczesnej Europy dobiega końca. Rok 2026 nie jest przypadkowy, minie wtedy sto lat od śmierci Antonio Gaudiego, „architekta Boga”. Przypuszcza się, że to będzie idealny moment do ogłoszenia go błogosławionym Kościoła, choć Stowarzyszenie na rzecz Beatyfikacji Gaudiego, które o to zabiega od trzydziestu lat, ma nadzieję, że stanie się to znacznie wcześniej. Watykan właśnie rozpatruje przesłane positio, czyli coś w rodzaju duchowego CV kandydata na ołtarze. Mówi się w nim między innymi o oddziaływaniu sztuki Gaudiego na ludzi, o tym, że jego architektura wpływa na osoby niewierzące, pokazując im miłość Boga do stworzenia.