Jacek Bromski opakował historię w szaty klasycznego kina policyjnego z postaciami wyjętymi z gatunkowego „cop movies”. Zrobił to z dosyć przeciętnym skutkiem, mimo że miał w obsadzie takie nazwiska jak Janusz Gajos czy Andrzej Seweryn. Niemniej jednak Solid Gold jest filmem w dużym stopniu opisującym system w III RP. Bromski pokazuje, jak wyglądają lokalne układy w takim miejscu jak Trójmiasto, z dala od centrali, w zamkniętym od lat obiegu. Biznesmeni są skoligaceni z samorządowcami i łatwo niszczą konkurencję. Grupy przestępcze przenikają na salony, a wszystkim sterują doskonale umocowani ludzie dawnych służb PRL, ciągnący za sznurki wszystkich większych afer III RP. Bromski, którego o prawicowe sympatie podejrzewać nie sposób, postawił diagnozę zaskakująco zbieżną z tym, co od lat głosi antykomunistyczna prawica.
Oto pięć innych pozycji, które w moim subiektywnym rankingu najlepiej pokazują problemy III RP.
1. Psy (1992). Klasyk Władysława Pasikowskiego jest do dziś filmem kontrowersyjnym na wielu płaszczyznach. Nie z powodu przemocy i języka, jakiego polskie kino na początku lat 90. nie widziało. Psy to pierwszy polski film, który bohaterem uczynił esbeka. W czasie radości z odzyskania przez Polskę niepodległości młody i gniewny Pasikowski prowokacyjnie postawił Franza Maurera w środku historii wyjętej z kina Jean-Pierre Melville’a.
Romantyczna opowieść o męskiej przyjaźni i honorze ma w styczniu mieć swoją kontynuację. Stara gwardia (Linda, Pazura, Żmijewski) spotka się z młodymi gladiatorami męskiego kina (Dorociński, Fabijański). Czy Pasikowski pójdzie w stronę diagnozy współczesnej Polski jak w pierwszej i drugiej odsłonie, gdy obok westernowej akcji pokazywał, jak rodzi się kraj, gdzie rządzą układy wyniesione z PRL („czasy się zmieniają, a Pan zawsze jest w komisjach”)? W Psy 2. Ostatnia krew widzieliśmy jak esbecy wraz z ludźmi KGB zbudowali międzynarodowy syndykat zbrodni i potrafili obalać ministrów. Pasikowski pokazywał to w czasach, gdy uważano, że to teorie spiskowe rodem z bieda-prawicowych gazet. Okazały się prorocze.
2. Dług (1999). Andrzej Krauze pod koniec lat 90. dał nam film bezlitośnie lustrujący dziki kapitalizm (a raczej jego wypaczoną wersję) pierwszej dekady po upadku komunizmu. Marzenie o wielkich pieniądzach zderzyło się tam z bandyckimi praktykami ludzi zupełnie bezkarnych. Nie zawsze chronionych przez układy, ale korzystających na bezduszności systemu.
Oparta na faktach historia samosądu, jakiego dokonało dwóch szantażowanych przez charyzmatycznego i pełnego ulicznego cwaniactwa bandziora przedsiębiorców to coś więcej niż gatunkowe kino sensacyjne. Krauze, podobnie jak w Grach ulicznych, opowiedział o patologicznym systemie III RP, gdzie organa ścigania nie są w stanie obronić obywateli i pchają ich na ścieżkę zbrodni. Krauze pokazał też sny polskich przedsiębiorców zapatrzonych w Zachód (handel skuterami z Włochami) i mających tłumioną latami energię, którą mogli budować kapitalizm po polsku. Mogli, gdyby mieli podstawową ochronę własnego państwa.
3. Układ zamknięty (2013). Kolejny oparty na przerażającej historii film, opisujący jak wiele patologii wyrosłych z PRL przeszło do III RP. Podobnie jak Bromski w Solid Gold, Ryszard Bugajski postanowił opowiedzieć o układzie rządzącym Trójmiastem. Trzech przedsiębiorców uruchamia fabrykę z oprzyrządowaniem do komputerów. Na tyle prężną, że wchodzą w alias z zachodnią korporacją. Niestety swojej działki nie dostają ludzie, którzy są samozwańczymi właścicielami Trójmiasta. Prokurator (Janusz Gajos) i szef urzędu skarbowego (Kazimierz Kaczor) to ludzie robiący kariery w PRL. Jeden z nich to tajny współpracownik SB. Pech chce, że ojcem jednego z przedsiębiorców była jego ofiara z uniwersytetu.
Bugajski dobitnie pokazał, kto był beneficjantem przemiany ustrojowej i jak wielkim błędem było zaniechanie lustracji na początku lat 90. Niemoc wymiaru sprawiedliwości, system pozwalający zniszczyć dorobek życia ludzi nawet nie podejrzanych, ale niesłusznie oskarżonych przez nieuczciwych prokuratorów i w końcu długi cień PRL – Układ zamknięty Bugajskiego to najmocniejsze oskarżenie III RP w polskim kinie.
4. Proceder (2019). Tegoroczna biografia tragicznie zmarłego rapera Tomasza Chady to coś więcej niż muzyczny film. Obraz braci Węgrzynów opisuje oczywiście narodziny najpopularniejszego gatunku muzycznego w III RP, czyli hip-hopu, ale jest też diagnozą stawianą przemianom w postkomunistycznej Polsce. Jednym ze scenarzystów Procederu jest lewicowy publicysta Rafał Woś, który z pozycji socjalistycznych jest wielkim krytykiem Polski Leszka Balcerowicza.
W historii przestępcy, który był rozrywany między pełną sukcesów karierą muzyczną a ciągłymi pobytami w więzieniu, widzimy beznadzieję warszawskich ulic początku lat 90. Żenująco niskie świadczenia emerytalne i socjalne, brak perspektyw i wieczna potrzeba wyjazdu na saksy do Niemiec – to wszystko pchało dzieciaki z blokowisk na drogę przestępczą. Jednak nadzieja zawsze była, co Proceder też pokazuje. Nadzieja nazywała się rap i wyrwała z bagna wielu utalentowanych chłopaków. To akurat jest bardzo kapitalistyczne – sukces odnosi się przez ciężką pracę i wyrzeczenia. Wszystko to w tym filmie jest widoczne. Połączone z realistycznym pokazaniem Dzikiego Wschodu Polski lat 90., daje bardzo specyficzny film o początkach III RP. Widziany oczami nie ludzi w wieku Pasikowskiego czy Bugajskiego, ale 40-latków, zanurzonych na dodatek w polskim kinie niezależnym. To spojrzenie unikalne na tle mainstreamowego i dotowanego państwowymi funduszami polskiego kina.
5. Dzień świra (2002). Marek Koterski jest polskim Woody Allenem. Tak jak maestro z Manhattanu dał nam postać wiecznie znerwicowanego, pełnego fobii i neuroz nowojorskiego żydowskiego intelektualisty, tak Koterski stworzył postać Adasia Miauczyńskiego. To polski intelektualista sfrustrowany nie mniej niż postać Allenowska. Nie ma też mniejszych fobii i neuroz. A jednak różni go od kolegi z Nowego Jorku coś bardzo znaczącego: pieniądze. O ile Allen opowiada najczęściej o dobrze sytuowanych przedstawicielach elity intelektualnej (pisarze, filmowcy, naukowcy, ludzie mediów), o tyle Miauczyński nieustannie boryka się z problemami finansowymi.
Nie ma w polskim kinie mocniejszej sceny ukazującej żałosne zarobki nauczyciela niż kroczący korytarzami szkoły polonista w Dniu świra i liczący skromną wypłatę. Nie ma lepszej lustracji absurdów rodzącego się w bólach kapitalizmu (kretyńskie reklamy w telewizji, obskurne pociągi) i ciosu w hipokryzje Polaka-katolika oklaskującego Jana Pawła II i modlącego się wieczorem o krzywdę sąsiada. Film hermetycznie polski i zrozumiały tylko dla kogoś wyrosłego w III RP.