Logo Przewdonik Katolicki

Chustki w kolorze ornatu

ks. Andrzej Ziółkowski
Fot.

Oczy wszystkich wpatrzone są we mnie. Nic w tym dziwnego, wszak na księdzu, który odprawia Mszę św. i mówi kazanie wierni prawie zawsze skupiają wzrok. No,… nie zawsze!

 

 

 

Gdy kaznodzieja smęci, nudzi, ciągnie słowa jak „flaki z olejem”, wtedy słuchacze nie na księdza, ale na zegarek spoglądają. Tak, ale tu gdzie teraz jestem, jakieś sto siedemdziesiąt kilometrów od Mińska, w kaplicy na Wólce – tutaj oni patrzą inaczej. Jak? Nie umiem tego wyrazić słowem – patrzą głębiej, sercem, siłą swej wiary.

Nauczeni doświadczeniem trudnego życia szybciej i lepiej „odczytują” słowa duchownego. Wpatrują się we mnie oczy Jeleny Konieginy, Jeleny Chomicz, Marii Kosianik, Andrieja... Zdaję sobie z tego sprawę. Ilekroć jestem na białoruskiej ziemi i spełniam kapłańską posługę wobec wiernych, tylekroć świadom jestem, że to nie tylko ja im, ale także oni mnie głoszą Ewangelię – przez swoją niezwykle charakterystyczną dla białoruskiego ludu prostotę, szczerość, uśmiech, dobroć, cierpliwość, a nade wszystko autentyczną wiarę i modlitwę.

Pamiętam, jak  przyjechałem pierwszy raz na Wólkę. Przed Mszą św. zapytałem starsze panie: – A w jakim języku mam do was mówić? Miałem na myśli – czy po polsku, czy też po rosyjsku. A jedna z nich, Antonina Karaczun, patrzy na mnie swymi radosnymi panieńskimi oczami i z prostotą po białorusku odpowiada: – A w jakim chcecie, w takim mówcie. Zaniemówiłem... Przez moment nie wiedziałem, jak zareagować, co powiedzieć, a po chwili dotarło do mnie, że moje pytanie było po prostu śmieszne, niepotrzebne, zupełnie jakbym się zgrywał przed nimi, że niby to jestem poliglotą.

A babuszka Tonia „z Duchem Świętym”, bo tak o niej mówiono, patrzy na mnie i uśmiecha się... Lekko zażenowany zwracam uwagę na to, że jej chustka jest takiego samego koloru jak stuła, którą mam na sobie. – Skąd wzięła tę zieleń? A może stuła jest uszyta z tego samego materiału, co jej chustka? – tak sobie myślę. A ona wciąż na mnie patrzy i uśmiecha się... To jej spojrzenie sprawiło, że... zmiękłem we wnętrzu. Coś w środku puściło. Dusza odżyła. Zostawiłem rytualizm i... Już wiedziałem, gdzie jestem, pośród jakich ludzi – wśród gigantów modlitwy pełnej prostoty i zawierzenia Bożej Opatrzności. Wszedłem do wnętrza żywego Kościoła.

Kapliczka na Wólce to stary drewniany domek, który podarowała jedna z parafianek, aby mogła w nim być sprawowana Eucharystia. Wierni go wysprzątali, wnieśli ławki, postawili stół, na ścianach zawiesili krzyż, obrazy świętych. Jest i Droga Krzyżowa. Jakoś wszyscy się mieszczą. W miejscu kuchni – zakrystia. Kapliczka to zbyt wielkie słowo. Po prostu dwie połączone izby.

Tak, tak... W starej białoruskiej chałupie, w której latem jest lekki chłód, a zimą od pieca bije ciepło – w tej chacie rozwija się Kościół – jeden, święty, powszechny, apostolski! Nie ma w nim podziałów na katolicki, prawosławny, greckokatolicki, protestancki.

Jest kilkoro dzieci – Dasza, Jula, Luba. Czasami jest trzech, a czasami czterech mężczyzn, a wśród nich Andriej – prawosławny, ale zawsze przychodzi z żoną i córkami. Jest pięć dorastających dziewcząt i około piętnastu „babuszek”.

Ks. Dariusz Błaszczyk – również misjonarz św. Wincentego a Paulo – siedzi na starym krześle, zamyślony, zapatrzony w jakąś nieznaną dal. Zaraz po święceniach (1995 r.) przełożony „zesłał” go na Wschód – bez przygotowania, bez języka, bez zaplecza – ot, tak, rzucony został na głęboką wodę. Niektórzy w swej naiwności myśleli, że nie wytrzyma, że odejdzie.

Oprócz Wólki ma małą wspólnotę w Kosowie oraz w Iwacewiczach, gdzie wraz z wiernymi wybudował nowy kościół z ogrzewaną posadzką. To dzięki pomocy Kirche in Not. W parafii nie ma kłopotów z językiem. Liturgia sprawowana jest w języku białoruskim. Kazanie mówi po rosyjsku. Sam mi mówił, że w jakimś momencie zrozumiał, że liturgia powinna być sprawowana w takim języku, w jakim wierni mówią w domu, w pracy, w sklepie, na polu, na rybach, w lesie, czyli po rosyjsku!

Na Wólce nigdy nie było problemów z językiem. Babuszki mówią po białorusku, a raczej po „ichniemu”. Gdy je spowiadam, to uważnie wsłuchuję się w ów język pełen onomatopei. Niektórych „białoruskich” grzechów nie rozumiem, ale się domyślam, o co chodzi. Na szczęście Pan Bóg na Wólce też mówi po białorusku.

Mówię homilię. Na jaki temat? O kim? Oczywiście o Chrystusie, który naucza w przypowieściach. Właściwie to ja próbuję mówić. Mój rosyjski nie jest zbyt dobry. Po białorusku umiem tylko czytać i śpiewać. Mimo tego nie zrażam się i jakoś „przekładam” Ewangelię na mentalność białoruskich wiernych. Ciągle zadaję sobie pytanie:  Ale jak to robić? Jakie słowa dobrać? Nie dość, że „łamię” język rosyjski, to jeszcze mówię o rzeczywistości tak odmiennej.

Przez kilka dni „chodziłem” po pokoju tam i z powrotem z pytaniem: Do czego można porównać królestwo niebieskie na białoruskiej ziemi? No właśnie, do czego? No, przecież nie wypada powtarzać słów z Ewangelii, nie można prawić morałów, nie wolno mówić banałów. Patrzę w ich oczy. Wiem, że uważnie słuchają, by nie uronić słów.

Królestwo niebieskie podobne jest do ludzi, którzy pod koniec sierpnia i z początkiem września idą na pole, aby kopać barabule. Czy „świątek czy piątek” już z samego rana, na kolanach, zbierają rękoma to wszystko, co Bóg dał człowiekowi. Wsypują do worków, a następnie zawożą do ziemianek przy samym domu. Nie zostawiają na polu ani jednej kartoszki, bo każda z nich jest Bożym darem. Czy obrodziło trzydziestokrotnie, czy sześćdziesięciokrotnie, a może i więcej – szczęśliwi oni, że mają co do jedzenia! Cieszą się, że znów przeżyją kolejną zimę.

Patrzcie, jak ci ludzie zabiegają o ten pokarm ziemski. O ileż bardziej my, wierzący w Chrystusa, winniśmy zabiegać o to, aby nie tracić żadnej z łask, które daje nam Bóg.

 

Tę przypowieść stworzyłem tu, na białoruskiej ziemi. Kartoszka (ros. ziemniak) jest słowem kluczem dla Białorusinów. Wielu z nich otrzymuje sotki, czyli kilka arów, aby uprawiać ziemię. Co z niej „wyciągnie”, to ich. A ponieważ trzeba jakoś żyć i przeżyć zimę, dlatego gdy nadchodzi czas zbiorów („święty czas kartoszki”), nie dziwiłem się, że wtedy było ich mniej na liturgii. Szli na pole, aby zebrać to, co Bóg dał. Zbierali pośpiesznie, aby złodziej nie przyszedł w nocy i nie wykopał ziemniaków. I tak się zdarza.

Tłumaczę, że nie wolno tracić Bożej łaski. To tak samo, jak nie zostawia się w czasie zbiorów na polu ani jednej kartoszki. Pełne ewangelicznej prostoty białoruskie kobiety, które całe życie przepracowały w kołchozie, ze łzami w oczach i potakiwaniem głową dawały do zrozumienia, że zgadzają się ze mną. Ja zaś czułem, że jestem „narzędziem”. Czyż może być jeszcze piękniejsze podziękowanie za kapłańską posługę? Żadną miarą!

Nagle spostrzegam, że babuszka Tonia cały czas klęczy na jednym kolanie, rękoma wsparta jest o ławkę, a jej oczy wpatrzone są we mnie. Przerywam homilię i zwracam się do niej: – Dlaczego klęczycie w czasie kazania? Usiądźcie! Nie męczcie kolan! Jeszcze się w życiu dość naklęczycie. A ona, pełna prostoty kobieta, w wieku mojej mamy, patrzy na mnie swymi pięknymi oczami i mówi prostym białoruskim językiem: – Ja nie Was słucham, ja słucham Chrystusa. Zatkało mnie. Oczy mi się zaszkliły. Jeszcze nikt mi tak nie wytłumaczył, na czym polega homilia. I to komu – wykładowcy homiletyki. Kto tak potrafi odpowiedzieć na trudne zagadnienie odbioru słowa Bożego? Tylko ten, kto żyje w przyjaźni z Chrystusem.

W czasie Wielkiego Postu razem z ks. Dariuszem jeździłem do Wólki w piątki, aby modlić się wspólnie w czasie Drogi Krzyżowej. Pierwsza rzecz, jaka zwróciła moją uwagę, to kobiece chustki. Prawie każda z nich była fioletowego koloru z rozmaitymi nitkami. Niby w tym nic dziwnego, no bo w końcu, jak to panie – mają takie chustki, jak ich upodobania.

Przypomniała mi się moja babcia Michalina. Też podobne nosiła. Ale gdy przyjechaliśmy  do Wólki w Wierbnoje Woskriesienije (Niedziela Wierzbowa, czyli Palmowa), wtedy jeszcze bardziej byłem zaskoczony. Większość chustek była kolorowa, jak ich przybrane gałązki wierzbowe z domieszką czerwonego – takiego jak ornat, w którym odprawiałem Eucharystię. Ha! Co jest? Skąd te proste kobiety wiedzą, że kolorem liturgicznym w Niedzielę Palmową jest czerwony?

Po liturgii, gdy ks. Dariusz tylko wyszedł z „chaty-kaplicy”, nagle nasze kochane babuszki zebrały się razem i poprosily ks. Dariusza, aby do nich podszedł. Wtedy jakby się zmówiły i poczęły „okładać” swego proboszcza palmami, mówiąc:

????? ?’?, ?? ???’?.

???? ??????? – ??????????,

???? ??? – ?????????.

????? ??????? ?? ????

? ??????? ?? ?????.

(Palma bije, nie zabije. Za tydzień – Wielki dzień, za noc – Wielkanoc. Bądź zdrowy jak woda i przystojny jak wierzba).

Ks. Dariusz jakby na to czekał. Skulił się i z uśmiechem przyjmował delikatne uderzenia wierzbowych gałązek. A ja stałem i patrzyłem jak urzeczony. Niesamowite! W tych symbolicznych uderzeniach zawarta jest ewangeliczna prawda o tym, aby nie zapominać, że kapłaństwo ma też wymiar cierpienia, że tak jak Chrystusa witano, a potem ubiczowano, tak też kapłan musi być przygotowany na owe pochwały i cierpienia. A ludowe przysłowie? Życzenia, zwyczajne życzenia. Gdzieś już słyszałem te słowa, ale gdzie? Nie pamiętam.

Obok stoją dziewczynki i przypatrują się temu widowisku. Dziwią się, że ich babcie i prababcie wierzbowymi gałązkami „okładają” ks. Dariusza. Czy można bić księdza? Jak to możliwe? Jeszcze nie rozumieją zwyczajów, które starsze panie pamiętają ze swojej młodości. Być może nauczą się od swoich babuszek, pojmą znaczenie rozmaitych tradycji, zwyczajów. Być może kiedyś, za lat kilkanaście, będą podobnie „uderzać” wierbami swego księdza. Być może.

Gdy wróciliśmy na plebanię spytałem: – Dariuszu, jak to jest? Skąd te panie z Wólki wiedzą, jaki jest w daną niedzielę kolor liturgiczny? Przecież ich chustki po prostu pasują jak ulał do koloru naszych ornatów i stuł! Współbrat tylko się uśmiechnął i dodał: – Proszę być cierpliwym i poczekać na święta. Wtedy można się napatrzyć! To dopiero jest widok! Ale tak jest tylko na Wólce. W Kosowie i w Iwacewiczach już tego nie ma – tam kobiety ubierają się nowocześnie.

Faktycznie! W Wielką Sobotę cała Wólka wynajęła „busa” i przyjechała do Iwacewicz na wieczorną Liturgię Zmartwychwstania Pańskiego. Gdy wszedłem do kościoła, od razu zauważyłem nasze parafianki z Wólki. Siedziały razem. Ich chustki tak bardzo pasowały do złotego ornatu, że oniemiałem. – Chyba mają w domu kalendarz liturgiczny. – Chyba tak – odparł Dariusz.

Patrzę na nie, a w głowie i w sercu nowa ewangeliczna białoruska przypowieść się rodzi:

Królestwo niebieskie podobne jest do białoruskich niewiast, które wybrały się do swej starej drewnianej kapliczki na modlitwę. Każda z nich założyła na głowę chustkę, aby przywitać swego Oblubieńca. Gdy Oblubieniec nadszedł, popatrzył na nie i wszystkie zaprosił na ucztę, bo każda z nich miała serce i chustkę koloru Jego szat. Gdy nastała liturgia drzwi zamknięto, a z zewnątrz było słychać pieśń:

????? ? ????? ?????????,
?????????? ? ?????? ????.
????? ??????? ????????,
??? ?????? ??????? ????,
???????? ??? ??? ??????,
?? ????, ?? ?????? ? ????.
???????, ???????,
??????????: ???????!

Zaraz! Zaraz! Skąd ja znam te molodię? Ależ tak, to przecież nasze polskie „Otrzyjcie już łzy, płaczący, żale z serca wyzujcie...”).

– Szczęściarz z ciebie, misjonarzu Andriulo – w duchu rozmawiam sam ze sobą. – Który z duchownych może widzieć i słyszeć takie cuda? Kto może być świadkiem wiary na białoruskiej ziemi? I sam sobie w duchu odpowiadam: – Jak to kto? Ci, którzy opuszczą swój pokój i „święty spokój” i wyjadą na Białoruś, na Wólkę.

Z tego wielkanocnego zamyślenia wyrywa mnie czyjeś spojrzenie – to babuszka Tonia. Widocznie zauważyła moje zamyślenie, chwilowe duchowe oddalenie. Uśmiecha się do mnie, podchodzi, „bije” wierzbową gałązką po plecach, a potem do mnie mówi: – Kiedy nas opuszczacie? – Pojutrze. Muszę być we wtorek w Krakowie, bo mam sporo zajęć. Muszę trochę popisać, bo redakcje oczekują na zamówione artykuły. – Pani Toniu, proszę się za mnie pomodlić, żebym nie miał problemów z przekraczaniem granicy, no i żebym był zdrowy i miał siły, żebym wytrwał w powołaniu. A ona, z jeszcze większym uśmiechem, patrzy mi prosto w oczy i mówi: – A jaka ze mnie „pani”, ja prosta kobieta. I po chwili dodaje: – Możecie sobie pogrzeszyć, ja się za Was modlę.

***

W czerwcu, jak Bóg pozwoli, wybieram się znów na Białoruś, na Wólkę... Ciekaw jestem koloru chustek naszych kochanych babuszek.

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki