Jesteśmy na progu przemiany kadrowej Ministerstwa Edukacji, a już obserwujemy pewne znaczące zmiany. Część z nich budzi niemałe kontrowersje. Jakie są dziś największe wyzwania i potrzeby polskiej edukacji?
– Obecnie diagnozuję trzy palące potrzeby. Pierwszą z nich jest właściwe przygotowanie inkluzji w szkołach, czyli stopniowe włączanie uczniów z szeroko rozumianymi specjalnymi potrzebami. Uczniowie reprezentują coraz większą różnorodność, nie tylko jeśli chodzi o klasyczne specjalne potrzeby związane z niepełnosprawnością, ale również inne, jak chociażby kulturowe. Ważne jest, aby w szkołach odpowiedzieć na potrzeby nie tylko w kwestiach dydaktycznych, ale również w społecznych, jak chociażby relacjach między dziećmi. Drugą istotną kwestią jest podniesienie poziomu dydaktyki, w czym zawiera się częściowo odpowiedź szkoły na świat technologii. Polska szkoła musi znaleźć odpowiedź na pytanie, jak ustosunkuje się do sztucznej inteligencji, jaki znajdzie na nią pomysł w systemie edukacji. Zakończyliśmy właśnie z zespołem NASK duże badanie ogólnopolskie dotyczące postaw nauczycieli wobec korzystania z AI. Nowe technologie nie mogą być obecne w szkole tylko jako narzędzie, lecz jako pewna filozofia działania. Musi być uwzględniony wymiar etyczny ich zastosowania. Trzecią kwestią, która wpływa znacząco na dwie pierwsze, jest status i wsparcie nauczycieli. Zagadnienie to jest złożone i mogłoby stanowić temat osobnej rozmowy. Kwestia wsparcia nauczycieli dotyczy przede wszystkim trzech szerokich przestrzeni: statusu społecznego, przygotowania do zawodu i wielopłaszczyznowego wsparcia podczas różnych etapów drogi zawodowej. Badania jasno pokazują, że jakość edukacji nie tyle tkwi w odgórnych reformach, ile w jakości i komforcie pracy nauczycieli. Kraje, które w naszych oczach jawią się jako te z wysoko rozwiniętym poziomem edukacji, jak chociażby kraje skandynawskie, łączy wysoki status zawodu nauczyciela – rozumiany szerzej, nie tylko jako status materialny.
Od lat obserwuję polską edukację najpierw jako uczennica, później jako nauczycielka. Mam wrażenie, że wprowadzane reformy nie zmieniają niczego istotnego, nie uzdrawiają systemu w jego rdzeniu. Dlaczego od dekad w systemie edukacji niewiele zmienia się na lepsze?
– Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka, i nie dotyczą one tylko przestrzeni edukacji. W Polsce głęboko zakorzeniona jest tradycja wprowadzania zmian odgórnych: ktoś ma pomysł, jest przy władzy i wprowadza zmianę. Zlikwidowano gimnazja, mimo że się osadziły w systemie, bo tak obiecano. Politycy byli przekonani, że likwidując gimnazja, likwidują patologie w szkołach. Wierzyli, że wraz z gimnazjami znikną różne trudne zachowania. Nie miało to nic wspólnego z eksperckim podejściem opartym na faktach i badaniach. Ważniejszy był impuls. Nieważne, że wokół gimnazjów budowały się często społeczności lokalne. Przyglądałem się temu i widziałem, że gimnazja były czasami centrami kultury w lokalnym środowisku. Nagle, bez pytania, bez argumentów, bez dyskusji ktoś powiedział: likwidujemy i koniec. Pamiętam, że w społecznościach było wiele żalu. Obecne niektóre decyzje podejmowane są podobnie, chociaż mam wrażenie, że jest więcej przestrzeni do rozmowy i dyskusji ze środowiskiem edukacyjnym. Stoję na stanowisku, że wszystkie zmiany w edukacji przede wszystkim należy rozłożyć w czasie, w przeciwnym razie można wprowadzić zmianę pozorną. Reforma pojedynczego elementu w całym systemie niewiele zmienia.
Czy nie na takiej zasadzie wprowadzana jest właśnie zmiana związana z ograniczaniem zadawania zadań domowych?
– Nowa minister edukacji podjęła decyzję o zlikwidowaniu obowiązkowych zadań domowych w celu odciążenia uczniów. Mam wrażenie, że nikt nie szuka odpowiedzi na pytania, czy takie rozwiązanie naprawdę sprawi, że uczniowie będą mniej przemęczeni, a także jak spożytkują czas, który im pozostanie. Szukamy prostych rozwiązań na trudne sprawy. Jednym z działów, którym zajmuję się naukowo, jest rozwiązywanie sytuacji przemocy rówieśniczej w szkołach. Wielokrotnie pojawiały się głosy, że sprawę przemocy rówieśniczej rozwiąże monitoring w szkołach. Praktyka pokazała, że kamery zainstalowane w szkołach nie wpływają na obniżenie poziomu przemocy – choćby relacyjnej, polegającej na wykluczeniu z grupy. W edukacji brakuje myślenia koncepcyjnego, a także powolnego dokonywania ewolucyjnych zmian całego systemu.
Ktoś może podać kontrargument, że od czegoś trzeba zacząć. Zgadzam się z tym, ale jednocześnie dostrzegam brak zdefiniowanych potrzeb, a także diagnozy tego, co działa, a co nie. Czasami próbuje się forsować pomysły żywcem wzięte z innych systemów edukacyjnych. A we mnie zawsze pojawia się pytanie, czy wszystkie rozwiązania, które funkcjonują u innych, można przenosić. Są kraje, w których można postawić skrzynkę z owocami i gdy ktoś będzie chciał je kupić, to weźmie porcję, zostawiając pieniądze. Ktoś powie: świetny pomysł, a ja się z nim zgodzę, z tym że nie we wszystkich krajach będzie on możliwy do wdrożenia. Będą miejsca, w których zniknie i skrzynka, i owoce… Sam pracowałem w różnych szkołach, klasach i środowiskach. To nie jest tak, że wszędzie wszystko działa tak samo. Coś, co gdzieś jest potrzebne, gdzie indziej jest zupełnie zbędne.
Mam wrażenie, że rola nauczycieli w systemie edukacji jest od dekad marginalizowana…
– W naszym systemie brakuje traktowania nauczycieli przez polityków i osoby zarządzające oświatą jako profesjonalistów, którym nie trzeba wszystkiego definiować. Bliskie jest mi założenie, że człowiek, któremu zlecamy zadanie i płacimy mu za to jako społeczeństwo i państwo, ma w sobie mądrość i nie musimy jego działań szczegółowo regulować. Lex Czarnek, które chciał wprowadzić poprzedni minister edukacji, zakładało, że dyrektorzy i nauczyciele szkoły nie są na tyle mądrzy, aby stwierdzić, kto może w tej szkole prowadzić zajęcia, w związku z tym decydować będzie urzędnik. Założono, że kadra szkoły nie jest na tyle odpowiedzialna, aby zdecydować o podmiocie, który pojawi się w szkole. Obecnie zakłada się, że minister musi wyregulować kwestie zadań domowych, ponieważ nauczyciel sobie z tym nie poradzi. Tymczasem większość badań pokazuje, że właściwym pytaniem nie jest, czy zadawać zadania domowe, tylko: jakie zadawać? Jestem przekonany, że trzeba się przyjrzeć jakości zadawanych zadań domowych. Natomiast warto spojrzeć na tę kwestię z innej strony: jeżeli dydaktyka w młodszych klasach będzie świetnej jakości, zadania domowe staną się dużo mniej potrzebne. Powstaje pytanie, czy robimy remont generalny taki, na który mamy pomysł, czy zamalowujemy plamy na jednej ścianie. Zmiany zaczynają mieć sens tylko wtedy, gdy są robione z wizją całości. Nie do końca jestem przekonany, że w jakimkolwiek systemie było to przeprowadzane w taki sposób. Moim zdaniem nie da się zrobić reformy edukacyjnej wobec nauczycieli, lecz trzeba ją zrobić z nauczycielami, co jest oczywiście trudniejsze. Trzeba ich pozyskać i przekonać do konkretnego planu wprowadzania zmian. Łatwo jest zadekretować kolejne mikroreformy, ale jeśli nie będzie holistycznej wizji całości, chaos zamęczy oświatę. Bliskie mi jest robienie rzeczy z ludźmi, a nie w zaciszu decydenckich gabinetów. Jest wiele obszarów edukacyjnych, w których należy wprowadzić zmiany. Pytanie, które się pojawia, to czy zaczynamy budować od dymu z komina, czy siadamy razem i wszyscy dzielimy się tym, czego naprawdę chcemy – ale nie „na jutro”, lecz w długofalowej perspektywie. Chciałbym dla polskiej edukacji, aby decyzje podejmowane były na zasadzie konsensusu, a także aby politycy umieli wycofywać się z nietrafionych pomysłów. Decydenci muszą uwzględniać to, że ludzie, którzy będą wdrażać nowe pomysły, też mają coś do powiedzenia. Jestem za włączeniem jak najszerszej grupy podmiotów do prawdziwych konsultacji. Reformując edukację, duży nacisk kładłbym na finansowe i merytoryczne przygotowanie zawodu nauczyciela. Aby pracować w szkole, należy skończyć studia, a za podjęty trud dostaje się minimalne wynagrodzenie. Za chwilę może się okazać, że na studia nauczycielskie będą przychodzić tylko najsłabsi uczniowie, ponieważ tym z dużym potencjałem nie będzie się opłacało iść na studia, po których zarobki są tak niskie. Idee zaangażowania i misji są ważne, ale ważniejsze jest, aby rodzina nauczyciela miała co zjeść na obiad. Jeśli chciałbym, aby nauczyciele zadawali sensowne zadania domowe, to musiałbym zbudować system, który ich w tym wesprze. Nie da się tego zrobić podpisanym jednym dokumentem.
Minister Czarnek był z wykształcenia prawnikiem, minister Nowacka jest informatyczką. Czy nieznajomość przestrzeni edukacyjnej w szeroko pojętej praktyce pozwala na właściwe zarządzanie ministerstwem?
– To jest stale powracające pytanie, czy ministrowie odpowiednich resortów muszą mieć wykształcenie kierunkowe. Moim zdaniem nie muszą, pod warunkiem że decyzje podejmują, opierając się na opiniach ekspertów. Nie upieram się, że bycie ministrem danego resortu jest kwestią wykształcenia. Mam poczucie, że wielu nauczycieli byłoby złymi ministrami edukacji. W większym stopniu dobre zarządzanie jest kwestią stylu pracy, a także stylu komunikacji z ludźmi, nauczycielami, podmiotami społecznymi. To jest też kwestia zdolności ministra, żeby w tej kakofonii pomysłów znalazł czas i możliwość posłuchania głosów z różnych stron, a nawet stworzył ludziom warunki posłuchania się wzajemnie. Oczywiście to jest trudne i czasochłonne. Dużo łatwiej jest zarządzać dyrektywnie.
W ostatnich latach byliśmy świadkami dość silnej presji światopoglądowej ze strony Ministerstwa Edukacji Narodowej. Wielu osobom towarzyszy niepokój, że nowa minister również będzie ideologizować szkołę, z drugiej, lewicowej strony. Czy w edukacji da się uniknąć ideologizacji?
– Jak na razie, obserwując Ministerstwo Edukacji, nie słyszę ideologizujących wypowiedzi czy podejmowanych ruchów. Mam nadzieję, że tak pozostanie pomimo świadomości, że w edukacji decyzje ideologiczne działają na zasadzie wahadła: było wychylenie w jedną stronę, wkrótce przesunie się w drugą. Bardzo niepokoiło mnie to, co działo się w tej kwestii podczas rządów ministra Czarnka. To, że przeszliśmy przez kryzysową edukację zdalną, uważam w dużej mierze za zasługę wielu organizacji pozarządowych, które nauczycieli wspierały. Dlatego olbrzymią niesprawiedliwością było, gdy okazało się, że organizacje te są na cenzurowanym i należy je sprawdzać, ponieważ demoralizują młodzież. Z kolei były takie, których nie trzeba było weryfikować. Tymczasem nawet jeśli zdarzyłoby się, że jakaś szkodliwa organizacja wejdzie do szkoły, to są to sytuacje promilowe i nie usprawiedliwiają biurokracji systemu ich weryfikacji. Wszyscy jesteśmy trochę odpowiedzialni za to, aby szkoła przestała być przestrzenią ideologizacji. Każdy z nas, bez względu na swoje poglądy, powinien umieć się zatrzymać i zrozumieć, że droga ekstremalnych rozwiązań do niczego nie prowadzi.
Co zrobić, żeby młody człowiek poczuł się w szkole dobrze?
– Na pewno prowadzi do tego droga przez dobrostan nauczyciela i nie jest to tylko slogan. W wychowaniu ważna jest również prawda. Nie możemy w szeroko pojętym systemie edukacji bać się wymagań i konfrontacji, jeśli coś dzieje się nie tak, jak powinno. Najważniejsze, aby przyświecała nam myśl, że działamy dla wspólnego dobra. Wydaje mi się, że często w myśleniu o szkole i edukacji pomijamy zwykłą codzienność. Wiele problemów chcemy rozwiązywać za pomocą warsztatów czy spotkań edukacyjnych. Moim zdaniem najważniejsze są też rzeczy, które dzieją się między nami codziennie: jak się komunikujemy, jak reagujemy na sytuacje trudne, jak rozwiązujemy konflikty.
---
PROF. JACEK PYŻALSKI
Pedagog specjalny, profesor na Wydziale Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu. Uczestnik i koordynator około 60 krajowych i międzynarodowych projektów badawczych, głównie dotyczących ryzykownych zachowań młodzieży, zaangażowania online młodych ludzi oraz kondycji psychicznej nauczycieli i ich kompetencji wychowawczych