Jak zrodził się pomysł, by napisać o świętych powstania?
– Czasem mnie pytają, czy to kontynuacja jednej z moich poprzednich książek Siostry z Powstania. Odpowiadam, że nie kontynuacja, lecz konsekwencja. Pisząc tamtą książkę, dotarło do mnie ze szczególną siłą, że w czasie powstania wśród wielu ludzi – nie tylko sióstr – było więcej miłości niż nienawiści, mimo że losy wielu z nich były naprawdę straszne. Wtedy niemal z bliska dotknęłam tej świętości, ale takiej nieformalnej. Świętości, która pewnie nigdy na ołtarze nie będzie wyniesiona. Gdy więc zbliżała się tegoroczna 80. rocznica wybuchu powstania, uświadomiłam sobie, że w zasadzie nie ma opracowania mówiącego o oficjalnie uznanych świętych, biorących w tym zrywie jakiś udział, a przecież było ich kilku. Nie wszyscy z nich to osoby beatyfikowane, toczą się kolejne procesy beatyfikacyjne. Są to postaci w pewien sposób symboliczne, to niejako reprezentanci tysięcy bezimiennych bohaterów, bo tej świętości było w powstaniu więcej. Wielu historii innych świętych prawdopodobnie nigdy nie poznamy, zatem to również hołd dla nich. Uznałam więc, że dobrze będzie zebrać ich wszystkich w jednej książce i dzięki temu spopularyzować tych ludzi. Jednak okazało się, a widzę to po reakcjach dziennikarzy i czytelników, że nie są to osoby dobrze znane.
O kim więc Pani pisze?
– Opowiadam o powstańczych losach bł. kard. Stefana Wyszyńskiego, dominikanina bł. o. Michała Czartoryskiego, bł. Matki Róży Czackiej, bł. Józefa Stanka, a także sług Bożych ks. Tadeusza Burzyńskiego – diecezjalnego księdza z Łodzi, jezuity Władysława Wiącka oraz pallotyna o. Józefa Palewskiego.
Rzeczywiście niektóre nazwiska słyszę po raz pierwszy. Ale kardynał Wyszyński?
– Prawda? Też myślałam, że on albo matka Czacka są już szeroko znani, a jednak ich powstańcze dzieje niezbyt zostały spopularyzowane. Wśród osób wierzących i zainteresowanych historią – owszem, ale poza kręgami kościelnymi? Niestety nie. Nawet niektórzy dziennikarze, z którymi rozmawiałam, nie zdawali sobie sprawy z tego, że wśród powstańców byli księża! A nazwiska ks. Burzyńskiego albo o. Palewskiego są niezbyt znane nawet wśród osób związanych z Kościołem. Jest to, tak uważam, pewna niesprawiedliwość, by pomijać ludzi, którzy z wielkim heroizmem poświęcali się dla innych w czasie powstania. Zwłaszcza że już doceniono różne społeczne grupy. Zdecydowanie jakiejś lekcji nie odrobiliśmy.
Powiedziała Pani na początku, że świętości było więcej niż tylko w przypadku tych kilku osób, o których losach możemy przeczytać w książce. Na czym ta świętość konkretnie polegała?
– Podtytułem książki są słowa „Będziesz miłował”, które na nadpalonej kartce przyfrunęły z palącej się Warszawy do lasu w Laskach, gdzie posługiwał jako kapelan powstańców ks. Stefan Wyszyński. On to oczywiście odebrał jako taki symboliczny testament miasta, ale ja to również interpretuję jako podsumowanie świętości różnych osób w powstaniu. Głównie tych, których opisałam, ale nie tylko. Ich świętość sprowadzała się bowiem do miłości. Oni wszyscy kochali. Czy jak robiła to Róża Czacka – niewidoma opiekunka niewidomych, która w Laskach zorganizowała opiekę dla rannych walczących i udzielała schronienia. Czy jak ks. Wyszyński, który nie tylko jako kapelan spowiadał walczących czy grzebał poległych, ale też znosił rannych do szpitala, asystował przy operacjach, pełnił posługę dla siebie heroiczną, bo to był delikatny człowiek. Czy jak pallotyn o. Stanek i dominikanin o. Czartoryski, którzy – choć mogli się ratować – zostali ze swoimi ludźmi, rannymi i powstańcami, do końca, przyjmując śmierć. Albo wreszcie jak ks. Burzyński – młodziutki kapłan z diecezji łódzkiej, który już w pierwszej godzinie (!) powstania biegnie do rannego z Komunią św., choć nie musi tego robić, bo nie jest kapelanem powstańców. On chce zawalczyć o zbawienie człowieka – i ginie. Co również ciekawe, żadna z tych opisanych przeze mnie osób nie pochodziła z Warszawy.
To ciekawe!
– I to pokazuje, że powstanie nie było wyłącznie walką warszawian, ale powstaniem narodowym; próbą wyratowania się z niemieckiej niewoli, zawalczenia o swoją godność.
Opisane przez Panią osoby są oczywiście symboliczne dla postaw wielu innych, są to jednak tylko osoby duchowne. Dotarła Pani również do przykładów świeckiej świętości?
– Oczywiście. Jednak w tej książce skupiłam się na świętości „formalnej”: obecnie nie toczą się procesy beatyfikacyjne w stosunku do osób niekonsekrowanych związanych z powstaniem. Zresztą, gdy rozeszła się trochę wieść o tym, że piszę książkę o świętych powstania, bywało, że ludzie mnie pytali, a wręcz prosili, żeby napisać o ich wujku czy dziadku, albo cioci, którzy zginęli w powstaniu, w opinii świętości. Te historie są przepiękne i warte uwiecznienia: to przykłady ludzi, którzy w stopniu heroicznym kochali Pana Boga i swoich bliźnich. Niewykluczone więc, że kiedyś i o nich Kościół się upomni. Już zresztą się mówi o ewentualnych przyszłych procesach beatyfikacyjnych.
Czyich?
– Na przykład sióstr benedyktynek sakramentek z klasztoru na Nowym Mieście, które zginęły tam 31 sierpnia 1944 r. razem z tysiącem cywilów. Każda z nich wcześniej ofiarowała swoje własne życie za wolną Polskę, czyli za nas. Obecnie benedyktynki sakramentki starają się wstępnie o przeprowadzenie wspólnego procesu beatyfikacyjnego swoich 34 męczenniczek. Jest to jednak trudne technicznie, bo spłonęły lub zaginęły różne dokumenty ich dotyczące. Do udowodnienia czyjejś świętości na forum Kościoła potrzebne są przecież różne pisemne świadectwa czy dokumenty. Zwykle klasztory je przechowują, jednak w czasie powstania one spłonęły. Natomiast z osobami świeckimi jest i kolejny problem: ich rodzinom, potomnym, jeśli nawet istnieją, trudno zbierać dokumenty, zadbać o sprawy formalne potrzebne do procesu beatyfikacyjnego. Czy zresztą koniecznie musimy mieć „własnego”, czyli świeckiego świętego powstania? Księża czy siostry zakonne to także po prostu ludzie. Ich świętość nie wynikała ze stanu duchownego, ale z miłości Boga.
Czego się da od nich uczyć?
– Nie wiem, czy aż takiej miłości da się od kogoś nauczyć. Jednak przykłady życia osób, które były w pobliżu opisanych przeze mnie świętych, pokazują, że miłość i świętość zarażały, udzielały się. Dobrym przykładem jest ks. Stanek, przy którym służyła jako sanitariusza mocno obojętna religijnie dziewczyna. I ona dzięki doświadczeniu dobra w powstaniu, dzięki obserwacji ks. Stanka, spowiada się i zaczyna modlić. Po wojnie wstępuje do urszulanek szarych, gdzie żyje do dziś. Albo przykład młodego mężczyzny, który widział postawę ojca Michała Czartoryskiego, a po wojnie wstąpił do dominikanów.
A my – czym mogą nas inspirować dziś, po 80 latach?
– Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono – niby wyświechtany cytat, ale pokazujący istotę sprawy. Dopiero w sytuacjach granicznych poznajemy swoją siłę czy słabość. Myślę, że sami bohaterowie powstania, nieraz byli zadziwieni tym, ile potrafią znieść, czy na co potrafią się zdecydować. To byli zwyczajni ludzie: bali się jak wszyscy – ale wyższa konieczność wyzwalała w nich niejednokrotnie herosów. Myślę, że właśnie tego możemy się z ich przykładu nauczyć, to jest dobre umocnienie w naszej indywidualnej drodze. Może mamy różne wady czy cechy, z których nie jesteśmy dumni, ale to nie przeszkadza. Możemy się też od siebie uczyć, czerpać. Tak jak choćby ks. Wyszyński uczył się od Matki Róży Czackiej i odwrotnie. Możemy się również uczyć tego, że miłość do ojczyzny może wynikać z miłości do Pana Boga. I że jest to obowiązek. W życiu świętych z powstania tak właśnie było.
---
Agata Puścikowska
Reportażystka, felietonistka, dziennikarka „Gościa Niedzielnego”; autorka scenariuszy filmów dokumentalnych i kilkunastu książek, w tym Siostry z Powstania, Waleczne z gór oraz Nie przyszedł do mnie anioł
---
Święci 1944. Będziesz miłował
Agata Puścikowska,
Znak 2024