Logo Przewdonik Katolicki

Dzieci jest mniej, więc niech wszystkie mają szansę

Piotr Wójcik
fot. Tierney/Adobe Stock

W szkole mamy do czynienia z regresem, co widać nie tylko po badaniach PISA, ale też w danych dotyczących zadowolenia z jakości szkoły. Coraz więcej rodziców wykupuje dla swoich dzieci prywatne lekcje dodatkowe, co może jeszcze zwiększyć nierówności szans.

Polityka rodzinna w Polsce od lat skupiała się na kwestii prokreacji. Chodziło w niej głównie, jeśli nie wyłącznie, o to, żeby było więcej urodzeń. Tym, co się dzieje potem, państwo było już zainteresowane w bardzo różnym stopniu, często marnym. Podejmowało działania przede wszystkim wtedy, gdy mogło w ten sposób zachęcić do posiadania większej liczby dzieci. Taka polityka niestety spaliła na panewce. W 2023 r. urodziło się zaledwie 272 tys. dzieci, chociaż jeszcze kilka lat temu było to ponad 400 tys. To samo w sobie jeszcze nie jest najbardziej zasmucające – najgorsze, że wskaźnik dzietności spadł do ledwie 1,2. By osiągnąć tak zwaną zastępowalność pokoleń, w Polsce powinno rodzić się prawie dwa razy więcej dzieci.
Przyczyny tej porażki są skomplikowane i dotyczą wielu różnych sfer życia. Zamiast załamywać ręce, lepiej skupić się na zapewnieniu dobrej przyszłości tym nielicznym dzieciom, które finalnie przyszły jednak na świat. Skoro jest ich mniej, powinno być to trochę łatwiejsze.

Zaniedbana zaleta
Z punktu widzenia państwa polityka wyrównywania szans może mieć równie dobre efekty co skuteczna polityka prokreacyjna. Nie oszukujmy się, politycy podejmują działania prorodzinne nie po to, żeby zapewnić szczęście młodym rodzicom, lecz by zapewnić krajowi nowych podatników i pracowników. Bez młodych Polek i Polaków nie będzie wzrostu gospodarczego, wpływów podatkowych oraz stabilności systemu ubezpieczeń społecznych. O wszystkie te kwestie można również zadbać wyrównującą szanse polityką edukacyjną, dzięki której w przyszłości mniejsza liczba obywateli będzie potrafiła utrzymać państwo na takim samym lub nawet wyższym poziomie. Oczywiście o zachęty do posiadania dzieci nadal można dbać równolegle – jedno drugiemu nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, dobre perspektywy dla potomstwa są przecież najlepszą zachętą do posiadania dzieci.
Równe szanse dają obywatelom względną pewność, że będą mieli okazje w pełni rozwinąć skrzydła, a państwu umożliwiają „skorzystanie”
z całego potencjału społeczeństwa. Rozwój Polski od początku oparty był na, brzydko mówiąc, rozwiniętym kapitale ludzkim – czyli nieźle wykształconych pracownikach, którzy nie tylko potrafią wykonywać zaawansowane zadania, ale też uczyć się nowych. Mimo to od początku wykorzystywaliśmy tę przewagę „na pół gwizdka”, gdyż miliony obywateli pozostawało poza rynkiem pracy i do dziś charakteryzujemy się niższym poziomem aktywności zawodowej od krajów Europy Zachodniej, chociaż bezrobocie w Polsce jest niemal najniższe w UE.
Było to możliwe dzięki odziedziczonej po PRL-u egalitarnej edukacji publicznej wysokiej jakości. Szkolnictwo było przez dekady właściwie jedynym rodzajem usługi publicznej, z której Polacy byli faktycznie zadowoleni. W XXI w. doszło do tego jeszcze bezpieczeństwo wewnętrzne. Według danych CBOS w 2008 r. dwie trzecie ankietowanych deklarowało zadowolenie z jakości nauczania w szkołach podstawowych. Jeszcze w 2017 r. powtórzyliśmy ten wynik. Złe zdanie o podstawówkach miało zaledwie 17 proc. obywateli. W odniesieniu do systemu ochrony zdrowia rozkład odpowiedzi jest odwrotny.
Od tamtego czasu niestety zaliczyliśmy spory zjazd. W 2022 r. zadowolenie ze szkół podstawowych spadło do 48 proc., za to niezadowolenie wzrosło do jednej trzeciej. W ciągu pięciu lat nastąpiła więc bardzo wyraźna zmiana sytuacji. Zadowolenie z liceów i techników jest nawet niższe o 2–3 pkt. proc. od podstawówek, chociaż tam przynajmniej niezadowolonych jest tylko jedna piąta. Z jakości szkół zawodowych zadowolonych jest ledwie ponad jedna trzecia, chociaż tam nawet w tych dobrych czasach sięgało to połowy badanych.
Z czego wynika ta zmiana? Polacy są w większości na ogół zadowoleni z tego, w jaki sposób szkoły przekazują wiedzę oraz ogólne zasady zachowania – moralności, tolerancji i patriotyzmu. Pod względem zapewniania równych szans uczniom z różnych środowisk jest już gorzej – zadowolonych było 45 proc. pytanych, a odwrotnego zdania 38 proc. Zdania podzielone były również w sprawie uczenia pracy zespołowej i rozwijana zainteresowań. Przewaga niezadowolonych uwidoczniła się w kwestii uczenia samodzielnego myślenia oraz przygotowywania do aktywnego uczestnictwa w życiu publicznym. Zdecydowanie najgorzej badani oceniają jednak przyuczanie do radzenia sobie z życiowymi problemami – w tym przypadku zadowolony był ledwie co czwarty pytany, a odwrotnego zdania aż 56 proc.

Głęboki regres
Przyczyn stopniowego psucia się szkoły jest wiele. Jedną z nich była nieumiejętnie przeprowadzona reforma likwidująca gimnazja. W 2019 r. skontrolowała ją Najwyższa Izba Kontroli. „NIK ocenia, że Minister Edukacji Narodowej w latach 2016–2018 nierzetelnie przygotował i wprowadził zmiany w systemie oświaty. Przygotowując reformę, nie przeanalizował rzetelnie finansowych i organizacyjnych skutków projektowanych zmian” – ocenili kontrolerzy. Przede wszystkim koszty reformy okazały się na tyle wysokie, że znaczną część z nich musiały wziąć na siebie samorządy. W latach 2014–2017 wydatki organów prowadzących zadania oświatowe wzrosły o 12 proc., tymczasem subwencja oświatowa o 6 proc. W rezultacie udział tej ostatniej w ogólnych wydatkach edukacyjnych w kraju spadł z 63 do 60 proc.
W ostatniej dekadzie spadały również całościowe wydatki na szkolnictwo. Jeszcze w pierwszej dekadzie XXI w. Polska na edukację pieniędzy nie szczędziła. W 2005 r. wydawaliśmy na nią 6,1 proc. PKB, co plasowało nas na szóstym miejscu w UE. Od tamtego czasu kolejne rządy starały się na szkole raczej oszczędzać. W rezultacie w 2015 r. wydatki budżetowe na szkolnictwo wynosiły już tylko niecałe 5,5 proc. PKB. Ostatnie lata to kolejny zjazd – do ledwie 4,9 proc. w 2021 r. Ze ścisłej czołówki spadliśmy na dopiero 18. miejsce w UE. Znani z edukacji wysokiej jakości Estończycy i Finowie nadal wydają ok. 6 proc. PKB, a Szwedzi nawet prawie 7 proc.
Szkoły oszczędzały przede wszystkim na pensjach nauczycieli, których zarobki szybko spadły poniżej średniej krajowej, a początkujących zbliżyły się wręcz do pensji minimalnej. W szkołach zaczęło narastać zniechęcenie, a atmosfery nie poprawiały, często zabarwione politycznie, spory kadry nauczycielskiej z ministerstwem oraz kuratoriami oświaty. Nauczyciele zaczęli odchodzić z zawodu lub przechodzić do szkół prywatnych, a na ich miejsce brakowało chętnych. Pojawiły się wakaty, które skutkowały wypadaniem lekcji z grafiku lub prowadzeniem ich przez nieprzygotowanych do tego pedagogów. Na to wszystko nałożyła się pandemia, która uniemożliwiła prowadzenie zajęć stacjonarnych i wszędzie na świecie doprowadziła do spadku jakości nauczania oraz wyników uczniów. W Polsce nawarstwiających się problemów było jednak na tyle dużo, że skutki były szczególnie dotkliwe.
Widać to po wynikach PISA, w których polscy uczniowie wypadali zwykle znakomicie. W 2022 r. pod względem umiejętności matematycznych wypadliśmy jednak ze ścisłej czołówki, chociaż nadal nasz wynik (489) przewyższał wyraźnie średnią OECD (472). Najgorsza była jednak sama skala regresu. Wśród 73 krajów, w których można było porównać wyniki z 2018 r., Polska znalazła się na szóstym miejscu pod względem największego spadku średniego wyniku (gorzej o niespełna 30 pkt.). Poniżej znalazło się już tylko pięć państw z wynikiem gorszym o 30 pkt. lub więcej (Malezja, Norwegia, Islandia, Jordania, Albania).

Cicha prywatyzacja
Zupełnie dramatycznie wypadły szkoły zawodowe. „W szkołach branżowych odsetek uczniów, którzy osiągają najwyższe poziomy umiejętności w zakresie matematyki (poziom 5. i 6.), jest bliski zeru. Poziom 4. osiąga zaledwie 1 proc. uczniów. Bardzo niepokojącym faktem jest to, że wyniki 66 proc. uczniów branżowych szkół I stopnia znajdują się poniżej poziomu 2” – czytamy w omawiającej wyniki PISA publikacji Instytutu Badań Edukacyjnych. W liceach poniżej poziomu 2 wypadło zaledwie 10 proc. uczniów.
Ogromne różnice w jakości kształcenia notujemy nie tylko pod względem rodzajów szkół, ale też ich lokalizacji – szkoły wielkomiejskie wyraźnie przodują. Według analizy wyników matur z 2021 r. Polskiego Instytutu Ekonomicznego, miasta na prawach powiatu zanotowały średnio o 8,5 pkt. proc. wyższy wynik niż powiaty ziemskie w tym samym województwie. W zachodniopomorskim i podlaskim różnica wyniosła aż 13 pkt. proc. W wielkopolskim i łódzkim różnica była zbliżona do średniej.
„Jeśli uznać, że zdawalność matur jest wskaźnikiem ogólnego poziomu edukacji w szkołach, to różnice między mniejszymi a większymi miastami pod tym względem mogą być pochodną różnic w szeroko pojętym rozwoju ekonomiczno-społecznym. Zdolniejsi uczniowie mogli wyjechać do szkół średnich do miast wojewódzkich, tym samym taki wewnętrzny drenaż mózgów mógł przyczynić się do gorszych wyników na prowincjach województw” – zauważają autorzy analizy.
Rodzice uczniów coraz mniej ufają publicznej edukacji. Jak na razie nie objawia się to jeszcze masową ucieczką ze szkół publicznych, gdyż w szkołach prywatnych uczy się obecnie ok. 7 proc. uczniów – chociaż to i tak dwukrotny wzrost w ciągu dekady. Obecnie rodzice ratują się przede wszystkim prywatnymi zajęciami dodatkowymi. Według CBOS, w 2023 roku dodatkowe zajęcia wykupywało już 72 proc. rodziców. Jeszcze pod koniec pierwszej dekady XXI w. była to jedna trzecia. Także w tym przypadku mowa o dwukrotnym wzroście.
Oczywiście widać też ogromną dysproporcję pod względem wykształcenia rodziców – aż 92 proc. rodziców z wyższym wykształceniem wysyła swoje dzieci na zajęcia dodatkowe. Wśród rodziców z wykształceniem niższym od średniego to 43 proc. W miastach 82 proc. rodziców kupuje zajęcia dodatkowe dla swoich dzieci, tymczasem na wsi 59 proc. Przodują tu przede wszystkim zajęcia z języków obcych, które dla swoich dzieci nabywa obecnie co drugi rodzic.
Mamy więc obecnie do czynienia z prywatyzacją edukacji kuchennymi drzwiami. Wcześniej miała ona już miejsce w ochronie zdrowia, gdzie pacjenci masowo wykupują prywatne wizyty u lekarzy. Prywatyzacja usług publicznych zwiększa realne nierówności ekonomiczne, gdyż znaczenie wynagrodzenia rośnie. W przypadku edukacji rosną jednak nierówności szans, których prawdziwe skutki będziemy odczuwać dopiero za lata, jeśli nie dekady. I mogą one być znacznie gorsze niż negatywne efekty zapaści demograficznej.

4,9%
 PKB wydawaliśmy w 2021 r. na szkolnictwo, co sytuowało nas na 18. miejscu wśród państw Unii Europejskiej

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki