To, jak pamiętamy lata 90., kiedy to Polska zmieniała swoje oblicze, a nasze społeczeństwo odbierało przyspieszoną lekcję życia w gospodarce wolnorynkowej, zależy w dużej mierze od naszego wieku, statusu socjoekonomicznego i oczywiście osobistych doświadczeń.
Goście bez zapowiedzi
– Lata 90. zawsze będą mi się kojarzyły z początkiem polskiego hip-hopu i próbami robienia własnych kawałków w piwnicy u kumpla – mówi Kamil, zapytany o swoje wspomnienia i sentymenty związane z najntisami (był wówczas nastolatkiem). – Moi rodzice – przypomina sobie zaś Ewelina, mającą dziś niewiele ponad 40 lat – zaczęli wtedy zarabiać niezłe pieniądze, głównie dzięki firmie taty z częściami do samochodów. Zaczęłam dostawać kieszonkowe i kultowe słodycze. Miałam też mnóstwo kolorowych kartek do segregatora. Siedziałyśmy z koleżankami na klatkach schodowych i wymieniałyśmy się nimi.
Wspomnienia 30-letniej Natalii są natomiast związane z jej dziadkami: – Tęsknię za czasami bez internetu. Goście przyjeżdżali bez zapowiedzi, nie umawiając się wcześniej. Czasem odwiedzałam pradziadka i spotykałam różne osoby, bo akurat też wpadły w odwiedziny. Ludzie nie spieszyli się tak jak dzisiaj – stwierdza. Jolanta, która 30-latką była w latach 90., zwraca jednak uwagę na trudy tej dekady. – Poupadały pegeery, było trzeba szukać pracy. Mąż stracił robotę z dnia na dzień. Jeździliśmy czasem „na handel”, syn wracał wtedy ze szkoły z kluczem na szyi. Na szczęście nigdy nie sam – zawsze ze szkoły szedł z gromadą dzieciaków.
Jednak opowieści o życiu w najntisach wymieniane są nie tylko w grupach znajomych czy pod postami na fanpage’ach o historii Polski. Narracje o latach 90. są nam tak potrzebne, że tworzymy o nich podcasty, książki, oglądamy teledyski nawiązujące do tamtej rzeczywistości. Moda na lata 90. zdaje się zdradzać zarówno nostalgię, jak i potrzebę zrozumienia tego, co właściwie wydarzyło się w tym czasie i jaki ma to wpływ na teraźniejszość.
Najntisy to nowe kresy
Najbardziej znaną – i pod wieloma względami znakomitą – platformą poświęconą latom 90. jest prowadzony przez Bartka Przybyszewskiego i Mateusza Witkowskiego podcast „Podcastex”, czyli, jak wskazują twórcy: „Niekoniecznie nostalgiczny podcast o latach dziewięćdziesiątych i zerowych” (widzimy tu wyraźną deklarację, że nie usłyszmy tu rzewnych westchnięć za „cudownymi” najntisami). Każdy z odcinków poświęcony jest innemu zjawisku typowemu dla tego okresu: znajdziemy więc części poświęcone twórczości Edyty Górniak, polskiemu pop-folkowi czy pegasusowi (temu służącemu do odtwarzania gier). Autorzy łączą akademicką rzetelność z elementami czarnego humoru, co okazało się przepisem na sukces – „Podcastex” należy do najbardziej popularnych podcastów na platformie Spotify, a na fali jego popularności Przybyszewski i Witkowski napisali książkę Podcastex. Polskie milenium, która również osiąga bardzo dobre wyniki sprzedaży. Rzeczom i ludziom w okresie transformacji przygląda się z badawczym zaciekawieniem również Olga Drenda, która w książce Duchologia polska opisuje między innymi to, jak od 1989 r. zmieniał się polski krajobraz (był to wszak czas, w którym obok barów mlecznych zaczynały się pojawiać fast foody). Inspiracje latami 90. widoczne są w muzyce i wideoklipach – hitem stał się między innymi, utrzymany w najntisowo-blokerskiej estetyce, teledysk do piosenki Złoto Mroza, zaś Intro Pezeta muzycznie nawiązuje do polskiego hip-hopu sprzed prawie trzech dekad. Z kolei instagramowe konta i facebookowe fanpage’e regularnie przypominają nam o charakterystycznych dla najntisów elementach garderoby czy wyposażenia wnętrz, takich jak sztuczne owoce, ortalionowe dresy czy przypinki-broszki z imieniem i muszelką. Również sztuka filmowa eksploruje tematy związane z latami 90. – Netflix zrealizował z rozmachem serial Wielka woda o powodzi z roku 1997, w którym z dużą starannością odtworzono „klimat” dekady.
Istnieje zapewne kilka przyczyn, dla których obecnie fascynują nas najntisy. Pierwsza z nich związana jest z demografią. Oto w twórczy i refleksyjny okres życia weszły osoby, które rodziły się lub dorastały w latach 90. – a zatem opisują one swoje pierwsze wzruszenia, życie rodzinne i jego „scenografię”. Tak samo jak pisarze tworzący tuż po wojnie opisywali swoje dzieciństwo na kresach, współcześni 70-latkowie mierzyli się ze wspomnieniami z PRL-u, tak dzisiejsi trzydziesto- i czterdziestolatkowie, których dzieciństwo przypadało na lata 90., w swojej twórczości snują opowieści o latach, w których najbardziej intensywnie odkrywali świat. Z perspektywy historycznej z kolei dziewiąta dekada XX wieku jest czasem, który miał niebagatelny wpływ na to, jak funkcjonujemy dzisiaj: to wtedy zaczęła się upowszechniać elektronika, kształtowała się nowa, polska demokracja i jednocześnie wyłaniały się nowe elity. Twarze, które obecnie „objaśniają nam świat”, to w znacznej mierze osoby, które swoją karierę i rozpoznawalność budowały właśnie wtedy. Pod względem emocjonalno-estetycznym zaś lata 90. wywołują w nas pewne rozczulenie: eksplozja kolorów, rozpikselowana grafika gier i tamagotchi, ogromne telewizory i śmieszno-straszne krasnale ogrodowe łatwiej zapadają w pamięć niż spójna kolorystyka wielu współczesnych elementów ulicznego i domowego krajobrazu. A wspólna pamięć – i odwoływanie się do niej – pomaga budować wspólnotę, choćby tę wirtualną: świadomość, że nie tylko my (o czym przypomniał jeden z sentymentalnych fanpage’ów) przymierzaliśmy dżinsy, stojąc na tekturze przy bazarowym stoisku, gdy wokoło trzaskał siarczysty mróz, choć na chwilę daje nam poczucie łączności z innymi.
Samotność mimo sieci
Obserwując platformy, które poświęcone są latom 90., a także eksplorując własne wspomnienia i sentymenty oraz podejmując ten temat w gronie bliskich osób, dochodzę do wniosku, że kolejnym elementem, który w najntisach wydaje się nam tak niezwykły, była swoboda interpersonalnego kontaktu. Internet dopiero wówczas raczkował (a na początku omawianej dekady był przecież zjawiskiem zupełnie dla Polaków egzotycznym), zaś telefony, choć już obecne w domach, nadal służyły głównie do przekazywania krótkich informacji, a nie do długich rozmów – rzecz jasna, z uwagi na wysokie ceny połączeń. Oznaczało to, że życie towarzyskie dzieciaków i młodzieży toczyło się raczej „na blokach” lub na podwórkach, a nie w sieci. Owszem, korzystaliśmy z dobrodziejstw techniki, ale znów: wykorzystywane były one raczej do inicjacji kontaktu (np. zadzwonienia domofonem z pytaniem, czy Mariusz wyjdzie), a nie do zastępowania bezpośrednich interakcji. Ówcześni dorośli z kolei często mieli możliwość odwiedzania swoich sąsiadów czy krewnych bez zapowiedzi, nie łamiąc przy tym zasad savoir-vivre’u. Nie chodzi mi tu oczywiście o to, by przeciwstawiać „sielankowość” najntisów dzisiejszym „strasznym i zepsutym” czasom. Blokowiska i wspólnoty sąsiedzkie były nie tylko okazją do gry w gumę i świętowania imienin, ale także przestrzeniami, w których rozgrywały się konflikty, odrzucenia, wykluczenie z uwagi na inność. Błogi uśmiech pojawiający się na twarzy osoby wspominającej czule lata 90. oznacza jednak nierzadko, że gdzieś tam, głęboko, tli się w nas tęsknota za życiem we wspólnocie i komunikowaniem się z innymi twarzą w twarz. Internet i media społecznościowe mogą pomagać ludziom w utrzymywaniu relacji – przygnębiającym paradoksem jest jednak to, że w czasach, gdy teoretycznie rozmawianie z innymi ludźmi (także przebywającymi geograficznie daleko od nas) jest łatwiejsze, ludzie mają mniej przyjaciół i czują się bardziej osamotnieni niż trzydzieści lat temu.
„Disco Relax” i bezrobocie
Czy jednak pewne elementy sentymentu do lat 90. mogą być groźne? Sądzę, że niestety tak. Oczywiście nie ma niczego złego we wspominaniu przeszłości, nawet jeśli towarzyszy temu jej lekkie koloryzowanie. To wyraz naszej naturalnej tendencji do konstruowania swojej historii i nadawania jej raczej optymistycznego charakteru oraz doceniana przeszłych, ciekawych przeżyć, które nas ukształtowały. Jednak niekoniecznie słuszne i niewinne jest idealizowanie minionych lat oraz romantyzowanie tego, co trudne i bolesne. Memy wyrażające tęsknotę za popołudniami z „Disco Relaxem” są uroczymi wspominkami – jednak twierdzenie, że w latach 90. można było „normalnie” wychowywać dzieci, czyli je bić, jest już szkodliwym zjawiskiem. Łukasz Orbitowski w rozmowie z Justyną Mazur-Kudelską w prowadzonym przez nią podcaście deklaruje, że sam za najntisami nie tęskni – właśnie z uwagi na powszechność przemocy, jakiej doznawały wtedy dzieci. Nie powinniśmy tracić także z oczu perspektywy tych, dla których lata 90. były nie tyle barwnym, ile dramatycznym okresem: szalejące wówczas bezrobocie, przybierająca na sile działalność zorganizowanych grup przestępczych czy wreszcie „powódź tysiąclecia” zrujnowały (a niekiedy zakończyły) życie wielu Polaków. Upadek starego systemu przyczynił się do dezorientacji i niepewności tysięcy ludzi, co – jak zwykle bywa w momentach anomii – skutkowało wzrostem wrogości wobec niektórych grup mniejszościowych (sztandarowym przykładem mogą być ataki na ośrodki dla osób uzależnionych od narkotyków czy zakażonych wirusem HIV). Nie powinniśmy więc sprowadzać tej dekady do uroczej retrotopii, ale również przeanalizować, jakie błędy popełnialiśmy przy budowie nowej Polski i zastanowić się, jak możemy je dzisiaj naprawić. To właśnie dziki kapitalizm najntisów nauczył nas przecież szalonego konsumowania, a kiełkująca wtedy kultura indywidualizmu i rywalizacji przyczyniła się do dzisiejszej samotności wielu Polaków.
Zachowujmy więc w pamięci – indywidualnej oraz zbiorowej – zarówno nazwy kapel z tamtego okresu, jak i obrazy zrujnowanych, upadających fabryk, których kres działania przyniósł nędzę licznym rodzinom. I pamiętajmy, że posiadanie w pamięci wieczorów ze zwierzątkiem w tamagotchi świadczy nie tyle o wspaniałości najntisów, ile o naszym ówczesnym uprzywilejowaniu. Nie dla wszystkich Polaków żyjących w tej dekadzie największym problemem była śmierć elektronicznej ryby wyświetlanej na czarno-białym wyświetlaczu.