Donald Trump, najpoważniejszy dziś kandydat na prezydenta USA, ma naturalnie rację, żądając od państw Europy wydatków na obronność powyżej 2 procent PKB. Kłopot z nim jest taki, że w całej jego kampanii (czy może prekampanii) wyczuwamy izolacjonistyczne tony. Co to tak naprawdę oznacza, że on natychmiast zakończy wojnę Rosji z Ukrainą? Dlatego obcesowy ton, z jakim mówi o ewentualnym ataku Putina na któregoś z europejskich sojuszników, musi niepokoić.
Czy to jednak oznacza, że Donald Tusk, polski premier, znalazł właściwy język, aby te niepokoje wyrazić? Przy czym zaatakował amerykańskich republikanów jeszcze przed tą wypowiedzią Trumpa za zablokowanie pomocy dla Ukrainy w Kongresie. Naruszył w ten sposób niepisaną zasadę polskiej polityki, aby nie antagonizować żadnej ze stron amerykańskiej polityki. Potem odniósł się też i do słów Trumpa, próbując zawstydzić prezydenta Andrzeja Dudę. Zważywszy na reakcje amerykańskich senatorów, jeśli republikanie wygrają wybory, polskiemu premierowi będzie trudno się dobijać do Waszyngtonu.
Obaj, Trump i Tusk, poszli za nowym duchem polityki. Tradycyjną dyplomację zastępuje chaotyczna ekspresja przed kamerami czy na Twitterze, zwanym dziś Platformą X. Trump działał tak przez cztery lata swojej prezydentury i do tej poetyki wraca. Tusk nauczył się chłostania w necie polskich przeciwników. I nie widział powodu, aby postąpić inaczej, kiedy go podkusiło komentować politykę amerykańską.
Jest oczywiście różnica. Trump może szkodzić interesom amerykańskim albo własnym, ale ma prawo odnosić wrażenie, że wolno mu dużo. Z kolei Tusk reprezentuje obóz, który na co dzień powtarza, że Polska to panna brzydka i nieposażna, więc nie powinna się wychylać. Tu jednak postąpił wbrew tej zasadzie. Dlaczego?
Zapewne uznał, że robi w ten sposób przysługę dominującym w Unii Europejskiej państwom, takim jak Francja czy Niemcy. Nie zadał sobie pytania, dlaczego ich przywódcy sami nie rwą się do takich komentarzy. To świadectwo zdziecinnienia polskiej polityki zagranicznej. Używanie w niej tych samych narzędzi, co w polityce krajowej, dowodzi niedojrzałości Tuska. Kojarzy się z niedojrzałością jego ministra spraw zagranicznych. Całkiem niedawno Radek Sikorski na tym samym X bawił się posądzaniem Ameryki o sabotażowe uderzenie w Nord Stream 2.
Polska prawica nie ogranicza się do krytyki takich zachowań jako dziecinady. Przedstawia Tuska jako przywódcę, który z premedytacją chce nas odepchnąć od Stanów Zjednoczonych. Czy tak jest w istocie? Po owocach ich poznamy. Odpowiedzi doczekamy się zapewne w następnych latach.
Jeśli taki plan faktycznie istnieje, to jest to jak najgorsza wiadomość. Niezależnie od tego, co będziemy sądzili o linii ewentualnej polityki międzynarodowej Donalda Trumpa. Ja się jej obawiam znacznie bardziej niż w roku 2016, kiedy po raz pierwszy wygrywał wybory, czy w roku 2017, kiedy wkraczał do Białego Domu. Ale ja nie muszę uprawiać dyplomacji. Donald Tusk i Radosław Sikorski powinni tego przynajmniej próbować. Nie umieją? Nie chcą? Doznali zawrotu głowy od domniemanego sukcesu?
Swoich poprzedników przedstawiali jako ludzi niekompetentnych, którzy skazali Polskę nie raz i nie dwa na dyplomatyczne osamotnienie. Czasem miewali nawet rację. Ale dziś mają kłopot nawet z ideologicznie im bliższą administracją Joe Bidena. Sikorski, niedopuszczony do wizyty w Waszyngtonie przez sekretarza stanu Blinkena, najwyraźniej nie ma szczęścia do Amerykanów. Chyba na własne życzenie. Pasja twittowania musiała się zemścić.